Wojciech Matczak: Mam kilku "martwych" po meczu, a cudotwórcą nie jestem

Kłopotów zagłębiowskich hokeistów ciąg dalszy. Tym razem wszystko rozchodzi się, jak zwykle, o pieniądze. Przez zakaz transferowy dla klubu ucierpieli zawodnicy, którzy w inauguracyjnym meczu "łatali dziury" po tych nowo pozyskanych. - W tej chwili nie wyrywam sobie włosów z głowy, natomiast dalej w coś takiego nie za bardzo mamy ochotę się bawić - szczerze przyznał po meczu Wojciech Matczak.

Na meczach inauguracyjnych lodowiska zawsze wypełniają się do ostatniego wolnego miejsca siedzącego czy stojącego. Nie inaczej było w Sosnowcu. O ile o frekwencję na meczu z KH Sanok nikt w klubie się nie martwił, to o skład Zagłębia już tak. Sztab szkoleniowy został postawiony pod ścianą i to na kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania. PZHL podtrzymał zakaz transferowy dla klubu z uwagi na zaległości wobec zawodników i trenerów. Właśnie przez pieniądze w składzie zgłoszonym na pierwszy mecz sezonu zabrakło tych, którzy mają stanowić o sile zespołu i zostali pozyskani w tym okienku transferowym. Mowa między innymi o Vladimirze Luce, Robinie Baculu czy Jarosławie Dołędze.

- Inauguracja w naszym wykonaniu była nieudana, ale nie tak to miało wyglądać. W tej chwili nie wyrywam sobie włosów z głowy, natomiast dalej w coś takiego nie za bardzo mamy ochotę się bawić. Widzę jak chłopcy wyglądają tuż po tym meczu i to na dłuższą metę nie ma naprawdę żadnego sensu - podkreślał z goryczą w głosie szkoleniowiec Zagłębia. - Przygotowywaliśmy się do inauguracji bardzo sumiennie, mieliśmy przygotowany system na KH Sanok. Niestety, to wszystko legło w gruzach w czwartek popołudniu i w dniu meczu musieliśmy zbudować wszystko od nowa, ale nawet cudotwórca nie byłby w stanie wymyślić czegoś cudownego - szczerze przyznał Wojciech Matczak.

Obiektywnie patrząc, trudno nie przyznać sosnowieckiemu trenerowi racji. Mimo braków kadrowych Zagłębie nie odstawało od rywala, tak bardzo jak można było się tego spodziewać analizując składy. Jednak naprawdę dobra gra gospodarzy zaczęła się dopiero od drugiej tercji, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - Chcieliśmy zagrać pressingiem na sanoczan. Po części było to widać w drugiej i trzeciej tercji. Można teraz żałować, że od pierwszej minuty nie ustawiłem drużyny w taki sposób, ale podejrzewam, że wtedy trzecia tercja byłaby większą porażką niż pierwsza (Zagłębie przegrało premierową tercję 0:4 - przyp. red.), bo chyba byśmy tego nie wytrzymali - wyjaśnił Matczak.

Skład Zagłębia na mecz z KH Sanok liczył 17 zawodników (w tym dwóch bramkarzy), z których aż ośmiu to juniorzy, a ci doświadczeniem w meczach PLH nie grzeszą. Nie dziwi więc, że niektórzy hokeiści nie mogli znieść trudów spotkania. - Momentami graliśmy na dwie obrony, bo w międzyczasie wypadł Marcińczak, któremu odnowiła się kontuzja pachwiny - powiedział Wojciech Matczak.

Następne spotkanie Zagłębie rozegra już w niedzielę w Krynicy. Czy sosnowiczanie dadzą radę zregenerować siły. - Mam kilku martwych w drużynie, więc zobaczymy co się z nimi stanie - było słychać bezradność w głosie szkoleniowca. - Bardzo chciałbym znać datę kiedy będę miał do dyspozycji wszystkich zawodników. Tuż po meczu (z KH Sanok - przyp. red.) byłem u prezesa i zamieniliśmy kilka słów w tym temacie - dodał Matczak, ale nie chciał rozwijać swojej wypowiedzi.

Podczas niedzielnego spotkania z KS KTH Krynica sosnowiczanie wystąpią w takim samym składzie.

Komentarze (0)