AAA Olimpijczyka kupię

 / Koła olimpijskie
/ Koła olimpijskie

Taśma ruszyła, Korea Południowa przed igrzyskami olimpijskimi w Pjongczang masowo rozdaje paszporty. O medale dla gospodarzy będą walczyć sportowcy z Rosji, Niemiec, Kanady i USA. Kilku z nich do kadry trafiło z ogłoszenia.

W tym artykule dowiesz się o:

Wszystko zaczęło się od e-maila. Dostało go kilkadziesiąt amerykańskich i kanadyjskich studentek o nazwiskach azjatyckiego pochodzenia.

Brzmiał mniej więcej tak:

Taka szansa zdarza się raz w życiu, nie zmarnuj jej i przeżyj wielką przygodę. Odwiedź za darmo Koreę Południową i zagraj w barwach jej hokejowej reprezentacji na zimowych igrzyskach olimpijskich!

Wiadomość wyglądającą jak spam okazała się ofertą poważną. Władze koreańskiego sportu - kraju, gdzie hokej jest w powijakach (1880 zarejestrowanych zawodniczek i zawodników) - musieli być kreatywni, by podczas rywalizacji w bodaj najgłośniejszej i najbardziej prestiżowej dyscyplinie zimowych IO uniknąć kompromitacji.

Powrót do domu

Danelle Im początkowo nie uwierzyła w ofertę, która wylądowała w jej elektronicznej skrzynce pocztowej. Kanadyjka z Toronto skontaktowała się więc ze swoim wujkiem mieszkającym w Korei Południowej, a ten dotarł do nadawcy. Okazał się nim przedstawiciel Koreańskiego Związku Hokeja na Lodzie.

To był rok 2013. Podekscytowana Im z radością odwiedziła kraj, w którym urodzili się jej rodzice. W reportażu "The New York Times" opowiada, że o igrzyskach nie myślała wówczas w ogóle. Chodziło o podróż, sięgnięcie do korzeni. A już pół roku później pojawiła się na treningu drużyny narodowej.

ZOBACZ WIDEO Apoloniusz Tajner: zatrudnienie Horngachera to strzał w dziesiątkę, a Małysza - strzał w setkę!

Marissa Brandt urodziła się na koreańskiej ziemi, ale jako dziecko została adoptowana przez amerykańską rodzinę. - Kiedy mieszkałam w Stanach, chciałam być jak wszyscy inni. Być prawdziwą Amerykanką - przyznaje. W 2015 roku wróciła jednak do domu i włożyła hokejowy strój. Dziś nazywa się Yoon Jung Park.

Amerykanie w szatni

O ile drużynę kobiet Koreańczycy budowali z pomysłem i swego rodzaju klasą, to już w przypadku kadry panów postanowili porzucić konwenanse.

Dziś w szatni przed meczem męskiej reprezentacji siedzą obok siebie Tyler Brickler (urodzony w Chicago, USA), Michael Swift (Peterborough, Kanada), Mike Testwuide (Vail, USA) i Matt Dalton (Clinton, Kanada). Koreańskiego przodka w rodzinie ma tylko ten pierwszy, wszystkich łączą za to występy w tamtejszej lidze hokejowej.

Testwuide potrzebował tygodnia by zdecydować, że dla udziału w igrzyskach olimpijskich poświęci patriotyczne ideały i położy dłoń na sercu podczas melodii innej niż "Gwiaździsty sztandar". Proces naturalizacji trwał miesiąc, obejmował on podobno między innymi nauczenie się na pamięć hymnu państwowego oraz nabycie wiedzy o tamtejszej kulturze.

I nowo mianowanym Azjatom podobno nie sprawiło to problemu.
[nextpage]Bez wstydu

Obie koreańskie reprezentacje hokejowe zajmują w światowym rankingu dwudzieste trzecie miejsca. I żadna z nich olimpijskiego turnieju nie podbije. Sami zainteresowani między wierszami przyznają, że chodzi raczej o uniknięcie grubej wpadki. - Rywale dysponują czołgami, a my drewnianymi kijkami - mówi bez ogródek Donku Lee, w kadrze kobiet specjalistka od obrony.

Więcej obcy mogą dać gospodarzom igrzysk w innych dyscyplinach. Biathlonistka Anna Frolina wygrała kiedyś bieg pościgowy Pucharu Świata, a jej kolega po karabinie Timofiej Łapszyn na podium sprintu stawał trzy razy. Jakby tego było mało, najlepsza koreańska saneczkarka Aileen Frisch - jak samo nazwisko wskazuje - z pochodzenia jest Niemką.

Korea Południowa medali na zimowych IO w przeszłości zdobywała sporo, ale tylko w łyżwiarstwie figurowym i szybkim. Pozostałe sporty to czarne dziury. Perspektywa "Pjongczang 2018" zmobilizowała ich więc do poczynienia wzmocnień. Pomogły zmiany prawne, do których doszło w 2011 roku. Dziś otrzymanie obywatelstwa - jeszcze kilka lat temu skrajnie trudne - idzie jak z płatka.

Zwłaszcza, gdy sprawa dotyczy utalentowanych obcokrajowców, którzy mogą pomóc w rozwoju kraju.

Świat na głowie

Koreańskie transfery pokazują, że sport na poziomie reprezentacji narodowych jest dziś chory, stoi na głowie. A choroba ta na poważnie zaczęła się - jakie to logiczne - od Kataru.

Kiedyś przygarnianie pod skrzydła sportowców zza granicy było sprawą wyjątkową. Czynem osobliwym, ekscentrycznym. Łykiem egzotyki - bardziej (prawie nigdy) lub mniej (zazwyczaj) uzasadnionym.

Polska do Europy pukała niosąc na sztandarach Emmanuela Olisadebe, później mieliśmy Rogera Guerreiro, Dardana Berishę, czy A.J. Slaughtera. Dziś naszą męską kadrę na mistrzostwa świata w łyżwiarstwie figurowym stanowią Maksym Spodyriev, Jeremie Flemin i Igor Rzezniczenko, a na igrzyskach olimpijskich przy tenisowym stole stawialiśmy Quian Li oraz Zengiyego Wanga.

Kto więc bez winy, niech pierwszy rzuca kamieniem.

Przy wspomnianej akcji Katarczyków były to jednak niewinne igraszki. Szejkowie kilka lat temu sięgnęli bowiem do mieszka ze złotem i model narodowej rywalizacji zmieszali z błotem. Wicemistrzostwo świata w piłce ręcznej w 2015 roku zdobyli dla nich Francuz, Kubańczyk, Bośniak, Hiszpan oraz Czarnogórcy. Opadła kurtyna, Rubikon został przekroczony.

Otwarte drzwi

Później - chociażby podczas IO w Rio de Janeiro - oglądaliśmy już lekkoatletyczne biegi niemalże w całości złożone z Jamajczyków startujących pod różnymi banderami. Byli też Kenijczycy zdobywający pierwsze w historii medale dla Bahrajnu oraz - choć to chyba temat na jeszcze inną historię - mistrzostwa Azji w tenisie stołowym.

Koreańczycy nie wyważają żadnych drzwi. Wrota już wcześniej zostały szeroko otwarte. A za nimi czeka tylko zjazd po równi pochyłej.

Komentarze (0)