Naprzód Janów: Młodzi muszą zapłacić frycowe, ale mają od kogo się uczyć

Naprzód Janów boryka się z problemami kadrowymi. Trener Krzysztof Kulawik nie boi się stawiać na młodych, którzy do tej pory grali tylko po kilka minut. Ci odpłacają się coraz lepszą i pewniejszą grą. Mają bowiem od kogo się uczyć.

Po zeszłorocznym awansie Unii Oświęcim do ekstraligi, pojawiły się problemy Naprzodu Janów. Z katowickiego zespołu wyemigrowało bowiem aż dziewięciu zawodników. Waldemar Klisiak, Wojciech Wojtarowicz, Wojciech Stachura, Adrian Kowalówka, Zbigniew Szydłowski, Peter Gallo, Piotr Cinalski, Peter Tabaczek czy Marcin Fączek, to w większości wychowankowie, bądź wieloletni hokeiści 8-krotnego mistrza Polski. - Mieliśmy zawartą dżentelmeńską umowę z prezesem Grycnerem, że jak tylko Unia dołączy do najlepszych, to wrócimy na "stare śmieci" - mówi dla portalu SportoweFakty.pl Waldemar Klisiak, napastnik biało-niebieskich, który wraz z kolegami trafił do Naprzodu, tuż po spadku do pierwszej ligi.

Oprócz "oświęcimskiej ekipy", janowian opuściło jeszcze kilka nazwisk. W ich miejsce pojawiło się aż czternaście nowych. - Wylaliśmy zupełnie nowe fundamenty. Musimy czekać, aż to wszystko zastygnie i się scementuje – mówił wtedy Jaroslav Lehocky, ówczesny szkoleniowiec Naprzodu, który przygotowywał się do sezonu i nagle, na tydzień przed rozpoczęciem rozgrywek, start zespołu był zagrożony. Prezes Janusz Grycner podał się do dymisji, a zawodnicy otrzymali wypowiedzenia.

Po kilku dniach próby reanimacji klubu, do której czynnie dołączyli kibice - pisząc otwarty list z prośbą o pomoc do prezydenta Katowic - pojawiło się światełko w tunelu. Drużyna mogła wystartować, ale powstał problem z hokeistami, którzy w międzyczasie rozpoczęli treningi w innych barwach. Negocjacje sternika przyniosły efekt i w "pełnym składzie" Naprzód rozpoczął sezon, ale...

Nie wszyscy byli jednak gotowi. Trener Lehocky miał szczególny problem z zestawieniem obrony. Pozyskany z GKS-u Tychy Artur Gwiżdż borykał się z poważną kontuzją kolana. Podobnie jak przybyły z Podhala Nowy Targ Przemysław Piekarz, który do tej pory nie wyjechał na lód. Łukasz Wilczek narzekał na bóle pleców, a Andrzejowi Gretce co chwila odnawiają się urazy. - Ma już swoje lata i z pewnością nie jest to organizm młodzieżowca, który zdecydowanie szybciej się regeneruje. Ledwo zdąży jedno wyleczyć, to za chwilę doskwiera co innego - mówi Krzysztof Kulawik, obecny szkoleniowiec ekipy ze stolicy Górnego Śląska, który w zaistniałych okolicznościach daje szanse młodym.

- Wiadomo, że jest ryzyko. Ale co mam robić? - pyta trener. - Młodzi muszą zapłacić frycowe. Przecież oni wcześniej nie grali zbyt wiele. Wiadomo popełniają błędy, ale widać w ich poczynaniach postępy - dodaje Kulawik, mając na myśli m.in. Michała Działo czy Adriana Kurza. W ostatnim czasie szczególnie ten drugi prezentuje się coraz lepiej. Ma się od kogo uczyć, bo występuje w parze z Miroslavem Zatko, który jest prawdziwym bohaterem katowiczan.

Kibice na Jantorze prawie co mecz skandują głośne: "Miro, Miro...". I nic w tym dziwnego skoro Słowak ma najwięcej goli spośród defensorów w całej lidze. 26-latek sporo również widzi i często wykłada kolegom takie krążki, że nie mają innego wyjścia, jak tylko umieścić je w siatce. Jego gra może się podobać, a rzut karny wykonany w ostatnim meczu z GKS-em Tychy długo zapadnie w pamięć wszystkim sympatykom.

Firmową akcją Zatko jest potężny strzał "z niebieskiej". Tak właśnie zdobył większość ze swoich czternastu dotychczasowych bramek. Dodać trzeba, że były to trafienia przeważnie decydujące o losach spotkania (dwa rzuty karne z Podhalem, gol w dogrywce z Zagłębiem, karny z Jastrzębiem). - Mamy w drużynie kilku zawodników z mocnym uderzeniem. Nigdy nie miałem okazji zmierzyć mojego, ale pewnie do Zdeno Chary mi daleko - uśmiecha się popularny Miro, który nawiązał do rekordu sprzed roku swojego rodaka występującego w NHL. Chara posłał "gumę" z prędkością 169,7 kilometra na godzinę.

Komentarze (0)