W sporcie nie da się zmienić drużyny, stąd zmienia się trenera - rozmowa ze szkoleniowcem JKH, Wojciechem Matczakiem

Lepszego startu w nowym klubie Wojciech Matczak chyba nie mógł sobie wyobrazić. Pod wodzą nowego szkoleniowca JKH GKS Jastrzębie przerwał serię sześciu porażek z rzędu i pokonał Zagłębie Sosnowiec 7:4. Nowy szkoleniowiec jastrzębian podzielił się pierwszymi wrażeniami z pracy w JKH oraz wyjaśnił, dlaczego w Polsce bardzo często sięga się po zagranicznych trenerów.

Mariusz Wójcik
Mariusz Wójcik

Mariusz Wójcik: Nie potrzebował Pan dużo czasu, by zdecydować się na pracę w JKH.

Wojciech Matczak: To wszystko działo się bardzo szybko. W piątek wieczorem odbyła się telefoniczna rozmowa, a w sobotę rano po godzinie rozmowy udało się dojść do porozumienia.

Efekty Pańskiej pracy były chyba bardzo szybkie, bo dzień po objęciu JKH przekonywujące zwycięstwo nad Zagłębiem.

- Na pewno w pewnym stopniu pomogłem w tym zwycięstwie. Jednak nie można zapominać o ogromnym potencjale, który tkwi w zespole. Doskonale przygotowali się do sezonu, o czym świadczy pięć zwycięstw na początek. Wtedy zapanowała euforia, po której niestety zespół znalazł się w całkiem innym miejscu. Takie zmiany czasem są potrzebne. W sporcie nie da się wymienić drużyny, a że prezesi wtedy muszą coś zrobić, by to się nie pogłębiało to zazwyczaj zmienia się trenera. Każdy trener ma przecież swoje wizje i nie powiela tego, co robił poprzednik.

Zmiana szkoleniowca i co dalej?

- Do tego też jest potrzebne szczęście. Nie narysowałem przecież jakiegoś schematu i zawodnicy jeżdżą jak po sznurku. To jest tylko teoria, w oparciu o którą trenujemy na lodzie, wpajając schematy. Najważniejszym wykładnikiem jest właśnie tafla.

W ekstralidze jest niewielu polskich szkoleniowców. Zastanawiał się może Pan z czego to wynika?

- W Polsce jest wielu trenerów. Tylko nie zawsze dostają szansę. Czasem jest tak, że dużą rolę odgrywają też kibice. Polacy są chyba takim narodem, że jak komuś się powodzi to wbija się mu przysłowiowy nóż w plecy, bo dlaczego niby ma się czuć dobrze. Na zachodzie jest chyba nieco inaczej. Jeden drugiemu aż tak chyba nie zazdrości i nie robi innemu, by było mu jak najgorzej. W Polsce jest inaczej, a to się przekłada później na działaczy. Taka sytuacja wręcz wymusza na sięganiu po zagranicznych trenerów i w przypadku Polski jest to rynek południowy. Wiadomo, że Czechy i Słowacja to kawał światowego hokeja, stąd trenerzy z tych krajów nie są źli. Jednak nie możemy zapominać o Polakach, bo z tego, co pamiętam ostatni awans do elity miał miejsce za kadencji trenera Wiktora Pysza.

Zagraniczni szkoleniowcy z polską reprezentacją nie radzili już sobie tak dobrze…

- Mieliśmy za trenera Czecha, później Szweda. Muszę przyznać, że na ostatnich Mistrzostwach Świata, które odbyły się w Toruniu przynajmniej gra naszego zespołu mi się podobała. Trochę nie poszły za tym wyniki, bo niestety czegoś jeszcze brakowało.

Co Pan sądzi o zagranicznych zawodnikach w PLH?

- Co do limitu obcokrajowców zadania są podzielone. Musimy się zastanowić czy chcemy mieć tylko dobrą ligę czy też marzy się nam jeszcze awans do grupy A. Ja byłbym za tym drugim, a by tak się stało Polacy muszą grać w lidze. W Niemczech jak powstała kiedyś liga DEL nie było limitu obcokrajowców, co spowodowało, że niemieccy hokeiści grali w większości w niższej 1. Bundeslidze o ile się nie mylę, a reprezentacja tego kraju wyraźnie dołowała. Ja byłbym za tym, by było tych zagranicznych zawodników nawet trzech.

Przykład jastrzębskich "stranieri" pokazuje, że sięgnięcie po reprezentantów zza południowej granicy było trafione.

- Dokładnie, lepiej wziąć takich zawodników, którzy prezentują wysoki poziom sportowy. Tak uczepiłem się tej trójki, ale niech będzie. Pozostała część, już polskich zawodników miałaby się od nich się czego uczyć. Bo Ci zawodnicy naprawdę grają w tych meczach. Jakby było ich więcej, na przykład ośmiu to polscy zawodnicy nie wąchaliby lodu. Stąd wracamy do punktu wyjścia - chcemy reprezentacji czy nie.

Będzie Pan kontynuował grę na trzy piątki czy konieczne są wzmocnienia?

- Ja bym widział w zespole jakieś wzmocnienia. Dobrze by było jakby do zespołu dołączyło dwóch napastników oraz jeden obrońca. Wiem, że jest to ciężkie do realizacji. Było blisko podpisania kontraktu z Jakubikiem, ale wybrał swoje rodzinne miasto Oświęcim. Jest szansa na pozyskanie napastnika z Polski, bo z kimś rozmawiam. Jeśli chodzi natomiast o obrońcę to będzie bardzo ciężko, bo w Polsce jest deficyt zawodników na tej pozycji.

W piątek kolejny ciężki pojedynek. JKH zmierzy się z Unią, która w poprzedniej kolejce jako pierwsza w tym sezonie pokonała GKS Tychy.

- Nie możemy lekceważyć nikogo. Unia teoretycznie była skazywana na pożarcie przed sezonem i po kilku kolejkach. Widziałem ten zespół w akcji na lodowisku w Janowie w wygranym przez Unię 5:4 spotkaniu. Zaprezentowali się całkiem nieźle. Będzie to niezwykle ciekawy i ciężki pojedynek. Zdajemy sobie też sprawę z tego, że jest to jeden z sześciu ważnych pojedynków, które mamy do rozegrania w tym okresie.

JKH szykuje coś specjalnego, by zaskoczyć Unię?

- Coś na pewno wymyślimy z tym, że nie mogę o tym mówić na forum. Są na pewno takie rzeczy, które będą musiały wychodzić tak, jak sobie to ustalimy. Generalnie przewagi są takim elementem, który będzie decydował o wyniku spotkania.

W wygranym meczu z Zagłębiem gra w przewadze wychodziła JKH nad wyraz dobrze.

- Tak cztery bramki wpadły, gdy graliśmy w przewadze. Zrobiliśmy małe korekty przy rozgrywaniu krążka. Wiadomo, że w ciągu jednego treningu nie da się tego całkowicie pozmieniać. Nowy wariant zastosowaliśmy za to w przypadku gry pięciu na trzech. Przećwiczyliśmy to raz na treningu i udało się.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×