Chcemy jako pierwsi zdobyć zimą Gasherbrum I - rozmowa z Januszem Gołębiem, polskim alpinistą

Gasherbrum I, szczyt o wysokości 8068 metrów, leżący w Pakistanie, zimą nie został jeszcze przez nikogo zdobyty. Zaatakuje go czteroosobowa wyprawa z Polski w składzie: Artur Hajzer, Janusz Gołąb, Adam Bielecki oraz Agnieszka Bielecka. Szczyt ten znajduje się w Karakorum, w rejonie K-2.

Panują tam znacznie trudniejsze warunki niż w Himalajach, a wszystko dlatego, że ten łańcuch górski jest bardziej wysunięty na północ. Powyżej 7000 metrów temperatury oscylują w granicach minus 45 stopni Celsjusza. Jeśli jednak wiatr wieje z prędkością ponad 120 km/h, to wtedy tak naprawdę ludzie czują się jakby było minus 70 stopni. - Na wysokości około 7600 metrów będzie usytuowany ostatni obóz, tzw. obóz szturmowy. Z niego bezpośrednio będziemy atakować szczyt - dodał Gołąb.

Marcin Frączak: Jakby pan scharakteryzował Gasherbrum I?

Janusz Gołąb: Ten szczyt nie należy do najtrudniejszych, ale droga którą będziemy się poruszać jest dość trudna. Wybraliśmy ją jednak świadomie. Zrezygnowaliśmy z drogi pierwszych zdobywców, bo są na niej długie, płaskie odcinki odsłoniętych grani. Tam bylibyśmy narażeni na silny wiatr. Natomiast droga, którą wybraliśmy jest bardziej osłonięta, ale za to stroma.

Szczytu Gasherbrum I nikt nie zdobył jeszcze zimą. W czym tkwi trudność wchodzenia na tą górę zimą w porównaniu do zdobywania jej latem?

- Latem do zdobycia góry potrzebne są trzy obozy, co zimą absolutnie jest niemożliwe. My będziemy musieli założyć cztery obozy. Ten czwarty, to będzie tzw. obóz szturmowy, tuż pod szczytem. To z niego będziemy atakować wierzchołek. Poza tym zimą jest trudniej postawić namiot. W tym celu trzeba wykopać dziurę w śniegu, którego tak naprawdę zimą niemal nie ma. Śnieg jest latem, a zanim nastaje zima, najczęściej jest on zwiewany ze skał przez wiatr. Zimą jest praktycznie tylko lód. To czy uda nam się założyć obóz szturmowy, w dużej mierze zadecyduje o zdobyciu, bądź nie, szczytu.

Artur Hajzer, Adam Bielecki, Agnieszka Bielecka oraz pan, to grupa śmiałków, która chce zdobyć Gasherbrum I. Dlaczego wyprawa liczy tylko cztery osoby?

- Są dwie koncepcje wypraw. Jedna zakłada skład kilkunastoosobowy. Jednak przy tak dużej liczbie trudno jest dobrać osoby, aby wszystkie się doskonale rozumiały. Podczas dużej wyprawy w razie czego można wesprzeć się na koledze. Za to małym zespołem jest łatwiej kierować. Małe, jeśli chodzi o liczbę osób, wyprawy mają to do siebie, że są nastawione na szybkie działanie. Jednak trudniej jest komuś pomóc. Gasherbrum I, to poważnie wyzwanie. Chcemy jako pierwsi na świecie zdobyć zimą ten szczyt.

A które aspekty wyprawy będą najtrudniejsze w kontekście zdobywania Gasherbrum I?

- Dla mnie akurat samo dojście do podnóża góry. Zanim znajdziemy się pod samą górą, będziemy musieli przejść sześćdziesiąt kilometrów po lodowcu z bagażami, z trzydziestoma tragarzami. Musimy się liczyć z groźbą strajku. Jeśli dojdziemy do podnóża góry, to w moim mniemaniu później będzie nam łatwiej. Pomijając tragarzy, bardzo ważne w kontekście zdobycia szczytu będzie to co wydarzy się po trzecim obozie. Chodzi o jak najszybsze założenie obozu szturmowego oraz o sam atak na szczyt.

Czy duża jest groźba, że tragarze będą strajkować?

