Adrian Meronk osiągnął największy sukces w historii polskiego golfa. "W tym sporcie Polska to egzotyka" [WYWIAD]

Getty Images / Warren Little / Na zdjęciu: Adrian Meronk
Getty Images / Warren Little / Na zdjęciu: Adrian Meronk

- Jak spotykam nowych ludzi, oni są zdziwieni, kiedy mówię, im skąd jestem. W tym sporcie jesteśmy krajem egzotycznym. Ja przecieram wszystkie szlaki - mówi Adrian Meronk, który właśnie osiągnął najlepszy wynik w historii polskiego golfa.

W tym artykule dowiesz się o:

W zakończonym w niedzielę turnieju golfowym Alfred Dunhill Championship, rozgrywanym w Republice Południowej Afryki, Meronk uzyskał najlepszy wynik w historii polskiego golfa. W prestiżowych zawodach z cyklu European Tour przez trzy dni prowadził, a ostatecznie zakończył je na drugim miejscu, ex aequo z trzema innymi zawodnikami.

Urodzony w Hamburgu 27-latek jest pierwszym Polakiem, który zajmował pozycję lidera w turnieju rangi European Tour i pierwszym Polakiem, który stanął w takiej imprezie na podium. Zresztą w golfowym świecie przy niemal każdym osiągnięciu Meronka widnieje dopisek "pierwszy Polak".

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: O twoim wyniku w Alfred Dunhill Championship jedni spece od golfa mówią "ogromny sukces", inni studzą rozgrzane głowy i podkreślają, że jeszcze długa droga przed tobą. Kto ma rację?

Adrian Meronk, najlepszy polski golfista, pierwszy w historii reprezentant Polski na podium turnieju z cyklu European Tour: Jedni i drudzy. Na pewno to mój największy do tej pory sukces, ale mam jeszcze wiele do zrobienia, żeby dojść do tego, co chciałbym osiągnąć. Mam po tym starcie lekki niedosyt, bo po trzech dniach liderowania był apetyt na zwycięstwo. Przed turniejem taki wynik brałbym w ciemno, bo wiem jak trudno jest wywalczyć miejsce w czołówce tak elitarnego cyklu jak European Tour, ale teraz chciałoby się więcej. Ostatniego dnia, kiedy warunki pogodowe były zdecydowanie najtrudniejsze, popełniłem błędy, które odebrały mi zwycięstwo. Trudno, im szybciej się z tym pogodzę, tym lepiej. Mam nadzieję, że czegoś się nauczyłem i następnym razem w takiej sytuacji utrzymam prowadzenie do końca.

ZOBACZ WIDEO: Skoki. Maciej Kot wróci do dobrej formy? "Bardzo mocno został poprawiony element, który powodował krótkie skoki"

Jak się czułeś pierwszego, drugiego czy trzeciego dnia turnieju, kiedy schodząc z pola widziałeś swoje nazwisko na pierwszym miejscu?

Na pewno bardzo dobrze, ale też wiedziałem, że to nie koniec. Miałem z tyłu głowy słynny wywiad z Kobem Bryantem, kiedy po trzecim zwycięstwie Lakersów w finałach NBA zapytano go czemu się nie cieszy, a on odpowiedział: "bo robota jeszcze nie jest skończona". Cały czas miałem te słowa w głowie. Starałem się utrzymywać skupienie i nie popadać w euforię. Pozycja, którą zajmujesz w turnieju golfowym po trzecim dniu, nie ma znaczenia. Liczy się to, który jesteś po czwartym.

Jak na twoją świetną postawę reagowali inni, bardziej renomowani zawodnicy?

Dostawałem od nich dużo gratulacji. Nie ukrywam, że to było przyjemne. Fajnie jest zostać zauważonym i docenionym przez rywali. Ale też nie było wśród nich jakiegoś wielkiego zaskoczenia. Oni wiedzą, że jeśli dostałeś się do European Touru, to znaczy, że jesteś dobry i stać cię na wygrywanie.

