Niedotrzymywanie umów, tajemnicze przetargi, zwalnianie trenerów, wstrzymywanie pieniędzy pochodzących z ministerstwa sportu. Afera na całego. Były dyrektor sportowy - Andrzej Piątek - oraz prezes PZKol - Dariusz Banaszek, rozpoczęli otwartą wojnę. Taką sytuację w Polskim Związku Kolarskim we czwartek nakreślił na łamach "Przeglądu Sportowego" Kamil Wolnicki.
Skąd problemy jednego z najbogatszych i do niedawna najlepiej zorganizowanych związków sportowych w Polsce? Po kolei.
Król PR-u
Banaszek został wybrany na prezesa 10 grudnia 2016 roku. Były kolarz, reprezentant Polski, organizator wyścigów, właściciel sklepu rowerowego, a ostatnio dyrektor sportowy Verva Active Jet Team zmienił na tym stanowisku Wacława Skarula.
Nowy prezes, nowe zasady, nowa miotła. - PZKol przejdzie metamorfozę wizerunkową - zapowiadał 47-latek. - Piękne samochody, odpowiednie stroje, social media. Potrzebujemy PR-u.
ZOBACZ WIDEO Mocny Bayern, niezawodny "Lewy" - zobacz skrót meczu Schalke 04 - Bayern Monachium [ZDJĘCIA ELEVEN]
"Król PR-u" - do Banaszka błyskawicznie przykleiła się taka etykieta.
- Ja się tym w ogóle nie zajmowałem - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Skarul. - Jak przyszedłem do związku, nie było prądu i wody. Najpierw musiałem spłacić najważniejsze zaległości finansowe, a potem wziąłem się za szkolenie. Promocja i ładne zdjęcia w gazetach to nie moja bajka. Banaszek ostatnio często wypowiada się, że tego czy tamtego nie zrobiono w poprzedniej kadencji. Dziwi mnie to, bo przecież sam zasiadał wtedy w zarządzie i mógł się wykazać. Niestety, nie zrobił tego.
Banaszek przyszedł na gotowe. - Przypomnę, że w ostatnich latach zanotowaliśmy bardzo duży progres wynikowy, co najlepiej obrazuje liczba zdobytych medali na imprezach mistrzowskich (ME, MŚ, IO): patrz tabelka poniżej - przypomina nam z kolei były już dyrektor sportowy związku, Piątek.
[b]Liczba medali reprezentacji Polski podczas najważniejszych zawodów.
data | liczba medali |
---|---|
2013 | 7 |
2014 | 17 |
2015 | 31 |
2016 | 33 |
2017 | 17 (stan na 22.09.2017) |
[/b]Pierwsze zgrzyty pojawiły się już w styczniu 2017. - Praktycznie od początku roku trenerzy kadr narodowych narzekali na brak komfortowych warunków pracy ze względu chociażby na brak podpisanych kontraktów, wielotygodniowe zaległości w wypłacaniu wynagrodzeń dla członków sztabów szkoleniowych, nierozliczone akcje szkoleniowe, brak sprzętu, odżywek itp. - opowiada Piątek. - Rozmawiałem na ten temat z prezesem kilkakrotnie, aż wreszcie w maju, na kilka tygodni przed najważniejszymi imprezami sezonu, napisałem do niego oficjalnego maila z informacją o wyżej wymienionych niedociągnięciach, z prośbą o ich pilne uregulowanie, gdyż mogą rzutować na wyniki w tegorocznych mistrzostwach Europy i świata.
- Moja umowa o pracę wygasła z ostatnim dniem 2016 roku - mówi nam trener kadry torowców Andrzej Tołomanow.
A z nowym kontraktem był problem. Niby wszystko ustalone, niby trwała żmudna codzienna praca, niby zawodnicy jeździli na zawody na całym świecie. Dochodziło jednak do sytuacji, że trener bez umowy pobierał z kasy związku kilkadziesiąt tysięcy zaliczki i jechał z zawodnikami na drugą półkulę. - Aż strach pomyśleć, co by się stało, jakby doszło na takich zawodach do poważnego wypadku - usłyszałem od jednego z moich rozmówców, którzy chcieli zachować anonimowość. - Zero ubezpieczenia, problemy prawne, itd. Jak można być tak lekkomyślnym.
