Jarosław Wierczuk: Zaskakujące zwroty akcji w GP Meksyku

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Sergio Perez (po lewej) i Max Verstappen
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Sergio Perez (po lewej) i Max Verstappen

Podczas gdy wszyscy zakładali, że Red Bull łatwo wygra GP Meksyku, kwalifikacje zdominował Mercedes. Wtedy wieszczono sukces Niemcom, a wyścig ostatecznie wygrał Max Verstappen. Przez cały weekend mieliśmy zaskakujące zwroty akcji.

Po poprzednich zmaganiach w Teksasie szef Red Bulla, Christian Horner stwierdził, że postarzał się o 25 lat. Po Meksyku jego wiek biologiczny przekracza chyba 100. Trzeba przyznać, że dla Red Bull Racing wygrana na Circuit of the Americas, w którą nawet w trakcie wyścigu Horner mocno powątpiewał, była bardzo dużym zastrzykiem psychologicznym. Miała być wręcz przełomem w końcowej fazie walki o tytuł.

Tylko kto powiedział, że zasada zaskakującej formy Red Bulla na obiektach tradycyjnie kojarzonych z Mercedesem, ma nie działać również w drugą stronę?

Przewidywaną przewagę Red Bulla w Meksyku łączono przede wszystkim z rekordową wysokością n.p.m. Ciśnienie powietrza panujące na Autodromo Hermanos Rodriquez wpływa znacząco zarówno na parametry silnika, jak i działanie aerodynamiki. W przypadku jednostki napędowej efekt jest trochę taki, jak przy wysokich temperaturach, które jak wiadomo Mercedes znosi gorzej niż napędzająca bolid "czerwonych byków" Honda.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Owczarz zaserwowała psu tort. Jaki? Dobrze się przypatrz

Od strony aerodynamicznej z kolei położenie toru zdecydowanie obniża efekt działania systemów, przez co wiele zespołów ma tendencje do stosowania maksymalnych nastawów aerodynamicznych. Ów maksymalny poziom jest ponoć wyższy w przypadku Red Bulla niż Mercedesa.

Horner był nadal lekko sceptyczny mówiąc na początku weekendu, że Mercedes ma asa w rękawie. Jego przeczucie go nie zawiodło. Tam gdzie to było kluczowe, czyli w Q3, Mercedes wielu zszokował. Zrobił to w swoim stylu, a konkretnie w stylu Toto Wolffa, który nieraz pokazał, że ma tendencje do co najmniej późnego odkrywania kart, czy wręcz zatajania rzeczywistego poziomu konkurencyjności. Q3 było tym razem wyjątkowo ważne. Z analizy treningów wynikało, że Red Bull będzie miał po prostu trudniej w wyścigu w porównaniu z kwalifikacjami. Wiedział o tym oczywiście również Mercedes.

Symptomatyczny jest fakt, iż to Valtteri Bottas, a nie Lewis Hamilton, zdobył pole position. Szczególnie w zestawieniu z wynikiem Sergio Pereza, poprzez którego GP Meksyku to przecież dla Red Bulla kolejny w tym sezonie "domowy" wyścig. Mam wrażenie, że Mercedes dużo poważniej podszedł do obrony również tytułu konstruktorskiego w przeciwieństwie do Red Bulla, który w całości skoncentrowany jest na walce o tytuł indywidualny.

Ta zaskakująca nieprzewidywalność była chyba mottem całego Grand Prix. Start należał do Maxa Verstappena, który z drugiej linii sensacyjnie objął prowadzenie i był to zupełnie kluczowy moment w całym wyścigu. Dla Maxa trzecie pole okazało się absolutnie zbawienne. Warto zauważyć, że żaden kierowca z pierwszej czwórki nie popełnił na starcie minimalnego choćby błędu. Dwa rzędy wystartowały na oko identycznie.

To, co umożliwiło Verstappenowi wysunięcie się na prowadzenie, to zmniejszony opór powietrza przy jeździe w tunelu za drugim bolidem. Jak wyżej, powietrze na tej wysokości odgrywa po prostu większą rolę niż zwykle. Jednak ten manewr nie byłby kompletny, gdyby nie tyle ryzykowne, co genialne opóźnione hamowanie Verstappena do pierwszego zakrętu. Później widać było nadwyżkę tempa bolidu Red Bulla. Max bardzo szybko odszedł na bezpieczną odległość i kontrolował wyścig.

Co ciekawe, Hamilton wcześniej niż lider wyścigu zaczął narzekać na opony, a wtedy oczywiście przewaga Verstappena zaczęła się szybko powiększać. To było jednoznaczne z przewagą oponową nad Hamiltonem zarówno ze strony Verstappena jak i Pereza, którego rola w "domowym" GP była nie do przecenienia. To również symbol tego wyścigu pod tytułem "zaskakujących zwrotów akcji". Jego relatywnie, w porównaniu do Bottasa, skromna pozycja startowa była wstępem do zupełnie innego scenariusza wyścigowego.

Hamilton cały czas czuł na plecach oddech Meksykanina i przy problemach z oponami, Mercedes niemal natychmiast musiał zareagować pit-stopem, podarowując niejako w prezencie przewagę oponową swoim konkurentom.

Charakter toru oznaczał, że chyba bardziej niż zwykle problematyczne okazało się dublowanie. W efekcie po serii pit-stopów Perez trochę stracił w stosunku do Hamiltona, ale te straty zaczął natychmiast odrabiać. Odrabiał je przy chyba historycznie rekordowym w F1 dopingu. Tak ze strony kibiców, którzy są już trochę legendą w kalendarzu Grand Prix, jak i ze strony własnego zespołu. Komunikacji radiowych było wiele i niemal wszystkie sprowadzały się do tego samego - "Checo - pełny atak".

Hamilton oczywiście genialnie się bronił. W moim przekonaniu Perezowi zabrakło jednego, dwóch okrążeń do skutecznego ataku, ale i tak to głównie dzięki niemu mieliśmy po raz kolejny po GP USA emocje do ostatnich metrów, a z perspektywy wewnętrznej zespołu "Checo" w końcu zaczął odgrywać rolę, którą już dawno temu wynaleźli dla niego Christiatn Horner i Helmut Marko, czyli realnie zagrażać odebraniem punktów Hamiltonowi. To również kolejny wyścig z rzędu z genialną atmosferą i przy pełnych trybunach.

A więc, 19. zwycięstwo w karierze Maxa Verstappena i 19 punktów przewagi nad jakże trudnym rywalem. Co za sezon!

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
Robert Kubica w Ferrari?!
Ważne słowa o Michaelu Schumacherze

Komentarze (0)