Legenda, o której nie można zapomnieć. "Przy nim każdy nabierał mocy"

East News / Hildegarda Cjujstek/REPORTER / Na zdjęciu: Marek Piotrowski
East News / Hildegarda Cjujstek/REPORTER / Na zdjęciu: Marek Piotrowski

W szóstej dekadzie życia Marek "Punisher" Piotrowski dostał najtrudniejszego przeciwnika. Chorobę, której nawet nie nazwano. Dotychczasowy bilans mistrza kickboxingu to 44 walki, 42 zwycięstwa. Najwyższy czas dodać jeszcze jeden triumf.

W tym artykule dowiesz się o:

To niekwestionowana legenda polskich sportów walki. Kiedy w amatorskim kickboxingu osiągnął wszystko, zamarzył o światowej karierze. Dał anons o wyjeździe do USA, otrzymał odpowiedź, wyleciał. Za Oceanem szybko zaczął wygrywać. Wielokrotnie zdobył tytuł mistrza świata. Jego ostatnią walką w karierze był pojedynek w Krakowie z Włochem Stefano Tomiazzim. Zwyciężył, stając się posiadaczem wszystkich najważniejszych pasów mistrzowskich: ISKA, KICK, PKC, WAKO-PRO, FFKA, WKA i TBC.

Piotrowski to najbardziej utytułowany polski kickboxer w historii, jednak stoczył też 21 pojedynków w tradycyjnym boksie. Nie mogło być inaczej - wszystkie wygrał.


Rozczarowanie

1987 rok. Puchar Świata w Budapeszcie. Marek Piotrowski wygrywa na punkty kolejną walkę. Koledzy z reprezentacji wracają do hotelu, dostają kolację. Czekają, aby zjeść wspólnie z Markiem, ale ten nie przychodzi. Po kilkunastu minutach zaczyna się niepokój.

Jeden z nich idzie na górę do pokoju kolegi. Chce sprawdzić, czy nie stało się coś złego. Otwiera drzwi.

Na łóżku siedzi Piotrowski ze zwieszoną głową.

- Co się dzieje? Dlaczego nie schodzisz?

Marek podnosi wzrok i smętnie odpowiada: - Wygrałem tylko na punkty. A chciałem go znokautować...

Planował wygrać w lepszym stylu. Ambicja nie zakładała triumfu "wyłącznie" na punkty.

Rok później Piotrowski wyleciał za Ocean. Nie mógł liczyć na pomoc komunistycznych władz, sytuacja w kraju wciąż była niepewna. W USA miał szansę na głośną karierę w zawodowym kickboxingu.

Przed wylotem powiedział, że będzie mistrzem świata. Był o tym święcie przekonany. Słowa dotrzymał.

- Przy nim każdy nabierał mocy. Miał na nas niezwykle pozytywny wpływ. Pamiętam, że kiedy Marek wygrywał walki w Stanach Zjednoczonych, a ja słuchałem o nich w Radiu "Wolna Europa", nabierałem potężnej energii. Wstawałem w środku nocy i po jego zwycięstwie zaczynałem trenować - opowiada w rozmowie z WP SportoweFakty Marek Drażdżyński, przyjaciel Piotrowskiego, trzykrotny medalista mistrzostw świata WAKO.

Piotrowski zawsze dawał z siebie sto procent, również podczas treningów.

- Po części mogło to być przyczyną jego dzisiejszego stanu zdrowia. Każdy sparing traktował, jak walkę o życie. Nigdy nie odpuszczał i nigdy nie pozwolił, aby jemu odpuszczano - przyznaje przyjaciel mistrza.

Kasprowy

Znowu to samo. Jak porządny trening biegowy, to tylko na Kasprowy Wierch. Drażdżyński jest w tym świetny. Piotrowski za punkt honoru postawił sobie jednak, że tym razem wygra.

I... porażka. Drażdżyński jest na szczycie pierwszy. Piotrowski może tylko oglądać jego plecy. Nie odzywa się do kolegi przez cały następny dzień.

Wreszcie sytuacja wraca do normy. Po krótkim czasie wydaje się, że Piotrowski zapomniał o przegranej. W międzyczasie wylatuje do USA robić karierę w zawodowym kickboxingu.

Po latach wraca do Polski. Witają go koledzy.

- Byłem ciekawy czy mnie jeszcze poznasz - zagaduje Drażdżyński.

- Gdybym cię nie mógł poznać, to kazałbym ci się odwrócić. Twoje plecy znam świetnie z Kasprowego! - śmieje się Piotrowski.

Walczyć do końca

Dziś mistrz nie przypomina siebie sprzed lat. Jego karierę przerwała choroba, której do końca nikt nie był w stanie zdiagnozować. Dolegliwości jednak postępowały. I tak jest do teraz.

- Lekarzom trudno postawić diagnozę. Ostatnia wersja to chroniczne wyczerpanie organizmu. Najważniejsza informacja jest taka, że rehabilitacja przynosi skutek - podkreśla Drażdżyński.

Kiedy Piotrowski ma dobry dzień, można z nim porozmawiać, zrozumieć, co ma do powiedzenia. Są jednak dni, kiedy rozmowa jest za dużym wyzwaniem. Coraz gorzej jest też z poruszaniem się.

- Do intelektu nie można mieć zastrzeżeń. Kiedy pisze SMS-y, zawsze dba nawet o znaki interpunkcyjne. W trudniejsze dni nie odpisuje. Ma huśtawkę nastrojów, nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się na właściwy moment - tłumaczy przyjaciel mistrza.

Piotrowski rzadko się otwiera. Nawet najbliżsi znajomi nie są w stanie powiedzieć, jakie dokładnie przeszedł badania. Wiadomo jednak, że był na dwóch turnusach rehabilitacyjnych. Po nich jest poprawa, lepiej mu się oddycha, mózg jest dotleniony.

Rehabilitacją kieruje Fundacja "Silny Oddech". Koszty jednego turnusu? Nawet 15 tys. zł.

- Marek jest w dobrych rękach. Od samego początku potrzebował wsparcia. Kiedy jest się poważnie chorym, trudno o skuteczną motywację. Teraz jestem pewny, że będzie walczyć do samego końca. Pomagają mu mama, ojczym, brat i ludzie z Fundacji. Oddychanie poprawiło się niedawno również dzięki operacji przegrody nosowej, którą przeszedł dzięki zebranym środkom. Trzeba też zwrócić uwagę, że rodzina Marka nie jest majętna. On sam nigdy nie prosił o pomoc, ale bez zewnętrznego wsparcia byłoby mu bardzo ciężko - zaznacza Drażdżyński.

Dziś przyjaciele Piotrowskiego, wspominając dawne czasy, przedstawiają go jako wzór do naśladowania. Nie tylko dla młodych adeptów kickboxingu, ale też dla kolegów.

- Niósł nas wszystkich. Był wzorem sportowca i człowieka. Teraz cieszy się, że jeszcze o nim nie zapomniano. Wystarczy, że ktoś każe go pozdrowić, a jego twarz od razu rozszerza się w uśmiechu. Dzięki zebranym środkom, wszyscy możemy mu pokazać, że nadal jest w naszych umysłach i sercach - apeluje Drażdżyński.

28 lat temu samobójstwo popełnił Leszek Błażyński. Jego syn czuł się jak trędowaty >>

ZOBACZ WIDEO: "Klatka po klatce" (highlights): zobacz bonusy po gali KSW 53

Źródło artykułu: