Marcin Kozłowski: W naszych młodszych kolegach drzemie ogromny potencjał

Sosnowiczanom nie udało sprawić się niespodzianki. Jednak dogrywka, a co za tym idzie jakakolwiek zdobycz punktowa, była już bardzo blisko. Bohaterem meczu był Marcin Kozłowski, który strzelonym pierwszym golem pobudził swoich kolegów do walki. - Zdobyte bramki na pewno cieszą, ale zawsze powtarzam: wolę nie strzelić, ale żebyśmy zgarnęli trzy punkty - podkreślił Marcin Kozłowski.

Olga Krzysztofik
Olga Krzysztofik

Przed spotkaniem w Sosnowcu był tylko jeden faworyt, na to miano nie tylko wynikami, ale również sytuacją w klubie zapracowali tyszanie. GKS udowodnił w pierwszej tercji, że przyjechał do Zagłębia po trzy punkty wywalczone po szybkim i jednostronnym meczu. O ile premierowa odsłona zapowiadała właśnie taki scenariusz, o tyle druga tercja już wszystko zmieniła. Do walki obudzili się bowiem sosnowiczanie, a impulsem do tego była pierwsza bramka zdobyta przez starszego z braci Kozłowskich. Potem dołożył on kolejne trafienie, tym samym wyrastając na bohatera meczu. Jednak sam bagatelizuje swoją rolę we wtorkowym spotkaniu.

- Czy ja wiem czy ja ciągnąłem? Cała drużyna starała się, żeby gra jakoś wyglądała. Pierwsza tercja w naszym wykonaniu była na stojąco. Później doszliśmy tyszan, ale zabrakło nam sił. Troszkę było nas za mało, bo Mateuszowi Białkowi poszła łyżwa i graliśmy na dwóch środkowych, a przy takim zespole jakim jest GKS... Brakuje sił po prostu, musimy mieć trzy piątki, można powiedzieć, że cztery, aby grać jak równy z równym z takimi drużynami. Chociaż i tak jestem pod wielkim wrażeniem, że wytrzymaliśmy kondycyjnie to spotkanie - szczerze wyznał Marcin Kozłowski.

Spotkania pomiędzy ekipami z Zagłębia Dąbrowskiego i Śląska są określane "wojną Goroli z Hanysami". Na mecze z zespołami z górnej części tabeli przychodzi więcej osób niż zazwyczaj. Jednak przyjazd do Sosnowca GKS-u Tychy wywołał prawdziwy najazd kibiców Zagłębia na Stadion Zimowy. - Fajnie było, bo na mecz przyszli wreszcie kibice. Może dzięki naszej postawie z GKS-em będą przychodzić nadal. Lepiej byłoby gdybyśmy wygrali, ale dziękuję kibicom, że się zjawili. Naprawdę było nam miło zagrać przed taką publicznością - podkreślił.

Z powodu problemów finansowych skład Zagłębia jest mieszanką doświadczenia i młodzieńczej fantazji. Póki co trenerzy Mariusz Kieca i Krzysztof Podsiadło nie wychodzą na tym fatalnie, a wręcz przeciwnie - ich podopieczni prezentują się z dobrej strony nawet z najbardziej wymagającymi przeciwnikami, a czasem lubią sprawić niespodziankę.

- Nam się bardzo podoba gra młodszych kolegów. Przed sezonem nikt o nich nie słyszał, a teraz pojechali do Krakowa i naprawdę wszyscy byli pod wrażeniem ich gry. Nie można oczekiwać żadnego cudu, bo grają dopiero pierwszy sezon, a dobrze pamiętam jak to było, gdy my graliśmy pierwszy sezon w ekstraklasie. Nie był to jakiś piękny hokej z naszej strony, ale szarpany. Widać, że w tych chłopakach drzemie wielki potencjał i nie można ich odstawić, po tych rozgrywkach trzeba na nich stawiać cały czas - Marcin Kozłowski nie szczędził pochwał swoim kolegom.

Między słupkami Zagłębia zawsze broni sosnowiczanin. Bezsprzecznym numerem jeden jest Tomasz Dzwonek, na którego po każdym meczu spływa fala uznania zwłaszcza od przeciwnej drużyny. Jednak w meczu z GKS-em zdarzyła mu się pechowa interwencja. Podjął decyzję o wycofaniu się do bramki, myśląc że Łukasz Sokół poda do środka, a tymczasem ten wymierzonym strzałem między ręką a parkanem ustalił wynik na 2:3. - Ostatnimi czasy nasi bramkarze grają na wysokim poziomie. Tomek wybronił to, co mógł. Zdarza się, że jest strzał, jest gol. Może gdyby Sokół nie uderzył, byłoby 2:2. Trzeba pamiętać ile Tomek wybronił do pustaka - podkreślił Kozłowski.

Premierowa tercja wyglądała fatalnie w wykonaniu Zagłębia, co podkreślają wszyscy. Najlepszym zawodnikiem meczu został wybrany przez swoich szkoleniowców właśnie Marcin Kozłowski. Jednak jak sam przyznaje - wolałby zdobyć jakiekolwiek punkty niż dwukrotnie wpisać się na listę strzelców.

- Zdobyte bramki na pewno cieszą, ale zawsze powtarzam: wolę nie strzelić, ale żebyśmy zgarnęli trzy punkty. Choć nie będę ukrywał, że cieszę się z tych goli, bo udało mi się mieć dwie, może trzy okazje - powiedział Marcin Kozłowski.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×