Mariusz Czerkawski wyjechał do Szwecji, by grać w tamtejszej lidze skupiającej najlepsze hokejowe kluby w Europie. W podróży po marzenia przeżywał mnóstwo trudnych chwil.
było łatwe. Musisz mieć coś z głową, musisz być skupiony i kierować wszystkim tak, aby być coraz lepszym, aby się rozwijać. Czasami się budziłem i miałem łzy w oczach. Ale widziałem,
że gdybym wrócił do kraju, to drzwi mogłyby się zatrzasnąć na dobre. Wszyscy znamy kariery, kiedy ktoś wyjeżdżał, nie potrafił się odnaleźć, rozmawiał niemal wyłącznie po polsku, nie
był w stanie wejść w środowisko zawodnicze. Ja zostawiłem wtedy swoje życie w Polsce - zaznacza były hokeista, dziś biznesmen i golfista.
Przyznaje, że
mógł być jednym z najlepszych hokeistów w kraju. Chodzić do kawiarni, spotykać się z dziewczynami, jeździć najnowszym samochodem w 1989 roku. Ale ostatecznie postawił na to, co
najtrudniejsze - gigantyczny skok rozwojowy.
- Choć nie ukrywam, że nie spodziewałem się, że wszystko potoczy się właśnie tak. Myślałem, że jest szansa na Niemcy, gdzie wyjeżdżała
większość perspektywicznych hokeistów, może na Francję. Nikt nie wyjeżdżał do Finlandii czy Szwecji, to była za wysoka półka. Pociągnąłem wtedy za sobą kilku kumpli. Jednak oni
wyjechali na rok, może dwa, i większość wracała. Mnie udało się zagrać w meczu gwiazd ligi szwedzkiej i stamtąd pojechać jeszcze dalej. Pomógł fakt, że w tym samym czasie byłem
draftowany. Na 10 dni zaproszono mnie do Bostonu. Dostałem przepustkę i poleciałem. Mówili, że mogę u nich zostać. Ale nie chciałem być zawieszony w Europie. Dograłem dwa lata kontraktu w
Szwecji, dzięki temu mogłem też bez przeszkód grać w reprezentacji Polski. Dopiero potem zdecydowałem się na NHL - opowiada Czerkawski w programie "Życie po życiu".