Formuła 1 przez lata wypracowała sprawdzony układ weekendu - dwa treningi w piątek, kolejna sesja w sobotę, kwalifikacje i wyścig. Jednak od momentu, gdy F1 znalazła się w rękach Amerykanów z Liberty Media, harmonogram Grand Prix był dla nowych właścicieli czymś, co trzeba zmienić. Mimo sprzeciwu zespołu i kierowców, którzy uważają obecne rozwiązanie za DNA tego sportu.
Szefowie F1 uznali, że obecny układ jest nieciekawy dla kibica, bo piątkowe treningi nie przyciągają takiej uwagi, jak reszta weekendu. Stąd pomysł wyścigu kwalifikacyjnego - zwanego też sprintem kwalifikacyjnym albo wyścigiem sprinterskim. Po raz pierwszy rozegrany zostanie on w ten weekend przy okazji GP Wielkiej Brytanii.
Wzrasta znaczenie treningu
Kibice i kierowcy nowy format weekendu odczują już w piątek. Dojdzie bowiem do ledwie jednego treningu i to w godzinach popołudniowych (godz. 15.30), po czym wieczorem dojdzie do kwalifikacji. Te z kolei zadecydują o kolejności na polach startowych do sprintu kwalifikacyjnego (sobota, godz. 17.30). Będzie zatem mniej jazdy o nic, zespoły nie zdobędą też aż tylu informacji pod kątem wyścigu, bo nie będą miały na to czasu.
ZOBACZ WIDEO: Piotr Lisek człowiekiem wielu talentów. Nietypowe hobby naszego mistrza!
- Mamy tylko jeden trening, by znaleźć właściwe ustawienia i potem zostaniemy z nim na cały weekend. Dlatego razem z Lewisem byliśmy w symulatorze w tym tygodniu, by próbować różnych ustawień - zdradził na konferencji przed GP Wielkiej Brytanii Valtteri Bottas, kierowca Mercedesa.
Zgodził się z nim Charles Leclerc z Ferrari. - Pierwszy trening będzie kluczowy. To będzie weekend zupełnie inny od tego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni - dodał Monakijczyk.
Problem jest tym większy, że od tego roku skrócono czas trwania sesji treningowych F1. W piątek kierowcom będzie musiało zatem wystarczyć ledwie 60 minut. W takiej sytuacji rośnie znaczenie symulacji komputerowych. - Zwykle mamy trzy godziny jazdy, tutaj tylko jedną. To niewiele czasu na reakcję, jeśli nie znajdziesz od razu odpowiednich ustawień - ocenił Pierre Gasly z Alpha Tauri.
W jeszcze trudniejszej sytuacji są debiutanci - Mick Schumacher, Nikita Mazepin czy Yuki Tsunoda począwszy od sezonu 2021 przywykli do tego, że mogą stopniowo wjeżdżać się w bolid i poznawać tor. Na Silverstone będą pozbawieni takiego luksusu.
Jest o co walczyć
Piątkowe kwalifikacje F1 odbędą się zgodnie z dobrze znanym kibicom harmonogramem - będziemy mieć do czynienia z podziałem na trzy sesje, po każdej z nich część kierowców będzie odpada z walki o pole position. W sobotę przewidziano drugi trening (godz. 13), po czym dojdzie do sprintu kwalifikacyjnego.
Początkowo Amerykanie z F1 chcieli zrobić większe show, bo planowali, by sprint kwalifikacyjny odbywał się z wykorzystaniem odwróconych pól startowych. Najlepsi kierowcy mieliby się ustawiać na tyłach stawki i przez kilka okrążeń przedzierać się na jej czoło. Najpewniej nie zawsze ta sztuka by im się udała, przez co mieliby gorsze pozycje startowe w niedzielę, a to zwiastowałoby kolejne emocje.
Ten pomysł został jednak odrzucony, głównie za sprawą Mercedesa. Toto Wolff kilkukrotnie podkreślał, że taka idea jest "sztuczna" i "sprzeczna z istotą F1".