Nawet jak pochodzisz z golfowej "pustyni"? W Polsce zawodowy golf praktycznie nie istnieje.

Nie ma co ukrywać, że w tym sporcie jesteśmy krajem egzotycznym. Ja jestem jedyny w gronie zawodowców. Jak jadę gdzieś pierwszy raz i spotykam nowych ludzi, oni są zdziwieni, kiedy mówię, im skąd jestem. Gracze, z którymi rywalizuję, już rzadziej. Z wieloma znam się od lat, więc się przyzwyczaili, że jednym z ich przeciwników jest Polak.

Adrian Meronk w czasie startu w turnieju Alfred Dunhill Championship w RPA (fot. Getty Images)
Adrian Meronk w czasie startu w turnieju Alfred Dunhill Championship w RPA (fot. Getty Images)

Co wzbudza w golfowym świecie większą sensację? Twoja postura, masz prawie dwa metry wzrostu, czy twoja narodowość?

Narodowość. Na tym poziomie jest kilku innych bardzo wysokich golfistów, a drugiego Polaka nie ma.

Jak to się stało, że z tej polskiej "pustyni" doszedłeś na tak wysoki poziom?

Zaczęło się od mojego taty, który uwielbiał grać. Nasze wyjazdy, zagraniczne wakacje, zawsze były związane z golfem. Nie było możliwości, żebym i ja nie spróbował pograć. Na początku to była zabawa, jedna z kilku dyscyplin, których próbowałem obok piłki nożnej, koszykówki czy siatkówki. W pewnym momencie sporty drużynowe zaczęły mnie denerwować i postanowiłem bardziej zaangażować się w coś, w czym jestem zależny tylko od siebie. Postawiłem na golfa i dość szybko przyszły pierwsze sukcesy. W wieku 13 lat dostałem powołanie do kadry juniorów. Wtedy wkręciłem się na dobre, spodobały mi się obozy, treningi, rywalizacja na zgrupowaniu. Jak miałem 16 lat, do mojego klubu we Wrocławiu przyjechał topowy trener, Walijczyk Matthew Tipper. On uświadomił mi, że mam potencjał i mogę w golfie dużo osiągnąć. Po trzech latach udało się nam zdobyć stypendium w college'u w USA. Tam nabrałem pewności, że gra w golfa jest tym, co chcę w życiu robić. Po drugim roku nauki wiedziałem już, że chcę zostać zawodowcem. Jestem nim od 2016 roku. Przełomem w zawodowej karierze był dla mnie poprzedni sezon - zająłem 5. miejsce w Challenge Tourze, niższym szczeblu rozgrywek golfowych, i zdobyłem prawo gry w European Tourze, w którym występuję teraz.

W Polsce golf uważa się za zajęcie dla snobów, bogaczy, którzy mają aż za dużo pieniędzy. To krzywdzący stereotyp?

Na pewno jest to jedno z oblicz golfa. Są ludzie, którzy traktują pole jako miejsce spotkań biznesowych czy ekskluzywnych wakacji. U nas taki obraz dominuje. Utarło się, że golf to zajęcie dla wyższych sfer i ludzi biznesu. A on ma też inne oblicza - fajnej rekreacji na świeżym powietrzu czy zawodowego sportu. Takiego, który jest obecny na igrzyskach olimpijskich.

Ty po drugim miejscu w Alfred Dunhill Championship kwalifikację do Tokio masz już praktycznie pewną.

Pewności jeszcze nie mam, ale na pewno jestem blisko. W światowym rankingu awansowałem na 195. pozycję, a na igrzyska w Rio de Janeiro dostawali się zawodnicy, którzy byli na trzysetnym miejscu. Nie chcę jednak myśleć, że już jestem w Tokio. Do końca, czyli do 20 czerwca przyszłego roku, będę walczył o jak najlepszą pozycję. Nie ukrywam, że awans na igrzyska jest jednym z moich sportowych celów. Do Japonii pojedzie najlepsza piętnastka rankingu, a pozostałych czterdziestu pięciu to będą najwyżej sklasyfikowani gracze z poszczególnych krajów. Golfistów tej samej narodowości może być na igrzyskach tylko dwóch, więc wielu świetnych Amerykanów, Brytyjczyków czy Hiszpanów zostanie w domu.

