Michał Kwiatkowski obiecująco rozpoczął sezon 2017. Aktywna jazda podczas Volta Valenciana, drugie miejsce w "generalce" Volta ao Algarve spowodowały, że Polak z optymizmem patrzy na kolejne miesiące. Podobnie jak kibice, którzy stęsknili się za jego wielkimi sukcesami.
WP SportoweFakty: Wie pan, którą z dyscyplin sportowych Polacy uprawiają najchętniej?
Michał Kwiatkowski: Pewnie piłkę nożną.
Nie.
- A tak, teraz sobie przypomniałem. Czytałem ostatnio o tych badaniach. Jazdę na rowerze!
Dokładnie tak. Serce rośnie?
- Oczywiście, że takie informacje cieszą mnie jako kolarza. Polacy zawsze jeździli na rowerach, ale w ostatnich latach to już prawdziwy boom.
Jaka jest przyczyna takiej eksplozji?
- Po pierwsze, jesteśmy coraz bogatsi. Nasze zarobki w ostatnich latach mocno skoczyły, możemy przeznaczyć o wiele więcej na pasję. Przecież zakup dobrego roweru to spory wydatek. Po drugie, powstaje w Polsce coraz więcej ścieżek rowerowych. Infrastruktura jest bardzo ważna. Po trzecie, nawet w miejscach, gdzie tych ścieżek nie ma, kierowcy coraz bardziej szanują rowerzystów. A robią tak dlatego, że sami po wyjściu z samochodu często wsiadają na swoje dwa kółka.
W najbliższym otoczeniu ma pan pewnie "cykloholików".
- Oczywiście! Moja rodzina, przyjaciele, znajomi - wszyscy jeżdżą. I nie mówię o specjalnym ściganiu. Najbardziej cieszy mnie fakt, że Polacy przekonali się do wycieczek rowerowych. Jeżdżą, zwiedzają, spędzają wspólnie czas.
Wielu z nas marzy jednak o czymś więcej. Stąd popularność maratonów MTB, a w ostatnich latach wyścigów szosowych. Coś pan o tym wie.
- Wiem, bo organizuję Velo Toruń. Bez większych problemów na starcie pojawiło się ok. 1,5 tysiąca kolarzy-amatorów, którzy poświęcają swój wolny czas na trenowanie. Jestem pełen podziwu dla ich samozaparcia, obciążeń treningowych, pasji.
W tym roku Velo Toruń odbędzie się 7 maja. Jako że od kilku lat robię trochę kilometrów na "szosie", obiecuję, że pojawię się na starcie. Będzie więc o jednego amatora więcej.
- Jaki dystans pan wybrał?
Waham się jeszcze między 65 a 104 km. Dla mnie to będzie jeszcze początkowa faza sezonu, muszę rozważyć, jak w niego wejść.
- Mogę służyć radą.
Ano właśnie. Przecież pan w 2016 roku zaczął sezon z wysokiego "C", a potem...
- Oceniam, że już w lutym poprzedniego roku moja forma zaczynała spadać. Stąd w późniejszych miesiącach miałem tak poważne problemy.
Skąd taki błąd? Dlaczego tak to się ułożyło?
- Odpowiem trochę z innej strony. Przed obecnym sezonem, 2017, zrobiłem o wiele mniej kilometrów. Lżejsze treningi, mniejsza baza, brak kręcenia kilometrów tylko na ilość. Do tego doszła zmiana mentalna. Wróciłem do źródeł. Mnie teraz kolarstwo znów bawi, cieszę się jak dziecko, kiedy mogę wsiąść na rower. Niezależnie, czy to trening, czy wyścig. 12 miesięcy wcześniej ta sytuacja wyglądała zupełnie odwrotnie.
Po nieudanym poprzednim sezonie miał pan ciężkie rozmowy z kierownictwem Teamu Sky? Był pan na dywaniku?
- Nie nazwałbym naszych wielogodzinnych analiz "dywanikiem". W wąskim gronie szefów zespołu, trenerów, fizjoterapeutów zastanawialiśmy się, co zmienić, aby wrócił "stary, dobry Kwiato". Mam nadzieję, że wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski.
Na to na razie wygląda. Piękna, dynamiczna akcja podczas Volta Valenciana, drugie miejsce w "generalce" Volta ao Algarve. Co dalej?