W sobotę w sprincie kwalifikacyjnym kierowcy na dystansie 100 kilometrów (ok. 1/3 tradycyjnego wyścigu) będą nie tylko walczyć o pole position, ale też o dodatkowe punkty do klasyfikacji mistrzostw. Najlepszy kierowca otrzyma 3 "oczka", kolejny - 2, a trzeci w stawce - 1. Może to niewiele, zważając na 25 punktów go zgarnięcia w niedzielę, ale przy wyrównanej walce o tytuł każde "oczko" może mieć znaczenie.
- Spróbuję wygrać ten sprint. To dodatkowe trzy punkty, które są do zdobycia i mogą być cenne. Nawet jeśli nadal najważniejszy jest niedzielny wyścig - zapowiedział Max Verstappen, który obecnie ma 32 punkty przewagi nad Lewisem Hamiltonem w klasyfikacji F1.
Czy kierowcy będą ryzykować?
Formuła 1 twierdzi, że sprint kwalifikacyjny jest w formie testów. W tym roku taki format weekendu przewidziano dla trzech Grand Prix. Zobaczymy go jeszcze we Włoszech i wstępnie w Brazylii, choć runda F1 na Interlagos stoi pod znakiem zapytania ze względu na COVID-19. Szefowie F1 twierdzą, że nowym harmonogramem weekendu wyróżniane mają być tylko kultowe wyścigi. Choć bez wątpienia pieniądze mogą zmienić optykę władców tego sportu.
Amerykanie robią wszystko, by zmonetyzować F1, ale nie podoba się to zespołom. Przez kilka miesięcy trwały negocjacje dotyczące sprintów kwalifikacyjnych, bo ekipy zwracały uwagę na to, że taka forma rywalizacji sprzyja wypadkom bardziej niż tradycyjne kwalifikacje. Tymczasem od tego roku w F1 obowiązuje limit wydatków w kwocie 145 mln dolarów.
Dlatego Formuła 1 poszła na rękę ekipom i każdy wypadek w sprincie kwalifikacyjnym skutkować będzie powiększeniem limitu wydatków o koszty, jakie trzeba będzie pokryć na naprawę bolidu.
Szefowie F1, nawet jeśli nie przyznają tego wprost, najpewniej liczą na spektakularne kraksy. W końcu one przyciągają kibiców i wywołują reakcje w social mediach. - Zawsze staram się podejmować właściwe decyzje i podejmuję odpowiednio skalkulowane ryzyko. Zamierzam pokazać się z dobrej strony w sprincie, ale też mam świadomość, że wyścig jest w niedzielę - powiedział Lance Stroll, kierowca Aston Martina.
Dla ekip ze środka i końca stawki sprint kwalifikacyjny to szansa. Chociażby Alfa Romeo, która pod względem tempa w czasówkach ustępuje rywalom, na dystansie 100 kilometrów będzie mogła odzyskać stracone pozycje. Kimi Raikkonen i Antonio Giovinazzi będą zatem mieć konkretną pracę do wykonania na Silverstone w sobotnie popołudnie.
Ze względu na niewielki dystans, w sprincie kwalifikacyjnym kierowcy nie będą zjeżdżać na pit-stop po nowe opony. Nie będą musieli się też martwić o ich stan. W teorii kibice powinni zatem zobaczyć walkę na 100 proc. przez 17 okrążeń. - To dobrze, że eksperymentujemy i próbujemy ulepszyć ten sport. Jestem podekscytowany na myśl o tym sprincie - stwierdził Daniel Ricciardo z McLarena, który jako jeden z nielicznych wsparł nowy pomysł.
Co sądzą o tym kibice? Być może pomysł się przyjmie i fani z czasem przyznają rację właścicielom F1. Na razie więcej jest jednak głosów krytycznych niż pozytywnych.
Czytaj także:
Co z Robertem Kubicą w F1?
Żywioł zniszczył tor F1