Może być tak, że ty się zakwalifikujesz, a legendarny Tiger Woods nie.

On na razie jest w top 15. Jak utrzyma ten ranking, to pojedzie. Ale jak wypadnie z piętnastki, nie ma szans.

Ciebie w golfowym świecie czasem media nazywają "polskim Tigerem Woodsem". Lubisz ten przydomek, czy raczej cię on bawi?

Nawet mi się podoba. Bardzo szanuję Tigera za jego sportowe dokonania. W historii nie ma lepszego golfisty, więc jakiekolwiek porównanie do niego jest zaszczytem.

Woods zarobił na grze w golfa ogromne pieniądze, inne gwiazdy tego sportu też zdobywają na polach imponujące premie. A jak zarabiają tacy zawodnicy jak ty, golfiści na dorobku, z przełomu drugiej i trzeciej setki światowego rankingu?

Jeśli w European Tourze gra się regularnie i na wysokim poziomie, zarabia się bardzo dobrze. Wydatki też są bardzo duże, bo latamy po całym świecie, płacimy za hotele, podróże. Nie mogę jednak narzekać. Mam kilku sponsorów, którzy mi pomagają. Biorąc pod uwagę jaki mamy teraz czas, jest dobrze.

Za cztery dni gry w Alfred Dunhill Championship i drugie miejsce w zawodach zarobiłeś ponoć tyle, ile wcześniej przez cztery lata grania.

Aż tak to nie. Tyle, co wcześniej przez cały rok startów w European Tourze - 100 tysięcy euro. Od tego trzeba odliczyć pensję caddy'ego, czyli osoby, która pomaga mi w czasie zawodów. Jego stała pensja to w okolicach tysiąca euro za tydzień. Do tego premia za występ, od pięciu do siedmiu procent mojej nagrody.

Adrian Meronk w czasie startu w turnieju Alfred Dunhill Championship w RPA (fot. Getty Images)
Adrian Meronk w czasie startu w turnieju Alfred Dunhill Championship w RPA (fot. Getty Images)

Zdecydowanie więcej niż w turniejach European Touru można zarobić w imprezach wielkoszlemowych. Tak jak w tenisie, w roku są cztery takie wydarzenia. Co musiałbyś zrobić, żeby zagrać w jednym z nich?

Wbrew pozorom droga wcale nie jest długa. Do dwóch z nich można się dostać przez kwalifikacje. Dwa lata temu zabrakło mi dwóch uderzeń, żeby takie kwalifikacje przejść. Inny sposób to awans do pierwszej setki światowego rankingu. Jak wspominałem, na razie jestem 195., ale jeszcze jeden taki występ, jak w Kruger National Park, i będę blisko.

Blisko jesteś też turnieju w Dubaju, finału European Touru z udziałem sześćdziesięciu najlepszych graczy.

Ja na razie zajmuję w tym rankingu 81. pozycję. Żeby zagrać w Dubaju, musiałbym w kolejnym turnieju w RPA, South Africa Open, zająć co najmniej trzecie miejsce. Taki jest plan. Gra mi się dobrze, czuję się mocny. Wierzę, że wywalczę sobie miejsce w finałach cyklu.

Tam też będziesz pierwszym Polakiem w historii. Zresztą, w golfie gdzie się nie ruszysz, to nim jesteś.

Nie da się ukryć, że przecieram wszystkie szlaki. Ktoś musi być tym pierwszym. Jestem bardzo dumny, że w golfie jestem to ja.

Czytaj także:
Jakub Garbacz: Kilka lat temu ktoś ukradł moją tożsamość
Gruzja - kraj gościnności, wina i siatkówki? Anna Kalandadze: Być może będę pionierką

Źródło artykułu: