Toto Wolff od lat zarządza Mercedesem, który pod jego wodzą wyrósł na potęgę Formuły 1. Dość powiedzieć, że w latach 2014-2021 niemiecki zespół zdobył wszystkie możliwe tytuły w klasyfikacji konstruktorów F1. Równocześnie przegrał tylko raz znalazł pogromcę w zestawieniu kierowców - w ubiegłym roku Max Verstappen pokonał Lewisa Hamiltona.
Mogłoby się wydawać, że Wolff jako człowiek sukcesu, wiedzie szczęśliwe życie i w pełni korzysta z zarobionych w F1 milionów dolarów. Jest jednak inaczej. W wywiadzie dla "The Times" szef Mercedesa zdecydował się na odważne wyznanie.
Szczere wyznanie Toto Wolffa
- Od roku 2004 roku chodzę do psychiatry. Myślę, że mam za sobą ponad 500 godzin terapii. Cierpiałem pod względem mentalnym, właściwie dalej cierpię. Uzyskanie pomocy jest sposobem na przezwyciężenie moich problemów i pomogło mi uzyskać dostęp do niewykorzystanego wcześniej potencjału - powiedział Wolff.
ZOBACZ WIDEO: Poruszające sceny z kijowskiego metra. Ukraińców odwiedził mer miasta
- Nigdy nie miałem problemów ze stygmatyzowaniem. Niektórzy ludzie odnoszący sukcesy są bardzo wrażliwi. W tym kontekście można powiedzieć, że bardzo, bardzo - dodał Austriak.
Wolff postanowił też opowiedzieć, jak wyglądają u niego ataki załamania nerwowego. - Bez wchodzenia w szczegóły, czuję się wtedy przygnębiony, wyobcowany, niedoceniony. Wszystko zależy od tego, jak siebie postrzegasz - stwierdził.
Zdaniem Wolffa, przykład jego osoby i wielu innych znanych postaci jest najlepszym dowodem na to, że pieniądze szczęścia nie dają. - Ludzie na wysokich szczeblach, którzy zdają się mieć wszystko. Oni też walczą, zmagają się z problemami. Dlatego mamy obowiązek mówić, że otrzymujemy pomoc, że w porządku jest o nią prosić - dodał Austriak.
Trudne dzieciństwo Toto Wolffa
Toto Wolff ma polskie korzenie. Jego matka pochodzi spod Częstochowy, choć on sam przyszedł na świat w Wiedniu i tam dorastał. Jak powiedział "The Times", jego dzieciństwo nie było usłane różami. Ojciec wcześnie zachorował i zmarł, gdy obecny szef Mercedesa był nastolatkiem.
W szkole nie osiągał najlepszych wyników, nie błyszczał też jako kierowca. W efekcie brakowało mu pieniędzy na życie. - Aby zostać kierowcą, zbierałem pieniądze na ulicy. Ubierałem złotą czapkę, malowałem twarz na złoto i rozdawałem ulotki na najbardziej ruchliwej ulicy Wiednia - zdradził.
- To było krępujące, bo już wtedy niektórzy ludzie mnie kojarzyli z wyścigów. Pamiętam, że dla mnie to było ciężkie przeżycie, ale musiałem przez to przejść. Naprawdę potrzebowałem wtedy gotówki - dodał.
Pierwszą poważną pracą dla Wolffa okazało się zatrudnienie w roli inżyniera przy wyścigach Formuły Ford. Po czasie okazało się, że Austriak jeszcze lepszy jest w finansach i planowaniu inwestycji. To na giełdzie zaczął zarabiać pokaźne sumy, dość szybko powiększając swój majątek. Aż w końcu zainwestował w Williamsa i w ten sposób pojawił się w F1. Kilka lat później otrzymał propozycję zostania szefem Mercedesa.
Czytaj także:
Ferrari w drodze na szczyt F1? Włosi tonują nastroje
"Nie chciałem rozwodu". To ocaliło relacje Wolffa i Hamiltona