Polak jeździł na sankach, jakich nikt nie miał na świecie

Archiwum prywatne / Na zdjęciu pierwszy od lewej: Artur Petyniak
Archiwum prywatne / Na zdjęciu pierwszy od lewej: Artur Petyniak

Marząc o olimpijskim starcie, w wieku 36 lat - po prawie dwóch dekadach - wrócił do saneczkarstwa. Równolegle współprowadził firmę techniczno-handlową w okolicach Wrocławia. Poznajcie Artura Petyniaka, 2-krotnego mistrza Polski w konkurencji dwójek.

Biznesmen i strażak

Na początku lat 90. Petyniak, dobrze zapowiadający się junior z reprezentacyjnymi występami na koncie, przerwał karierę. Po Szkole Mistrzostwa Sportowego w Karpaczu, gdzie poznał swoją późniejszą żonę, biegaczkę narciarską Iwonę Moczarską, zdecydował się na studia na Politechnice Wrocławskiej. Z dyplomem inżyniera, wiedzą i pomysłem na biznes otworzył w Kiełczowie - jako współwłaściciel - "AwarTech", zajmujący się m.in. sprzedażą narzędzi skrawających, oprzyrządowania maszyn itp.

- Udało się rozkręcić biznes, więc coraz mocniej myślałem o powrocie do saneczkarstwa, choć wiedziałem też, że będę musiał z własnej kieszeni wszystko finansować. Kluby nieźle funkcjonowały jeszcze za czasów przemian społeczno-gospodarczych w naszym kraju, nie brakowało pieniędzy na sprzęt i wyjazdy, lecz z roku na rok było dużo gorzej. Perspektywa płacenia za możliwość kontynuacji sportowej przygody nie przerażała mnie, zresztą wszystkim powtarzam, że nie ma nic lepszego niż aktywność fizyczna. Oczywiście, nie musi to być saneczkarstwo, ale tenis, piłka nożna, jeździectwo itd. Troje moich dzieci przekonałem do sportu i to dla mnie szalenie istotne. A medale nie są najważniejsze - mówi Petyniak.

ZOBACZ WIDEO: Raport z igrzysk. Polskie saneczkarstwo z medalem? Sochowicz oburzony oczekiwaniami

Do lodowej rynny powrócił jednak z konkretnym celem, jakim był start w igrzyskach. Zasłużony trener Śnieżki Karpacz Edward Maziarz zaproponował utworzenie duetu z Adamem Wanielistą. Na co dzień pracującym jako strażak i pomagający ojcu w warsztacie samochodowym.

- Szukałem zawodnika z doświadczeniem i uznałem, że będziemy z Adamem pasować do siebie, mimo że był kilka lat młodszy ode mnie. Zaczęliśmy wspólne starty w sezonie 2010/11, mając perspektywę walki o Soczi w pełnym okresie olimpijskim. Ile pieniędzy wydałem na przeloty i hotele w Europie i Ameryce Północnej, transport drogowy, ślizgi treningowe, nie wiem, nie liczyłem, pewnie mógłbym kupić nowy samochód niezłej klasy. Wybrałem realizowanie pasji i nie żałuję. W wielu sprawach sportowo-technicznych pomagał mi trener kadry Marek Skowroński, zresztą pamiętam go jeszcze jako zawodnika kończącego karierą - dodał sportowiec (wspierała ich także Surge Polonia, producent ubrań patriotycznych z Wrocławia).

Z telefonem w ręku

Prowadząc własną firmę nie mógł całkowicie odciąć się od obowiązków zawodowych nawet podczas zawodów międzynarodowych.

- Otrzymałem wielkie wsparcie od wspólników, którzy pilnowali działalności biznesowej podczas moich wyjazdów. Ale i tak nie rozstawałem się z telefonem, przecież w tych czasach usługi online, zwłaszcza handel, to coś normalnego. Inna sprawa, że zawody saneczkarskie odbywają się przede wszystkim w weekendy, więc mogłem też komórkę wyłączyć bez konsekwencji służbowych. Poza tym będąc wśród profesjonalistów, nie mógłbym sobie pozwolić na zachowania odbiegające od przyjętych norm. Bo jakby wyglądało gdybym - w obecności gwiazd tego sportu - załatwiał sprawy firmowe w przerwie między ślizgami. Poza tym nasz sezon trwa pięć-sześć miesięcy łącznie z przygotowaniami, w pozostałe byłem w pracy w Kiełczowie - opowiadał Petyniak.

Nie ukrywa, że ogromnym wyzwaniem były treningi. Musiał co najmniej dorównać rywalom mającym po 20-25 lat.

- Kiedy zbliżały się igrzyska w Rosji miałem blisko 40 lat. Natomiast kończąc karierę, zaraz po igrzyskach w Pjongczangu, liczyłem 43 lata. W tym wieku ciężko konkurować z osobami, które były o połowę młodsze, a jednak próbowałem. W kwalifikacjach olimpijskich do Soczi zabrakło nam niewiele, w klasyfikacji generalnej byliśmy tylko dwie lokaty za Karolem Mikrutem i Patrykiem Porębą, którzy awans wywalczyli. Szanse pogrzebaliśmy w Sale Lake City, gdzie po niezłym pierwszym ślizgu, w drugim popełniliśmy duży błąd w środkowej części toru i uzyskaliśmy słaby czas - relacjonował saneczkarz.

