Anna Płoszyńska, mistrzyni Europy w karate walczy o normalne życie. "Moim marzeniem jest chodzić"

Pasmo sukcesów Anny Płoszyńskiej przerwał fatalny wypadek. 19-letnia karateczka spadła z wysokości czterech metrów i złamała kręgosłup. Przez uszkodzenie rdzenia nie może chodzić, porusza się na wózku.

Dawid Góra
Dawid Góra
Materiały prasowe

W swojej krótkiej karierze zdążyła wywalczyć tytuły mistrzyni Polski i drużynowej mistrzyni Europy. Podczas zawodów na różnych szczeblach zdobyła w sumie 45 medali. Kraj reprezentowała mając w zespole swoje... trenerki. Podczas zawodów nie było jednak widać różnicy klas. - Nawet kiedy nie wygrywałam, to turnieje zawsze były dla mnie cenną nauką. Przegrane jeszcze bardziej mnie motywowały do pracy.

Międzynarodowy sukces na mistrzostwach Europy był jednym z jej ostatnich osiągnięć przed tragicznym 1 sierpnia 2015 roku.

Pierwszy cios

Jej dzieciństwo skończyło się, gdy miała sześć lat. Wtedy mama przyszłej mistrzyni Europy zachorowała na raka. Dwa lata później zmarła. - Straciłam najważniejszą osobę w życiu. Tata i moi bracia starali się zrobić wszystko, bym wyszła z depresji, ale ja czułam się coraz gorzej.

Przez nawracające grypy jelitowe często trafiała do szpitala, dopiero pomoc psychologa pomogła pozbyć się traumy. Pełną równowagę psychiczną odzyskała w gimnazjum, kiedy zainteresowała się sztukami walki. Trenowała w każdej wolnej chwili. - Sport jest dla mnie wszystkim - nauczył mnie pokory, wytrwałości i samodyscypliny. Na nowo odzyskałam radość życia - tłumaczy Płoszyńska.

Od pasji do kalectwa

Na przełomie lipca i sierpnia reprezentantka Polski pojechała na Letnią Akademię Karate. Zajęcia miały udoskonalić m.in. sztukę samoobrony.

- Podczas konkurencji "poligon" musiałam przejść po linie ze schodów pożarowych do drzewa. Lina opadała, była przywiązana oboma końcami. Aby chwycić się jej, musiałam przejść przez barierkę, zaczepić się liny i zsunąć w stronę drzewa. Kiedy próbowałam nogami zaczepić się liny, moje ręce nie wytrzymały obciążenia. Puściłam linę i spadłam z wysokości czterech metrów.

Cały czas była świadoma. Koledzy i instruktorzy udzielili jej pierwszej pomocy. Potem opatrzyli ją strażacy. Przyleciał helikopter. Ratownicy zabrali Płoszyńską do szpitala. Najbardziej przerażający był brak czucia w nogach. - Najpierw myślałam, że je połamałam. W szpitalu jednak szybko dowiedziałam się, że mam złamany kręgosłup. Odłamki kręgów powbijały się w rdzeń. Operacja trwała sześć godzin - mówi była sportsmenka. - Do dzisiaj pamiętam wszystko. Panikę w oczach kolegów i opiekunów. Gdy obudziłam się po operacji, zobaczyłam tatę. Nigdy nie zapomnę widoku jego zrozpaczonej twarzy. To zabolało mnie bardziej, niż sam upadek. Przypomniała mi się śmierć mamy i to cierpienie, które wtedy przeżywałam. Moja rodzina na to nie zasługiwała i nie zasługuje.

Po wypadku Ania musi korzystać z wózka. Niektórzy lekarze przekonywali ją, że jeśli będzie ciężko pracować, do końca przyszłego roku wstanie na nogi. Brak znaczących postępów szybko jednak uświadomił 19-latce i jej bliskim, że to dopiero początek drogi do poprawy stanu zdrowia.

Duch walki

Po wypadku nie załamała się. Od samego początku była nastawiona na wykańczającą batalię o sprawność. - Tego nauczyło mnie karate. Wykształciłam w sobie ducha walki. Został we mnie do dzisiaj. Poza tym, moją wiarę wciąż podsyca fakt, że, co prawda, uszkodziłam rdzeń, ale nie przerwałam go. To oznacza, że mam szansę chodzić.

Ostatnie pół roku spędziła w podwarszawskim ośrodku, w którym przechodziła m.in. rehabilitację na egzoszkielecie. Urządzenie odpowiada na sygnały wysyłane z mózgu i pomaga w poruszaniu nogami. Dzięki temu 19-latka na nowo może uczyć się chodzić.
Na co dzień porusza się na wózku "aktywnym", który pomaga pokonywać krawężniki. Schody są jednak barierą nie do przejścia. - Najgorsza jest bezsilność. To, że nie mogę po coś sięgnąć, że ciągle muszę liczyć na pomoc innych. A przecież niedawno mogłam góry przenosić.

Miss na wózku

Od czasu wypadku Anna założyła bloga, wzięła udział w programie telewizyjnym, a nawet zdała prawo jazdy. Najbardziej szalony wydawał się jednak czwarty pomysł - wzięcie udziału w wyborach miss Polski na wózku. - To była spontaniczna decyzja. Dowiedziałam się o nich od bratowej i pomyślałam "co mi szkodzi?".

Płoszyńska zajęła trzecie miejsce. Uzyskała tytuł drugiej wicemiss Polski. Mimo nieprzeciętnej urody i dużego talentu, 19-latka nie rozwija się w modelingu. - Staram się przeżywać nowe doświadczenia. Zresztą, nawet nie miałabym czasu kształtować się w tym kierunku. Ostatnie miesiące upłynęły mi na intensywnych przygotowaniach do matury!

Nadzieja w rehabilitacji

Płoszyńska korzysta przede wszystkim z pomocy fundacji i przyjaciół, którzy organizują liczne akcje charytatywne.

Najbliższym celem jest zebranie kwoty potrzebnej na trzymiesięczną kontynuację rehabilitacji z wykorzystaniem egzoszkieletu. Potrzeba 150 tys. zł.

- Trudno mi nawet wyobrazić sobie taką kwotę, a co dopiero samodzielnie ją zdobyć. Ciągle nie tracę nadziei na lepsze jutro. Cuda się zdarzają i ja w to wierzę. Chciałabym wrócić do ukochanego karate, ale zdaję sobie sprawę, że to niemożliwe. Teraz moim marzeniem jest po prostu chodzić.

Zbiórka na rehabilitację trwa na stronie siepomaga.pl

Anna Płoszyńska objęta jest pomogą Fundacji dla osób z urazem rdzenia kręgowego "Kręgosłup". Numer konta: 71 2030 0045 1110 0000 0266 0410. Z dopiskiem "Dla Ani Płoszyńskiej".

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×