Polak pobił rekord Guinnessa - w dobę przepłynął 262 km po Wiśle. "Jeszcze nigdy nie widziałem tylu niedowiarków"
- Nie było czasu, żeby się rozglądać. Zamykałem oczy, żeby już nie widzieć kajaka i wioseł - mówi Wojciech Sobierajski, którzy przepłynął w dobę 262 km po Wiśle i pobił rekord Guinnessa.
To była szybka wymiana podań, podejście pod bramkę i pewny, precyzyjny strzał. Młody Wojciech Szczęsny nie miał szans przy uderzeniu Wojciecha Sobierajskiego, który zdobył bramkę dla juniorów Dolcanu Ząbki. Szczęsny bronił wtedy w warszawskiej Agrykoli. Sobierajski był niezłym pomocnikiem.
Dwóch Wojtków
- Jak brakowało ludzi, to mogłem nawet stanąć na bramce, choć byłem najniższy w drużynie. Ale z reguły grałem jako pomocnik - wspomina i dodaje: - Wojtek był już wtedy znanym piłkarzem. Wtedy jeszcze nie dlatego, że był wybitnie dobry, a ze względu na ojca. Pamiętam, że strzeliłem mu pięknego gola.
Z dwóch Wojciechów, którzy mierzyli się kilkanaście lat temu, karierę w piłce zrobił Szczęsny. A Sobierajski pobił kajakarski rekord Guinnessa.
- Wpadłem na ten pomysł tydzień wcześniej. Leżałem w łóżku i pomyślałem, że mogę to zrobić - mówi. Dziesięć dni wcześniej w parze z Ivanem Kahutem przepłynął 1000 km w dziewięć dni. To go zainspirowało do kolejnego wyzwania. Zaatakował 17-letni rekord Guinnessa w przepłynięciu kajakiem po Wiśle w 24 godziny. Poprzedni rekordzista, Sławomir Lewalski, pokonał 258 km. Zrobił to w kajaku olimpijskim, bardzo wąskim, ważącym zaledwie osiem kilogramów.
Komisja od rekordów
Sobierajski poprawił wynik o cztery kilometry. Przymierzał się do podobnego kajaka, olimpijskiej "igły", ale na przymiarkach zbyt często tracił równowagę, przechylał się. Wybrał większy i stabilniejszy kajak. Ważył 24 kilogramy.
- Gdy powiedziałem w sklepie, po co potrzebny mi ten kajak, podszedł do mnie właściciel. Prosił, bym usiadł naprzeciwko niego. Powiedział, że nie mam żadnych szans tego zrobić, nie ma opcji, że poprzednie rekordy pobili ludzie, którzy pływali całe życie i przygotowywali się kilka lat. A dla mnie to był trzeci raz w kajaku w ciągu dziesięciu lat - zaskakuje sportowiec.
I dodaje: - Ludzie w internecie pisali, że nie mam szans. Jeszcze nigdy nie widziałem na swoim profilu na Facebooku tylu niedowiarków. A im więcej ludzi we mnie nie wierzy, tym większą mam motywację.
Lewalski, poprzedni rekordzista, płynął tak szybko, że mógł pozwolić sobie na trzy i pół godziny przerwy. Sobierajski w dużo cięższym kajaku nie miał na to szans. Przez całą drogę asystowali mu brat z kolegą. Miał też nadajnik GPS, którego wymagała komisja od rekordów Guinnessa. Żeby uznać wynik potrzebował też masy zdjęć z drogi, materiałów wideo i zeznań świadków. Nie przeprowadza się w takich wypadkach kontroli antydopingowej. Wyprawę Sobierajski zaczął we Włocławku w środę 15 lipca po godzinie 11. Trafił na bardzo dobrą pogodę. Wiatr wiał w plecy, poziom wody był wysoki.
- Jak się płynie dobę bez przerwy, trudno skupić uwagę na krajobrazach i tym, co dzieje się dookoła - mówi i wyjaśnia dalej: - Myślałem tylko o tym, żeby wyjść z kajaka. Żeby dać ulgę plecom, pośladkom, nogom i rękom. Położyć się na ziemi, zamknąć na chwilę oczy i odpocząć. Przestać wiosłować. Płynąłem tak mocno, że godzina wydawała się niesamowicie długa.
Straszna świadomość i dreszcze
Pierwsza połowa 24-godzinnej wyprawy była niezła. Problemy przyszły, kiedy zaczęła się druga. - Około 1-2 w nocy byłem już okropnie zmęczony. Wszystko mnie bolało, było zimno. A w głowie myśl, że przede mną jeszcze drugie tyle, nie mogę zwolnić. Ba! Na końcu muszę jeszcze przyspieszyć, bo przed ujściem nurt rzeki zwolni. To była straszna świadomość - przyznaje. Wzdryga się, kiedy wspomina ten moment.
- Dopadały mnie skurcze, kiedy tylko chciałem założyć koszulkę lub bluzę. W brzuchu, plecach i rękach. Non stop uważałem, żeby nie złapały mnie w łydkę albo w udo. A w kajaku to koniec. Nie ma jak tego rozciągnąć i wyprostować. Musiałem być bardzo ostrożny - dodaje.
Przez okrągłą dobę jadł tylko banany, batony i tubki ze słodzonym mlekiem. W kajaku nie miał gdzie ich zmieścić. Co kilka godzin podawali mu je partnerzy z łódki. Nie miał ani sekundy na wyjście z kajaka.- Na pewno jeszcze wrócę do kajaka. Niedługo będę szukał kolejnych rekordów na polskich albo zagranicznych wodach - zapowiada.
Przemysław Płacheta w Norwich City FC. Polski struś pędziwiatr w mieście kanarków
Joel Valencia: Ekstraklasa zmieniła moje życie
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Ośrodek Legia Training Center oficjalnie otwarty. Obiekt robi wrażenie!