Sobotni mecz pokazał, że opolan stać na wyrównaną walkę z najlepszymi. Orlik był niezwykle blisko utarcia nosa liderowi z Torunia i przy lepszej skuteczności pierwsza porażka Nesty w tegorocznych rozgrywkach mogła stać się faktem. Nie od dziś jednak wiadomo, że skuteczność jest wielkim mankamentem opolskiej drużyny, co skrzętnie w końcówce wykorzystali torunianie. Najpierw znakomicie dysponowanego Jarosława Nobisa pokonał Przemysław Bomastek, a tuż przed końcową syreną kolejny triumf toruńskiego zespołu przypieczętował Paweł Połącarz. - Wydaje mi się, że mecz był dobry w naszym wykonaniu. Rywale wygrali z nami doświadczeniem, bo dysponują bardzo silną pierwszą piątką. Na pewno postawiliśmy się im i chcieliśmy wygrać - podkreślał napastnik Orlika, Bartłomiej Zdrojewski.
Na lodowej tafli wcale nie była jednak widoczna różnica pomiędzy obiema drużynami. Torunianie w tym sezonie nie znaleźli jeszcze pogromcy w I lidze jednak zawodnicy Orlik nie przestraszyli się rywala i w trzeciej tercji mogli przechylić na swoją korzyść szalę zwycięstwa. Do momentu zdobycia czwartego gola przez Nestę, lepsze wrażenie po swojej grze pozostawiali gospodarze. - Myślę, że na wyniku zaważyło większe doświadczenie będące po stronie rywali. Mają w swoim zespole kilku graczy, którzy grali w Ekstraklasie kilka lat i to było widać. Następnym razem to my okażemy się górą - dodawał Zdrojewski. Zadowolony z występu swojej ekipy był natomiast opiekun Orlika, Jerzy Pawłowski. - Mamy słabszych zawodników i zabrakło nam trochę szczęścia w końcówce. Mecz mógł się podobać i był pełen emocji. Wynik mógł być różny, bo z obu stron nie brakowało okazji, w których aż się prosiło, by padła bramka. Trzeba przyznać, że Toruń ma szerszy i lepszy skład - oceniał trener opolskiej ekipy.
Orlikowi w odniesieniu zwycięstwa nie pomogli sędziowie, którzy tego dnia byli niezwykle rygorystyczni. Arbitrzy nie oszczędzali opolan i nawet za najmniejsze i najdrobniejsze przewinienia karali gospodarzy karnymi minutami. Apogeum nastąpiło w drugiej tercji, gdy w pewnym momencie na ławce kar przebywało aż czterech graczy Orlika. - Spisali się żenująco. Wydaje mi się, że sędziowie zepsuli ten mecz. Było wiele kar, których nie powinno tak naprawdę być - nie zostawia suchej nitki na arbitrach Zdrojewski. W zupełnie innym tonie wypowiadał się natomiast Pawłowski. - Nie mam żadnych pretensji do sędziów. Uważam, że wszystkie faule, które odgwizdali rzeczywiście były. Obecnie mamy nowe, troszeczkę inne przepisy i różnie się je interpretuje. Inaczej odbierają je kibice, a inaczej osoby, które są w nie zagłębione. Powtarzam, nie mam absolutnie żadnych pretensji do sędziów - podkreślał Pawłowski.
Orlicy bez straty bramkowej przetrwali jednak podwójne osłabienie, w głównej mierze dzięki dobrej postawie Jarosława Nobisa i wydawało się, że postawią kropkę nad "i" w trzeciej odsłonie. Gospodarzom nie brakowało podbramkowych okazji, ale nie potrafili ich zamienić na bramki. W końcówce do głosu doszli torunianie i efekt był dla Orlika druzgocący. - Też myśleliśmy, że szczęście się do nas uśmiechnie i pójdziemy za ciosem. Taki jest jednak hokej i nie udało się - kręcił głową niezadowolony Zdrojewski.
W niedzielę zobaczyliśmy z kolei zupełnie inne oblicze Orlika. Sobotni pojedynek dał zespołowi wyraźnie się we znaki i w meczu z Legią w szeregach opolan widać było zmęczenie. Warszawianie nie zmarnowali okazji i obnażyli wszystkie braki w szeregach Orlika. - Pokonało nas zmęczenie. Z reguły gramy z Legią wyrównane mecze - mówił po niedzielnym meczu Pawłowski. Napastnik Orlika, Łukasz Korzeniowski również zwrócił uwagę, jak wiele siły kosztował jego zespół sobotni pojedynek z liderem. - Może zabrakło nam trochę sił po sobotnim, ciężkim meczu z Toruniem, ale nie można wszystkiego zwalając na karb zmęczenia - przestrzegał napastnik drużyny ze stolicy polskiej piosenki.
Po raz kolejny w oczy rzucała się fatalna skuteczność opolskiego zespołu. Opolanie znów wypracowali sobie kilka, a nawet kilkanaście sytuacji do zdobycia bramki i pod tym względem nie ustępowali przyjezdnym. Warszawianie wykazali się jednak większą skutecznością i stąd rezultat 3:0, który nie do końca obrazuje przebieg gry. Strzelecka niemoc nawet w sytuacjach sam na sam doprowadzała momentami do frustracji opolskich kibiców. - Nieskuteczność była z pewnością naszym mankamentem. Dużo było sytuacji, strzałów, ale bramkarz rywali miał swój dzień i nic nie wpadało. Myślę, że przy strzeleniu pierwszej bramki worek by się rozwiązał - podkreślał Korzeniowski.
Golkiper Legii, Michał Strąk do końca spotkania zachował jednak czyste konto i w rezultacie Legioniści już po raz drugi w tym sezonie znaleźli sposób na Orlika. - Podobnie, jak w pierwszym meczu z Legią w Warszawie raziliśmy nieskutecznością. Wygląda na to, że bramkarz Legii w meczach z nami trafia na swój dobry dzień. Nie możemy sobie pozwalać na takie porażki - dodawał niezadowolony Korzeniowski.
Orlik spisuje się w tym sezonie w "kratkę". Podopieczni Jerzego Pawłowskiego potrafią napsuć sporo krwi w Pucharze Polski nawet Comarch Cracovii Kraków, która zmierza po mistrzowską koronę, aby potem sromotnie przegrać z niżej notowaną Legią, przeżywającą wiele problemów. Na co wobec tego realnie w tym sezonie stać opolski zespół? - Na pewno chcemy awansować do czwórki i będziemy robić wszystko ku temu. W środę czeka nas zaległy mecz z Polonią Bytom i na pewno będziemy walczyć - zapowiada Korzeniowski.