- To, że będą jest niemal pewne. Wybraliśmy poważną agencję, która zajmuje się dostarczaniem dla nas sprzętu w góry. Mimo wszystko spodziewam się, że tragarze i tak będą chcieli coś więcej wytargować. Kwestia w tym, aby strajk nie trwał zbyt długo, bo później może nam zabraknąć czasu do zdobywania szczytu.

Jak grupa przygotowywała się do zdobywania góry?

- Przygotowania trwają od dwóch lat. Składa się na to trening kondycyjny oraz wysokościowy. Zaliczaliśmy też test Coopera. Już w drugi dzień świąt jadę na Mont Blanc, aby tam poćwiczyć szybkie wejścia. Dla turysty wejście zimą na ten szczyt, nawet łatwą drogą, to poważne wyzwanie. My to robimy w ramach treningu. To wszystko jednak nie przekłada się automatycznie na wspinaczkę w Karakorum. Trzeba mieć jeszcze doświadczenie i silną wolę.

29 grudnia wyprawa wyleci do Pakistanu, gdzie położony jest szczyt. Kiedy grupa znajdzie się na podnóżu góry?

- Pod koniec stycznia. Około 25 stycznia wyruszymy w górę, w celu założenia pierwszego obozu. Atak szczytowy nastąpi pod koniec lutego. My nie będziemy się wspinać tak jak to się robi w Alpach, a więc od razu podążać na szczyt. Założymy pierwszy obóz, a potem wrócimy na dół, do bazy po sprzęt do zainstalowania drugiego obozu. Z drugiego chcemy pójść w górę, założyć trzeci obóz. Potem obóz szturmowy, z którego zaatakujemy szczyt.

Na jakiej wysokości będzie obóz szturmowy?

- Zostanie usytuowany na wysokości około 7600 metrów.

Strasznie trudnym "rywalem" będzie silny wiatr. Zdarza się, że jego średnia prędkość na Gasherbrum I to 120 km/h!

- Do 6000 czy 6500 metrów jesteśmy w stanie w miarę płynnie wchodzić. Powyżej tej granicy jednak potrafi tak mocno wiać, że zwala z nóg. Wtedy trzeba czekać aż spadnie siła wiatru. Tyle, że wiatr to jedno, bo są też inne zagrożenia. Choćby szczeliny lodowe, lawiny śnieżne czy lawiny seraków. Serak może wisieć nawet pięćdziesiąt lat. Przechodząc jednak na nim mamy świadomość tego, że akurat w tym momencie może się oberwać. Powyżej trzeciego obozu latem jest jeszcze śnieg, ale zimą już tylko lód. A po lodzie trudniej się chodzi niż po śniegu. Po lodzie chodzi się na końcówkach raków, przez co stopy szybciej marzną.

Na samej górze silny wiatr wieje praktycznie przez cały czas. Grupa będzie musiała się więc wstrzelić w przerwę, kiedy zelżeje. Ile potrzeba czasu na to, aby z obozu szturmowego, z wysokości 7600 metrów wejść na szczyt, a potem wrócić do obozu?

- Około dziesięciu godzin. Jeden krok to trzy oddechy, ale bywa i tak, że jeden krok to dwadzieścia oddechów.

Nigdy pan nie zdobył wcześniej ośmiotysięcznika. Czy to może być jakiś problem w kontekście mierzenia się z Gasherbrum I?

- Nie miałem nigdy wcześniej takich ambicji jak zdobywanie ośmiotysięczników. Proponował mi to kiedyś Andrzej Zawada, ale ja miałem inne cele. Mogłem uczestniczyć w wyprawie na K-2 jednak też się nie zdecydowałem. W końcu Artur Hajzer zaproponował mi atak na Gasherbrum I. Nie mogłem po raz kolejny odmówić. Artur też kiedyś był w takiej sytuacji, że nie miał na koncie ośmiotysięcznika, a wszedł na tego typu szczyt. Mam 25-letnie doświadczenie w zdobywaniu szczytów. Wspinałem się na wszystkich kontynentach, na najtrudniejszych technicznie górach na świecie, byłem na Grenlandii, na Alasce.

Na Gasherbrum I będzie łatwiej wejść czy zejść z tego szczytu?

- Powroty są zawsze trudne. Droga na szczyt, to połowa sukcesu, trzeba jeszcze zejść. Nieco łatwiejszy będzie powrót z obozu drugiego, do pierwszego, a także z pierwszego do bazy. Tam jest rozległy, stosunkowo płaski teren.

Komentarze (0)