Petyniak wspomina, że wielką pomoc, poza Skowrońskim, dostali od Macieja Kurowskiego i Eweliny Staszulonek.

- Po dołączeniu do kadry głównym wyzwaniem było poznanie tras 15 torów. Pomoc Maćka i Eweliny były dla nas bezcenne. Pomagali też Niemcy. A z ciekawostek mogę powiedzieć, że mieliśmy wkład w rozwój warszawskiego Instytutu Lotnictwa. Na mocy umowy barterowej przez sezon jeździliśmy w ich barwach. Spędziliśmy 3 dni w tunelu aerodynamicznym.

Wyjątkowe sanki

Marzenia olimpijskiego nie udało się zrealizować, ale na pamiątkę zostały sanki. Jedyne i niepowtarzalne. Polacy nie mogli, z różnych względów, liczyć na taki sprzęt, jakim dysponowali najlepsi zawodnicy z Niemiec, Austrii czy Włoch, ale kontakty prywatne trenera Skowrońskiego i naszych saneczkarzy sprawiały, że mistrzowie "dzielili się" swoimi zasobami.

- Byliśmy w dobrych relacjach z mistrzami i medalistami igrzysk czy mistrzostw świata, dlatego udawało się zdobyć, poza oficjalnym protokołem, płozy od Tobiasów Wendla i Arlta czy Patricka Leintera, a miskę od Toniego Eggerta. Sami robiliśmy środek, czyli mosty. Teraz olimpijczycy Wojtek Chmielewski i Kuba Kowalewski startują na sankach od Eggerta. Jako jeden z niewielu ludzi spoza niemieckiej reprezentacji byłem i widziałem jak wygląda jego warsztat. Ufał mi, przyjaźniliśmy się, dlatego pozwolił mi zobaczyć, jak pracuje nad sankami - wyjaśnił Petyniak.

Ostatni ślizg Petyniak z Wanielistą wykonali w MP 2018 w łotewskiej Siguldzie, gdzie zdobyli srebro. Drużyna Śnieżki sięgnęła po złoto. - Karierę przeciągnąłem o kilka lat, zdając sobie także sprawę z tego, jak niebezpiecznym sportem jest saneczkarstwo. Na szczęście nigdy nie mieliśmy z Adamem poważnego wypadku, który skutkowałby złamaniami kończyn i wielomiesięczną absencją. Wywrotki zdarzały się, nawet dość często, jednak kończyło się na obiciach, obtarciach. Pod tym względem byliśmy szczęściarzami. Za każdym razem pamiętałem, że to ja jestem pilotem, więc odpowiadam i za siebie, i za Adama. Odpowiadam również za nasze rodziny, które czekały na nasze powroty do domów.

Artur Petyniak pierwszy od lewej. Zdjęcie z gali "Gazele Biznesu" / fot. archiwum prywatne
Artur Petyniak pierwszy od lewej. Zdjęcie z gali "Gazele Biznesu" / fot. archiwum prywatne

Kilkunastokrotny medalista mistrzostw kraju, który osiągnął sukces i sportowy, i biznesowy, miał propozycję objęcia rządów w Polskim Związku Saneczkarskim.

- Nigdy nie zdecydowałem się na kandydowanie, gdyż jakoś nie wiedzę siebie w tej roli. Parę lat temu w luźnej rozmowie pojawił się temat startów w załodze bobslejowej, ale też nigdy bym się nie zdecydował. Byłem i będę związany z saneczkami, oglądam w internecie relacje z zawodów, a kiedy mogę jeżdżę na organizowany przez Monikę Pawlak Memoriał Mariusza Warzyboka. To rywalizacja na sankorolkach upamiętniająca zmarłego w 2011 roku mojego przyjaciela z czasów juniorskich, partnera z dwójki - przyznał.

Sportowe osiedle

Petyniak zbudował dom w Miłoszycach koło Wrocławia. Specjalnie dla dzieci powstała salka gimnastyczna, w której "posmakowały" sport.

- Syn jest piłkarzem Bruk-Betu Termaliki Nieciecza, a domeną córek są tenis ziemny i jeździectwo, a dokładnie skoki przez przeszkody. Nigdy nie namawiałem dzieci, by zajęły się saneczkarstwem, tak jak córki takich sław, jak Rosjanina Demczenki, Austriacka Procka i Włocha Zoeggelera. One wszystkie odnoszą sukcesy. Ale i ja jestem szczęśliwy, że moje pociechy lubią sport - powiedział.

Sąsiadami rodziny Petyniaków są m.in. znani przed laty - zapaśnik Józef Tracz, judoka Wiesław Błach i związany z futbolem Krzysztof Paluszek.

- To zupełny przypadek, że mieszkamy koło siebie. Z ludźmi, których znałem z telewizji i gazet, spotykam się na co dzień, urządzamy małe przyjęcia, grillujemy itd. Utrzymuję kontakt z trenerem Maziarzem i naszymi kadrowiczami. Brakuje mi występu olimpijskiego, ale radość sprawia około 20 medali mistrzostw Polski - podsumował zawodnik, który w dwójkach zajął 18. miejsce w MŚ (Cesana, 2011) i 11. w ME (Paramonowo, 2012).

Wystąpił na igrzyskach po makabrycznym wypadku. Polak zdradził, czego mu zabrakło >>
Niemiecka mistrzyni błyszczy po przerwie macierzyńskiej. W pogoni za legendą >>

Źródło artykułu: