Podczas gdy uwaga Zachodu skupia się na inwazji Rosji na Ukrainę, od kilku lat trwa wojna domowa w Jemenie. Wśród państw zaangażowanych w ten konflikt znajduje się Arabia Saudyjska, która popiera prezydenta kraju Abd Rabbuha Mansura Hadiego. Po drugiej stronie znajduje się Ruch Huti i Iran.
To właśnie osoby powiązane z Ruchem Huti i Iranem zaatakowały w niedzielę fabrykę należącą do Aramco, saudyjskiego giganta paliwowego. W jednym ze zbiorników doszło do pożaru, ale z informacji przekazanych przez państwową telewizję wynika, że nikomu nic się nie stało. Był to już kolejny atak na rafinerię Aramco, do wcześniejszego doszło w połowie marca.
Co więcej, Huti mieli wystrzelić dziewięć dronów w kierunku saudyjskich miast, nazwanych przez Saudyjczyków "wrogimi obiektami powietrznymi". Jeden z nich kierował się na Dżuddę, gdzie w najbliższy weekend rozegrany zostanie wyścig Formuły 1. To sprawiło, że pojawiły się wątpliwości, co do rozegrania GP Arabii Saudyjskiej.
ZOBACZ WIDEO: Była gwiazda sportu próbuje sił w tanecznym show. Tak sobie radzi
Brytyjski "The Sun" poinformował, że Formuła 1 wie o konflikcie w regionie Arabii Saudyjskiej i "monitoruje sytuację". Biorąc jednak pod uwagę, że wyścig F1 zaplanowano na najbliższy weekend, a sprzęt jest już w drodze do Dżuddy, to odwołanie zawodów wydaje się mało prawdopodobne.
"Wrogie ataki Huti potwierdzają odrzucenie wysiłków pokojowych mających na celu położenie kresu cierpieniom narodu jemeńskiego" - napisała w oświadczeniu Koalicja Arabska, do której należy m.in. Arabia Saudyjska.
Równocześnie F1 pracuje nad tym, by zastąpić w kalendarzu odwołane GP Rosji. Biorąc pod uwagę wrześniowy termin i planowane w tym okresie wyścigi w Azji, wszystko wskazuje na to, że w miejsce Soczi do kalendarza królowej motorsportu wskoczy GP Kataru. Jest to najlepsze rozwiązanie z punktu widzenia logistyki.
Czytaj także:
Red Bull przeżył dramat w GP Bahrajnu. Znana pierwsza diagnoza
"Nie będzie szybkiej zmiany". Lewis Hamilton nie zostawia wątpliwości