Już w piątek kierowcy narzekali na stan świeżo wymienionego asfaltu w GP Turcji, który okazał się niezwykle śliski. W sobotę zadanie stawce Formuły 1 utrudnił deszcz, przez który warunki do jazdy stały się jeszcze trudniejsze. Mimo to, sesja kwalifikacyjna ruszyła zgodnie z planem. W takich okolicznościach kierowcy raz za razem wypadali z toru, powodując żółte flagi i psując okrążenia kwalifikacyjne rywalom.
Ostatecznie Q1 zostało przerwane po paru minutach, a sędziowie oczekiwali momentu, gdy deszcz ustanie. Po niemal godzinie udało się je wznowić, ale znów dochodziło do licznych incydentów. Pod koniec Q1 z toru wypadł Nicholas Latifi, który nie był w stanie własnymi siłami opuścić pobocza.
Wtedy też nie popisali się sędziowie, którzy ruszyli z Q2 w momencie, gdy specjalny dźwig zabierał jeszcze z pobocza bolid Latifiego. - Co oni robią? Nie mogą poczekać aż skończą sprzątać pobocze? - pytał przez radio Kimi Raikkonen.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
Sprawę postanowił wyjaśnić dyrektor wyścigowy F1, Michael Masi. Do sędziów miała dotrzeć wiadomość, że bolid Latifiego zostanie zabrany z toru do momentu, gdy kierowcy wyjeżdżający na tor w Q2 dojadą do feralnego miejsca. Ostatecznie prace specjalistycznego dźwigu trwały dłużej, dlatego też kierowcy musieli liczyć się z utrudnieniami i żółtymi flagami w tym zakręcie.
- Wypuściliśmy bolidy z pit-lane w momencie, gdy dźwig zjeżdżał już z toru. Dostaliśmy jasną informację, że tego pojazdu nie będzie już w ósmym zakręcie, gdy kierowcy dojadą do tego miejsca. Gdy jednak stało się jasne, że samochód funkcyjnych ma problemy, to zaczęliśmy machać żółtymi flagami, aby spowolnić bolidy - wyjaśnił "Motorsportowi" Masi.
- Nie jest to scenariusz, który chcielibyśmy zobaczyć. Patrząc z perspektywy czasu, postąpilibyśmy inaczej. Zatrzymalibyśmy bolidy w alei serwisowej do momentu oczyszczenia toru i pobocza. Teraz dokonamy przeglądu naszych procedur, aby zminimalizować prawdopodobieństwo podobnych incydentów w przyszłości - dodał Masi.
W podobnych okolicznościach, ale na dystansie wyścigu, doszło do tragedii Julesa Bianchiego przed kilkoma laty. Francuz wypadł z toru podczas opadów deszczu w GP Japonii, gdy specjalny dźwig i służby zabierały z pobocza bolid Adriana Sutila. W efekcie doznał skomplikowanych obrażeń głowy, wskutek których zmarł kilka miesięcy później.
Czytaj także:
Wsparcie dla LGBT i osób wykluczonych. Wyjątkowy kask Vettela
Męczarnie Ferrari uczyniły Leclerca lepszym kierowcą