29 listopada 2020 roku na zawsze zmienił życie Romaina Grosjeana. To właśnie wtedy, zaraz po starcie wyścigu Formuły 1 o GP Bahrajnu, kierowca Haasa wypadł z toru i uderzył w bariery ochronne. Siła uderzenia była tak duża, że doszło do rozszczelnienia zbiornika z paliwem, wskutek czego bolid Grosjeana momentalnie zaczął płonąć.
Francuz spędził w płonącym bolidzie kilkadziesiąt sekund i cudem uniknął śmierci. Wyskoczył ze zniszczonego kokpitu, doznał jedynie oparzeń dłoni oraz urazu kostki.
Po niemal roku od tamtych wydarzeń były kierowca F1 postanowił opowiedzieć swoją historię. Razem z żoną Marion, która na co dzień jest dziennikarką, napisał książkę "Le Mort en Face", co można tłumaczyć jako "Śmierć w oczach".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za strzał najpiękniejszej golfistki na świecie!
- Jak i dlaczego wyszedłem żywy z tego wypadku? Na pierwsze pytanie mogę łatwo odpowiedzieć, na drugie już nie. Po tym zdarzeniu cały świat mówił o "cudzie". Od tego momentu noszę pewne piętno, ale i odpowiedzialność. To był jeden z powodów, dla których postanowiłem to wszystko spisać - powiedział Grosjean, którego cytuje serwis "F1 Only".
Do wypadku doszło w momencie, gdy Grosjean już wiedział, że sezon 2020 będzie jego ostatnim w F1. Obecnie francuski kierowca ściga się w serii IndyCar.
W książce Grosjean postanowił opowiedzieć również historię swojego dzieciństwa oraz to, w jaki sposób dotarł do F1. Francuz pierwszą szansę w królowej motorsportu dostał w roku 2009 w barwach Renault, w następnym sezonie był tylko rezerwowym w Lotusie. Później wrócił do tej ekipy. Najlepszy wynik uzyskał w sezonie 2013, gdy skończył mistrzostwa na siódmym miejscu. Równocześnie sześciokrotnie stawał na podium F1.
Czytaj także:
Williams zdecyduje się na sensacyjny transfer?
Formuła 1 i kasyna? Pojawił się szalony pomysł