- Czy czuję się zdradzony? Każdy z nas rano musi spojrzeć w lustro. Jeśli ktoś patrzy i dobrze się z tym czuje, to ja nie mam nic do dodania. Ja nigdy nikogo nie zdradziłem, a słowo jest dla mnie ważniejsze od pieniędzy - tak woltę dyrektora ds. sportu Telewizji Polsat, a jednocześnie wiceprezesa PKOl Mariana Kmity, komentował we wtorek sam Radosław Piesiewicz.
Już za zamkniętymi drzwiami Kmita oficjalnie przyznał się, że to on jest autorem listu sprzeciwu wobec Piesiewicza, pod którym podpisało się 15 prezesów polskich związków sportowych. To on był inicjatorem akcji i osobiście namawiał działaczy do zaangażowania się w sprawę. Ostatecznie pod apelem o wyjaśnienia w sprawie słów o chęci likwidacji ministerstwa sportu oraz umowy z Zondacrypto - poza Kmitą - podpisali się m.in. Otylia Jędrzejczak, Sebastian Świderski, Sławomir Szmal, Adam Małysz czy Adam Korol.
ZOBACZ WIDEO: Złodzieje okradli Kazimierza Górskiego... po śmierci. Potem ruszyło ich sumienie
Ofensywa na Piesiewicza jest inna niż poprzednie, bo tym razem nie ma mowy o kolejnej odsłonie walki Ministerstwa Sportu z PKOl-em. To własna inicjatywa jednego z członków zarządu. Marian Kmita jeszcze do niedawna był uważany za zaufaną osobę Piesiewicza i jednego z kluczowych wiceprezesów. Teraz jego wolta jest postrzegana w środowisku jako początek... kampanii wyborczej w PKOl.
- Nie musiałem się "przyznawać", bo napisanie tego listu to nie zbrodnia, a jedynie próba nawiązania rozmowy o ważnych sprawach dla PKOl-u. Poza tym od początku było jasne, kto jest autorem listu. To była praca zbiorowa pod moją redakcją - skomentował Marian Kmita.
Tej kandydatury nie można lekceważyć, a należy się spodziewać, że od teraz Piesiewicz będzie miał konstruktywną opozycję, która będzie punktowała go za każdy błąd.
- Kmita sam uważa się za kontynuatora myśli tragicznie zmarłego szefa PKOl-u Piotra Nurowskiego. Stoi za nim Polsat, więc ma bardzo duże możliwości wpływu na bardzo wielu działaczy, co zresztą skutecznie wykorzystuje. Nie mam wątpliwości, że ma ambicje, by zostać w przyszłości prezesem PKOl-u - przyznaje jeden z działaczy.
Co ciekawe, obecnie jednym z największych stronników Kmity w PKOl-u jest Adam Konopka, wiceprezes Polskiego Związku Szermierczego. Czyli tego samego związku, który niedawno pochwalił się umową z... Polsatem. Zresztą podczas wtorkowego spotkania wprost padło nawiązanie do gigantycznego wpływu stacji na polski sport. Najlepszym dowodem ma być 80 mln złotych ekwiwalentu reklamowego generowane dla PKOl-u właśnie dzięki regularnym transmisjom w tej stacji. Kmita w ten sposób sam wyrabia sobie strefę wpływów i pokazuje, że warto się z nim liczyć już teraz.
- Tego wszystkiego nie można lekceważyć, bo po raz pierwszy pojawił się ktoś, kto jest gotowy na poważnie rzucić wyzwanie Piesiewiczowi. Wcześniejsze kandydatury istniały bardziej w świecie medialnym. Robert Korzeniowski ma minimalne poparcie w środowisku, Maja Włoszczowska jest pochłonięta pracą w MKOl-u, a Adam Małysz czy Sebastian Świderski nie palą się, by odejść ze swoich związków sportowych i poświęcić się PKOl-owi. Na tym tle Kmita wygląda na kogoś, kto faktycznie może być groźnym kontrkandydatem dla Piesiewicza - tłumaczy inny z członków prezydium.
Wydaje się, że z zagrożenia zdaje też sobie sprawę sam Piesiewicz. Problem w tym, że w najbliższym czasie jest zdany na współpracę z Kmitą, bo zależy mu na czasie antenowym w Polsacie. Widać jednak wyraźnie, że walka o poparcie w środowisku już się rozpoczęła, a wybory na nowego szefa PKOl-u zaplanowane są na wiosnę 2027 roku.
- Jeśli Marian Kmita ma ochotę startować na prezesa PKOl, to tylko podpowiadam - w 2027 roku jest do przyniesienia 40 mln złotych, a w 2028 roku aż 60 milionów złotych, bo igrzyska w Los Angeles będą wyjątkowo drogie - komentuje sprawę Piesiewicz. - Początkowo zarzucano mi, że zrobiłem z PKOl-u organizację uzależnioną od pieniędzy spółek Skarbu Państwa. Ja zabrałem się za pracę i podpisuję kolejne umowy, a w tym momencie uniezależniłem PKOl od państwowych pieniędzy. Marian Kmita sam o sobie mówi, że jest człowiekiem środka, a tak naprawdę wiadomo przecież, że jest kojarzony z Grzegorzem Schetyną. Jego łączą z tamtą stroną, a mnie z prawą stroną i Jackiem Sasinem. Nie wyprę się tego, kogo znam - dodaje.
Wokół PKOl-u zakończył się okres względnej ciszy, która nastąpiła po odejściu poprzedniego ministra sportu Sławomira Nitrasa. Od tamtego okresu na posiedzeniach PKOl-u przestali się pojawiać najwięksi krytycy Piesiewicza, jak Otylia Jędrzejczak, Tomasz Chamera czy Adam Małysz. - O wielkim zaufaniu nie ma jednak co mówić, bo, nawet, gdy raz umówiliśmy się, że zostawiamy wszystkie telefony przed salą, to i tak wszystko po chwili było publiczne. Działamy obecnie w takich warunkach i nic z tym nie zrobimy - dodaje Piesiewicz.
Na tym jednak na pewno nie skończy się ta sprawa, a oburzenie po umowie sponsorskiej z Zondacrypto zapewne nie minie. Zwłaszcza że prezes już zapowiada, że niedługo zaprosi wszystkich na oficjalne... zapalenie neonu sponsora na budynku Centrum Olimpijskiego.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Skoki narciarskie w Wiśle - oglądaj w TVP1 o 14:40 w Pilocie WP (link sponsorowany)