Z Paryża Mateusz Puka - dziennikarz WP SportoweFakty
To nie było idealne otwarcie igrzysk w Paryżu. Francuzi chcieli zrobić wszystko po swojemu i dlatego ceremonię zorganizowali nie na stadionie, a w centrum miasta wzdłuż Sekwany. Sportowcy zamiast maszerować przy kibicach, pływali barkami, a po drodze mijali wszystkie główne atrakcje miasta, jak choćby katedrę Notre Dame, Most Aleksandra III, aż w końcu dopłynęli do Wieży Eiffla.
Do pewnego momentu, czyli do około 25. minuty, wszystko szło całkiem dobrze. Prezentacja wokół rzeki wydawała się kapitalnym pomysłem, a przeplatanie ich fragmentami filmików i występami artystycznymi sprawiało, że nikt nie mógł narzekać na nudę.
ZOBACZ WIDEO: "Pod Siatką". Nastroje dopisują. Zobacz ostatnie dni przed igrzyskami od kulis
Chwilę później nad miastem zaczęła się ulewa, która trwała aż do końca ceremonii, a w efekcie popsuła misterny plan. "Czar prysł" napisała na Instagramie polska środkowa Magdalena Jurczyk, a jej komentarz doskonale oddaje to, co w ciągu kilkunastu minut zdarzyło się w Paryżu.
Wolontariusze co prawda próbowali ratować sytuację rozdając peleryny, ale nawet one nie zabezpieczały całkowicie przed deszczem. Oglądając wszystko z trybuny prasowej, już po nieco ponad godzinie mieliśmy przemoczone buty, spodnie, a woda powoli przesiąkała przez letnią kurtkę. Gdy zaczęliśmy rozglądać się za peleryną okazało się, że wszystkie zostały już rozdane. Co pomysłowi wolontariusze proponowali nam przerobione… worki na śmieci.
O ile Lady Gaga występowała jeszcze przed deszczem, to już choćby Aya Nakamura nie miała tyle szczęścia. Ze względu na mocno padający deszcz występy artystyczne zeszły na drugi plan. Organizatorzy do filmów promocyjnych zaangażowali największe gwiazdy światowego sportu, jak choćby Zinedine’a Zidane’a, Michaela Phelpsa, czy Martina Fourcade’a. Trudno jednak było skupić się na śledzeniu ceremonii, gdy na ciele nie było już choćby fragmentu suchej skóry.
Ostatecznie po około dwóch godzinach na ekranach telewizorów pojawiła się reprezentacja Polski. Nasz kraj podczas ceremonii reprezentowała mniej niż 1/3 olimpijczyków. Nie dość, że w Paryżu i okolicach obecnych jest około 150 zawodników z 211 zaślubowanych, to większość z nich uznała, że trwające przynajmniej siedem godzin wydarzenie jest niepotrzebnym marnowaniem siły. Na barce wśród około 70 zawodników nie było więc polskich siatkarzy, czy Igi Świątek.
Problematyczne okazało się nie tylko wytrwanie na ceremonii, ale już samo dotarcie na nią. Ostatni autokar jadący pod trybuny zlokalizowane przy samej Sekwanie odjechał z centrum prasowego o godzinie 16.15. Dość wcześnie biorąc pod uwagę, że do pokonania było nieco ponad dwa kilometry, a ceremonia rozpoczynała się o 19.30. Z tego powodu ostatecznie zdecydowaliśmy się ruszyć nieco później na piechotę. To okazało się złym pomysłem i o mało co, a skończyłoby się nieobecnością na wydarzeniu.
Zamiast spodziewanych na ulicach tłumów były co prawda pustki. Ze względu na ceremonię igrzysk zamkniętych zostało nawet kilkadziesiąt kilometrów dróg wokół Sekwany. Kierowcy już od kilku dni byli instruowani, że lepiej będzie, gdy w ten dzień przesiądą się do komunikacji miejskiej i zrezygnują z samochodu. Apel podziałał, ale wcale nie ułatwił dotarcia na miejsce.