- W marcu Strade Bianche, Tirreno-Adriatico i Milan - San Remo. W kwietniu czas na ardeńskie klasyki, gdzie chciałbym się pokazać już z naprawdę bardzo wysokiej formy. Lubię te wyścigi, Amstel Gold Race wygrałem, w La Fleche Wallone i Liege-Bastogne-Liege byłem drugi. Postaram się znów namieszać w czołówce. Odpuszczam natomiast w tym roku jazdę po bruku.
[b]
W Giro d'Italia pana nie zobaczymy.[/b]
- Nie. W tym czasie będę się przygotowywał do Tour de France. To dla mnie bardzo ważny punkt sezonu. Chcę przejechać Wielką Pętlę, bo przed rokiem się nie udało. Chciałbym pomóc Chrisowi Froome'owi w kolejnym zwycięstwie. To mój cel.
Co po TdF? Mistrzostwa świata w Norwegii?
- Tak, skupię się na starcie w Bergen.
Mówi się, że trasa jest dla pana wręcz wymarzona. Rzeczywiście, profil nie wbija w fotel, ale jest podjazd z nachyleniem 5-8%, na którym można się oderwać, są zjazdy, na których czuje się pan doskonale, jest też trochę krętych, miejskich ulic...
- … jest też prawie 280 kilometrów. Taki dystans powoduje, że w końcówce może zdecydować byle "zmarszczka", albo wiadukt kolejowy. Nie potrzeba wtedy wielokilometrowych podjazdów. Nie można też zapomnieć o niepewnej norweskiej pogodzie. Powiem tak: oczywiście, że lubię takie wyzwania. Trasa jest ok, można na niej powalczyć, będzie wiele się działo, a ja lubię dynamikę w peletonie. Obawiam się nieco zimna i deszczu. Przecież Bergen to miasto, które zostało uznane za "najbardziej mokre w Europie". Są okresy, podczas których przez 60 dni potrafi tam padać dzień w dzień. A wrzesień, październik, listopad i grudzień to najbardziej deszczowe miesiące.
NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN.: O TYM, JAK NA ROWERZE SZOSOWYM RADZI SOBIE ROBERT KUBICA, SKĄD PRACOWNICY TEAMU SKY ZNAJĄ POLSKIE SŁOWA I ZWROTY, NIE ZAWSZE CENZURALNE ORAZ KIM BĘDZIE MICHAŁ KWIATKOWSKI ZA 20 LAT.
[nextpage]
Czy ranking UCI ma jakiekolwiek znaczenie w peletonie? Rozmawiacie o nim, dyskutujecie, zwracacie uwagę? Czy to taka zabawa dla kibiców?
- Dla mnie ten ranking jest bardzo ważny, ale pod kątem klasyfikacji narodowej. Przecież od niego zależy, czy pojedziemy na mistrzostwa świata w pełnym składzie, czy będziemy musieli sobie radzić w mniejszej grupie. Dlatego warto zdobywać punkty podczas kolejnych startów.
Po udanym starcie w Portugalii awansował pan z 97. na 73. miejsce. Ma pan 155 punktów więcej niż tydzień wcześniej.
- Właśnie o tych punktach mówię.
[b]
Jako kraj awansowaliśmy o jedno "oczko", na 15. miejsce. Wyprzedziliśmy Czechów.[/b]
- Spokojnie, to dopiero początek sezonu. Jeszcze sporo się zmieni, oby się przełożyło na jak najwyższą pozycję Polski przez MŚ w Bergen.
Kilkanaście dni temu wywołał pan spore poruszenie, wrzucając na Facebooku zdjęcie z Robertem Kubicą. Zdjęcie, które jasno pokazuje, że nasz były kierowca Formuły 1 jeździ na szosówce.
- Robert to bardzo dobry kolarz. Jak na tak niewielką ilość wolnego czasu, jaką dysponuje, jest zadziwiająco dobry. Lubi jeździć na rowerze i czerpie z tego radość, a to najważniejsze. Spotkaliśmy się ostatnio i rzeczywiście trochę potrenowaliśmy. Stąd to zdjęcie.
W jakim elemencie kolarstwa Kubica jest naprawdę dobry?
- Świetnie czuje się podczas dynamicznych zjazdów. Widać, że po prostu uwielbia prędkość, co nie powinno dziwić (śmiech). To po prostu jego żywioł i czuje się wtedy jak ryba w wodzie. Dodam przy okazji, że Robert nie jest jedyny. Znam wielu kierowców Formuły 1 i innych serii wyścigowych i rajdowych, którzy dbają o formę fizyczną właśnie na rowerze. To fajne środowisko, fajni ludzie.
