Lewis Hamilton na początku negocjacji chciał od Mercedesa rekordowej pensji w wysokości 60 mln dolarów. Niemcy nie spełnili żądań aktualnego mistrza świata Formuły 1 i ostatecznie zaoferowali mu jedynie kwotę, na jaką opiewał jego poprzedni kontrakt. W efekcie 36-latek może liczyć na ok. 40 mln dolarów za sezon startów.
Hamilton jest najlepiej zarabiającym kierowcą F1. Drugi pod względem zarobków Max Verstappen może liczyć na "zaledwie" 25 mln dolarów. Dysproporcje w pensjach są jednak spore, bo połowa stawki F1 zarabia mniej niż 10 mln dolarów. Dlatego coraz częściej da się słyszeć głosy o konieczności cięcia pensji w królowej motorsportu.
- Hamilton jest za drogi dla Formuły 1. Pensje kierowców powinny być ujęte w limitach kosztów - powiedział w RTL Helmut Marko, doradca Red Bull Racing.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ivanović wciąż wygląda znakomicie. Fani zachwyceni najnowszym zdjęciem
Od tego roku w F1 wprowadzono bowiem limit kosztów. Wynosi on 145 mln dolarów, ale nie wlicza się do niego m.in. pensji kierowców oraz pięciu czołowych menedżerów/inżynierów ekip F1. Wydaje się, że kolejnym krokiem będzie powiązanie limitu wydatków z zarobkami zawodników, przez co ich stawki poszłyby znacząco w dół.
- Myślę, że wszyscy szefowie zespołów F1 są za wprowadzeniem limitu pensji kierowców F1. To się stanie w ciągu kilku najbliższych lat - zapowiedział Zak Brown, szef McLaren.
Co ciekawe, równocześnie Brown nie popiera pomysłu, by najlepsi inżynierowie byli wliczani do limitu wydatków. Jego zdaniem, mogłoby to doprowadzić do sytuacji, w której część specjalistów wybierze pracę poza F1, bo będzie tam mogła liczyć na lepsze pensje. Takiego ryzyka nie ma w przypadku kierowców, którym nie grozi przebranżowienie.
TUTAJ znajdziesz pełen wykaz tego, na jakie pensje mogą liczyć kierowcy F1 w sezonie 2021.
Czytaj także:
Mistrz świata chciał zwrócić 10 mln euro. Zespół odmówił
Fernando Alonso przemówił po wypadku