Przez całą drogę jedyne grupy ludzi gromadziły się przy… kolejnych punktach kontroli. Zarówno mieszkańcy, jak i kibice byli legitymowani praktycznie co kilkaset metrów. Wzdłuż dróg ustawione były szpalery setek policjantów i żandarmerii. My zanim dotarliśmy na swoje miejsca przeszliśmy w sumie pięć kontroli. Mieszkańcy za każdym razem musieli pokazywać w telefonie kod QR wygenerowany w specjalnie przeznaczonej do tego aplikacji. Policja wydała mieszkańcom 300 tysięcy kodów. Wszystko po to, by jak najlepiej zabezpieczyć 6-kilometrowy odcinek wzdłuż rzeki. Nam do przejścia kolejnych kontroli potrzebna była akredytacja dziennikarska, bilet na ceremonię oraz dowód osobisty. Za każdym razem powtarzały się kłótnie z policją i narzekanie paryżan na kolejne kłopoty.
- To nie jest nasze święto. Od kilku dni mamy utrudniony dostęp do domów. Ciągle jesteśmy legitymowani. Pobliska stacja metra została wyłączona z użycia, podobnie zresztą jak część mostów – przyznała nam Alice, która od 12. lat mieszka w pobliżu placu Trocadero, gdzie zlokalizowana była trybuna honorowa i finałowa część ceremonii. Przy kolejnych punktach kontroli narzekania również były powszechne i to nie tylko wśród paryżan. – Przyjechałam do Paryża nie dla igrzysk i nie mogę nacieszyć się tym miastem. Mijam kilometry barierek i płotów – dodawała turystka o azjatyckich rysach twarzy. Restauracje w tym miejscu zostały zamknięte, a frontowe witryny zabite drewnianymi płytami.
Niedawno władze Paryża pochwaliły się, że podczas igrzysk w patrolowanie miasta zostało zaangażowanych nawet 60 tysięcy przedstawicieli różnych służb. To całkiem prawdopodobne, bo na kilkukilometrowej strefie sąsiadującej z rzeką było widać więcej policji niż kibiców. Z jednej strony, dzięki temu można było poczuć się bezpiecznie, ale z drugiej odbierało to nieco atmosferę wielkiego święta.
My mieliśmy problemy z dotarciem do właściwej bramki i choć byliśmy już w wyznaczonym miejscu, to musieliśmy przejść wzdłuż płotów kolejne 1,5 kilometra, by ostatecznie dotrzeć do właściwej bramki i zostać wpuszczonym na teren ceremonii. Udało się to zaledwie 10 minut przed zamknięciem bram.
Trzeba jednak dodać, że na wysokości zadania stanęli wolontariusze, którzy nie dość, że bez problemów porozumiewali się w języku angielskim, to robili wszystko, by zagraniczni goście czuli się w Paryżu komfortowo. Po wejściu na teren ceremonii można było poczuć się jak gwiazda, bo witał nas kilkusetmetrowy szpaler uśmiechniętych wolontariuszy. "Witamy we Francji”, "Dzień dobry”, "Bawcie się dobrze” - krzyczeli w naszym kierunku. Wśród wchodzących gości można było natknąć się na oficjalne delegacje z niemal wszystkich krajów świata, wśród których był choćby książę Monako. Wszyscy na wyciągnięcie dłoni.
Choć widać było, że organizatorzy robili wszystko, by uchronić gości przed atakiem terrorystycznym, a jednocześnie zapewnić im niezapomniane doznania, to raczej nie udało im się połączyć wody z ogniem. Mimo fenomenalnego zakończenia ceremonii pokazem laserów na wieży Eiffla i pomysłowego sposobu zapalenia znicza olimpijskiego, igrzyska w Paryżu wciąż bardziej kojarzą się z wyjącymi policyjnymi syrenami na radiowozach niż sportowym świętem.
Czytaj więcej:
Mniej pieniędzy na reprezentację
Komisja Ligi poszła Legii na rękę