W jakim języku porozumiewacie się w Teamie Sky?
- Wiem do czego pan "pije" (śmiech). Słyszałem o artykule w brytyjskim magazynie "Roleur" i tym, że nazwano nas "polską mafią" (więcej szczegółów tutaj). Rzeczywiście razem z Michałem Gołasiem, Łukaszem Wiśniowskim, masażystami: Markiem Sawickim i Jackiem Walczakiem, stanowimy mocną grupę. Językiem urzędowym jest oczywiście angielski, ale muszę powiedzieć, że ekipa zna i rozumie pojedyncze słowa i zwroty po polsku.
Pewnie nie tylko te cenzuralne?
- Zwłaszcza te niecenzuralne. Oczywiście żartuję, ale wiadomo, że tam, gdzie rywalizacja, tam często puszczają emocje.
W światowym peletonie od wielu miesięcy dyskutuje się na temat pozwolenia na stosowanie hamulców tarczowych w rowerach. Część ekip je stosuje, część nie. Jakie jest pańskie zdanie?
- Jestem otwarty na nowości, ale nie może być taki bałagan, jaki mamy obecnie. Fakt, że część peletonu stosuje tarczówki, a np. my jako Team Sky - nie, wprowadza spore zamieszanie. Zamieszanie i niebezpieczeństwo. Inaczej hamuje się na tarczówkach, inaczej na tradycyjnym sprzęcie. Szczególnie na mokrym asfalcie. To rodzi zagrożenie kraks, wypadków, poważnych kontuzji. Przy podejmowaniu takich decyzji powinno być jak w Formule 1. Działacze wprowadzają przepis w życie i teamy są zobligowane do stosowania. Nie ma miejsca na okresy przejściowe, półśrodki. Przy prędkościach, jakie osiągamy, to po prostu jest niebezpieczne.
Co Michał Kwiatkowski robi podczas wielotygodniowych zgrupowań, treningów, wyścigów? Jak zabija czas?
- Wydaje się, że tego czasu kolarz ma dużo, ale to nie jest prawda. Biorąc na tapetę taki przeciętny dzień podczas zgrupowania, to mamy 5-6 godzin na rowerze, kolejne dwie spędzone u masażysty, rozmowa z dziewczyną, rodziną, posiłki, kilka chwil z kolegami z zespołu, analiza dnia z trenerami, itp. Okazuje się, że zostaje nam osiem godzin na sen. A proszę uwierzyć, że organizm tego snu się domaga. Jeżeli jednak już coś "wykroję" z tego codziennego planu, to ostatnio wciągnąłem się w Netfliksa.
[b]
Na koniec pytanie o przyszłość. Czym będzie zajmował się Michał Kwiatkowski za 20 lat?[/b]
- O ile kolarstwo mi nie zbrzydnie, to pozostanę w środowisku.
Jako trener?
- Skąd taki pomysł?
W Toruniu prowadzi pan akademię kolarską.
- To forma pomocy dzieciakom, które chcą bawić się w kolarstwo. Umówmy się, że kiedy dziecko chce trenować piłkę nożną, to potrzebuje pary butów i może się zapisać do klubu. Kolarstwo to jednak o wiele droższy sport, w którym sprzęt gra rolę. Dlatego staramy się - jako akademia - pomagać. Mam poczucie, że z tych dzieciaków będziemy mieli za kilkanaście lat pociechę. Jako polscy kibice. Wracając do pytania: nie, na razie nie planuję kariery szkoleniowej. To chyba nie dla mnie.
To może masażysta?
- Ha, ha, ha. Po pierwsze, nie mam takich umiejętności, jak choćby Marek Sawicki, który właśnie podczas rozmowy z panem mnie masuje. Po drugie, nie chcę spędzać 250 i więcej dni poza domem, jak już przejdę na emeryturę. Masażysta, jak kolarz, jest gościem w swoim domu. Jak ostatnio obliczyłem, rocznie w Toruniu spędzam około 30 dni w sezonie i dodatkowo 60 dni poza sezonem. To o wiele za mało. Nie wyobrażam sobie, aby tak funkcjonować przez całe życie.
Rozmawiał Marek Bobakowski