Wskoczyli do wody po raz ostatni. Po tragedii pozostały tylko pytania

Materiały prasowe / Policja / Na zdjęciu: akcja policji na terenie kopalni Maria Concordia
Materiały prasowe / Policja / Na zdjęciu: akcja policji na terenie kopalni Maria Concordia

Minął miesiąc od momentu, gdy Maciek, Mateusz i Sławek wskoczyli do wody po raz ostatni. Kurs podnoszący umiejętności w kopalni Maria Concordia w Sobótce pod Wrocławiem zakończył się tragedią. Kopalnia szykuje się jednak do wznowienia działalności.

Był 3 października 2021 roku, niedzielny wieczór, gdy pojawiła się informacja, że trzech nurków nie wypłynęło na powierzchnię w kopalni Maria Concordia w Sobótce pod Wrocławiem. Chociaż do akcji ściągnięto najlepszych specjalistów z całej Polski, nie udało się ich uratować. W poniedziałek, kilkanaście godzin po zgłoszeniu, wydobyto ciała dwóch mężczyzn. We wtorek ratownicy wyciągnęli z wody ciało trzeciego z zaginionych.

Maciek, Mateusz i Sławek feralnego dnia wskoczyli do wody po raz ostatni. Chcieli podnosić swoje umiejętności, bo właśnie takie kursy odbywają się na terenie zalanej kopalni w Sobótce. Dwóch z nich nie wróciło na powierzchnię, więc trzeci wziął butlę z tlenem i popłynął na ratunek. Przypłacił to życiem.

Taki miał być zresztą scenariusz szkolenia. Nurkowie tego dnia mieli szykować się do sytuacji awaryjnych, gdy w trudnych warunkach nagle trzeba zejść pod wodę z dodatkową butlą, by nieść pomoc innym.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Oryginalna akcja zespołu Piotra Zielińskiego

Czynnik ludzki

"Smutek jest niewyobrażalny" - ogłosiła zaraz po wypadku szkoła, która odpowiadała za październikowe szkolenie w Sobótce. Ma na swoim koncie treningi nie tylko w Polsce, ale też wyjazdy zagraniczne - do Meksyku czy na Malediwy. Chociaż od tragedii minął miesiąc, to wiele pytań nadal pozostaje bez odpowiedzi.

"Na tą chwilę możemy z całą pewnością stwierdzić, że nie doszło do jakiegokolwiek obrywu skalnego w Kopalni. Zebrane do tej pory informacje wskazują, że powodem wypadku był czynnik ludzki" - poinformowała kopalnia Maria Concordia, która w ostatnich latach stała się popularnym miejscem dla najlepszych nurków w Polsce.

Prokuratura Rejonowa we Wrocławiu ma już wyniki sekcji zwłok trzech płetwonurków. - Nie ujawniono u nich śladów urazów mechanicznych, które tłumaczyłyby zgon lub mogły powodować utratę przytomności - przekazała Małgorzata Dziewońska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

U trzech mężczyzn stwierdzono za to "ostre rozdęcie płuc i pienistą białą treść w drogach oddechowych". Do tego typu urazów dochodzi w przypadku utonięcia. Śledczy chcą mieć jednak pewność, więc zlecili dodatkowe badania histopatologiczne. Niewykluczone jest też wychłodzenie organizmu. Na niżej położonych poziomach  woda ma ledwie kilka stopni Celsjusza.

Prokuratura prowadzi śledztwo w oparciu o art. 155 Kodeksu karnego, który dotyczy nieumyślnego spowodowania śmierci.

Środowisko dotknięte tragedią

Środowisko płetwonurków jest poruszone tragedią, która wydarzyła się przed miesiącem w Sobótce. W tym przypadku czas nie leczy ran. Maciek, Mateusz i Sławek mieli spore doświadczenie. Z szacunku dla nich, część kolegów po fachu nie chce wypowiadać się o wypadku. Inni proszą, by nie wymieniać ich z imienia i nazwiska, bo zmarli przewyższali ich umiejętnościami.

- Tam nie wchodzi nikt z ulicy. Nie ma możliwości, by wejść i sobie popływać w zalanej kopalni, bo ma się taki kaprys. Trzeba posiadać udokumentowane doświadczenie - powiedział WP SportoweFakty nurek, który miał okazję eksplorować zalane tereny w Sobótce.

