Polska prowadziła już z Koreą 2:0, ale nie zdołała wygrać spotkania. Trzy kolejne bramki strzelili bowiem Azjaci i to oni mogli świętować zwycięstwo. - To jest na pewno szokiem i chyba do tej pory nie dochodzi to do wielu z nas. Prawda jest jednak taka, że poza początkiem pierwszej tercji nie pokazaliśmy tego, na co nas stać. Koreańczycy mieli poukładaną grę , szybko jeździli na łyżwach i - choć trochę szczęśliwie - to jednak strzelili więcej bramek od nas - przyznał Adam Borzęcki.
Biało-czerwoni byli absolutnymi faworytami krynickich zawodów. Jaka była więc ich reakcja na nadspodziewanie słaby wynik? - Szok, niedowierzanie, a do tego chyba wstyd przed wszystkimi, którzy dopingowali nas w Krynicy i w domach przed telewizorami. Najbardziej chyba jednak przed samym sobą. Nie tak wyobrażaliśmy sobie zakończenie tego turnieju, ale to jest sport i takie rzeczy sie zdarzają. Niestety tym razem my jesteśmy po tej negatywnej stronie.
Podopieczni Wiktora Pysza prowadzili już 2:0 i wydawało się, że pewnie pokonają rywala. Tak się jednak nie stało. - Nie jest łatwo powiedzieć, co się stało. Koreańczycy na pewno nie dość, że zmienili nieco strategię gry, to jeszcze po strzeleniu pierwszej bramki nabrali pewności siebie. My przystąpiliśmy do tego meczu w roli wielkiego faworyta, a oni mogli sobie pozwolić na grę bez żadnej presji. Zawsze gra się łatwiej, kiedy przegrana teoretycznie z pewniakiem nie jest tragedią, a zwycięstwa nikt nie oczekuje.
9:0 z Litwą, 10:0 z Rumunią, 5:1 z Holandią. Tak Polacy rozpoczęli turniej w Krynicy. Może zatem wysokie wygrane nieco ich zdekoncentrowały? - Myślę, że nie. Do każdego meczu podchodziliśmy na 100 procent skoncentrowani, bo przeciwnicy w poprzednich spotkaniach czy to na mistrzostwach, w meczach towarzyskich, czy też na turniejach, zaczęli stawiać poprzeczkę trochę wyżej, niż przed kilkoma laty. Ostatnie wyniki z Litwą, czy Rumunią nie zapowiadały tak wysokich wygranych. Holandia już od kilku lat gra coraz lepiej, a o Australii nie wiedzieliśmy prawie nic. W każdym razie rozluźnienia w drużynie przed meczem z Koreą nie dało się zauważyć i wszyscy byli mocno skoncentrowani. Przyczyny naszej przegranej bardziej doszukiwałbym się w graniu pod presją wygranej na dużej imprezie. W meczu z Azjatami zabrakło też liderów, którzy pociągnęliby grę i odmienili losy spotkania. W tym przypadku ja także czuję się winny, że nie zagrałem na miarę swoich możliwości i nie pomogłem drużynie w odniesieniu sukcesu. Zawsze znajdzie człowiek jakąś wymówkę, czy wytłumaczenie na słabszą formę, ale muszę powiedzieć, że wiele więcej oczekiwałem od siebie na tych mistrzostwach - szczerze zakończył Adam Borzęcki.