Pogrzeby tragicznie zmarłych płetwonurków rozpisano na cały tydzień, tak by środowisko mogło oddać im hołd. Sławek spoczął w Łasku, Maciek w Gdańsku, a Mateusz we Wrocławiu. - Minął miesiąc, a wciąż trudno w to uwierzyć. Maciej miał konkretne plany, co do dalszego nurkowania. Zawsze był gotów pomoc - stwierdził inny z nurków.

Rozmówcy zwracają uwagę na to, że kopalnia w Sobótce ma bardzo dobrą opinię w środowisku. Jeśli ktoś nurkował tam po raz pierwszy, od razu myślał o powrocie. Wątek bezpieczeństwa i wymaganych zezwoleń jest jednym z badanych przez prokuraturę z Wrocławia.

Kopalnia magnezytu w Sobótce zaczęła działać w latach 20. XX wieku. Wydobycie w niej zakończono w latach 60., a zakłady ostatecznie zlikwidowano w latach 90. W tym okresie stworzono tam wiele poziomów, w których widoczność jest mocno ograniczona. Nurkowie zanurzanie się w wodzie w takich terenach nazywają "pływaniem z sufitem". Gdy coś pójdzie nie tak, nie ma szansy na szybkie zaczerpnięcie powietrza. W Marii Concordii nie występują "poduszki powietrzne", czyli wolne przestrzenie, do których można dopłynąć, by odpocząć i ponownie zanurkować.

Dodatkowym problemem jest zmącenie wody. Nie trzeba wiele, by widoczność spadła do zera. Sama akcja ratunkowa była kilkukrotnie przerywana, bo gdy tylko ratownicy schodzili pod wodę, ta momentalnie stawała się nieprzejrzysta. Gdy pierwszego dnia w akcji wykorzystano specjalnego robota, ten pokazywał widoczność na zerowym poziomie.

Jako że do tragedii najprawdopodobniej doprowadził błąd ludzki, to Maria Concordia w najbliższym czasie chce wznowić działalność. Dojdzie do tego po ponownym zaporęczowaniu poziomu -14 metrów. "Nurkowania kursowe pozostają zawieszone do odwołania" - przekazała na Facebooku.

Cena nurkowania w Polsce

Tragedia w Sobótce przypomniała, że nurkowanie może mieć tragiczny finał. W ostatnich latach, jeszcze przed pandemią koronawirusa, chętnych do rozpoczęcia przygody z eksplorowaniem wodnych terenów przybywało. Wynikało to m.in. z faktu, że coraz łatwiej było o podróże na koniec świata i odkrywanie nieznanych rejonów.

Nie odstraszały też ceny - początkowy kurs (open water diver) w renomowanej szkole to wydatek rzędu ok. 2 tys. zł, na który składa się kilka zajęć teoretycznych i praktycznych, prowadzonych głównie w basenach i wodach otwartych. Po takim przygotowaniu, nurek może samodzielnie schodzić na poziom 18 metrów.

Po ukończeniu pierwszego z kursów, można przejść do następnego - tu znów mowa o wydatku rzędu 2 tys. zł. W tej kwocie uczeń ma zapewnionych kilka nurkowań w różnych warunkach, zyskuje też wiedzę na temat umiejętnego wykorzystania kompasu. Po takim szkoleniu możliwe jest samodzielne nurkowanie do głębokości 30 metrów.

Najczęściej amatorzy nurkowania poprzestają na tym etapie. Szkoły oferują różne kursy dodatkowe, pomagające m.in. zyskać wiedzę na temat akcji ratowniczej czy nurkowania z gazem o podwyższonej ilości tlenu.

Na zapaleńców czeka tytuł "dive master", po którym nurek zyskuje uprawnienia pozwalające mu m.in. na schodzenie pod wodę z kimś mniej doświadczonym. Tego typu licencja uprawnia do pracy w roli przewodnika nurkowego czy prowadzenia podwodnych wycieczek. Jest też niezbędna, by rozpocząć ubiegania się o tytuł instruktora.

Czytaj także:
Chciał, by żużel był większy niż F1. Zaczynał od frustracji i biedy
W telefonie ofiary napisał jedno słowo. Ta sprawa wstrząsnęła Zębem

Komentarze (0)