Co za głupie pytanie
Do przesilenia doszło w sierpniu. Prezes zwolnił dyscyplinarnie trzy osoby: Piątka, Tołomanowa (który jest uznawany na całym świecie za świetnego fachowca i najprawdopodobniej już niebawem znajdzie pracę poza granicami naszego kraju) oraz szkoleniowca młodzieżowców, Marka Leśniewskiego. - Powodem mojego zwolnienia nie były kwestie szkoleniowe, za które pełniąc funkcję szefa szkolenia odpowiadałem, a - cytuję z pamięci: "narażenie związku na utratę sponsora, firmy 4F". Nie wiem, o jakiej "utracie" mowa, skoro 4F nadal sponsoruje związek, a ja od kilku lat jestem ambasadorem tej marki. Tym bardziej, że wszystkie moje działania na linii PZKol - 4F konsultowałem z prezesem Banaszkiem co m.in. mam potwierdzone mailowo. Zupełnie niezrozumiała sytuacja. Na dokumencie była informacja, że w ciągu trzech tygodni mogę się odwołać do Sądu Pracy. Co uczyniłem - opisuje Piątek.
I dodaje: - Moja umowa miała obowiązywać cztery lata bez możliwości jej wypowiedzenia. "Dyscyplinarka" była jedyną możliwością jej zerwania. Pewnie dlatego wykorzystano taką właśnie drogę.
Całej sytuacji nie rozumie też Tołomanow. - Trudno zwolnić kogoś, skoro nie ma się z nim umowy. Nie do końca znam polskie prawo, dlatego zwróciłem się o pomoc do prawnika. Skąd ta dyscyplinarka? Wygląda na to, że szukano tylko pretekstu, aby się mnie pozbyć. Nie rozumiem tego, przecież prezes mógł przyjść i powiedzieć, że nie widzi ze mną współpracy. Po prostu, po ludzku - mówi.
Powstało potężne zamieszanie. Echa dotarły do ministerstwa sportu, które wiosną chwaliło związek i twierdziło, że jest doskonale zarządzany. 25 sierpnia Banaszek został zaproszony na spotkanie w ministerstwie. Na spotkanie 28 sierpnia z ministrem Witoldem Bańką nie przyszedł.
- W ministerstwie najpierw myśleli, że coś się stało - mówi nam jeden z informatorów. - Wypadek, może kłopoty ze zdrowiem…
Nic z tych rzeczy. Dzień później - wedle naszych nieoficjalnych ustaleń - Banaszek miał poinformować ministerstwo, że w wyznaczonym terminie wracał z zawodów Pucharu Świata MTB w Val di Sole (Maja Włoszczowska zajęła tam trzecie miejsce). Wystarczy pobieżna "lektura" profilu fejsbukowego prezesa PZKol, aby się zorientować, że i owszem śledził poczynania Włoszczowskiej, ale na... ekranie telewizora. Natomiast w niedzielę (27.08.) uczestniczył w rodzinnej imprezie.
Co na to ministerstwo? - Przyglądamy się tej sprawie bardzo wnikliwie - usłyszeliśmy od rzecznik prasowej ministerstwa sportu, Anny Ulman.
- Co za głupie pytanie - zareagował Banaszek, kiedy zadzwoniliśmy z pytaniem, dlaczego nie przyjechał na spotkanie do ministerstwa (wkrótce cała rozmowa z prezesem PZKol - na łamach WP SportoweFakty).
Mail o 21-ej
Wedle naszych informatorów Banaszek ma specyficzny sposób prowadzenia związku. - Pod koniec sierpnia podczas posiedzenia zarządu związku postanowiliśmy jednogłośnie, że chcemy wysłuchać Piątka, Leśniewskiego i Tołomanowa - twierdzi członek zarządu PZKol, Tadeusz Jasionek. - 12 września miało dojść do spotkania.
Nie doszło. Panowie nie otrzymali zaproszeń. - Zapytałem, co się stało, skąd taka zmiana - twierdzi Jasionek. - Usłyszałem, że jednoosobowo taką decyzję podjął prezes. I nie raczył nikogo poinformować.
Podobnie wyglądała sprawa z przyznaniem Polsce mistrzostw świata w kolarstwie torowym. - Postanowiliśmy podczas posiedzenia zarządu, że nie stać nas na taką imprezę - dodaje Jasionek. - Nagle we wtorek, 19 września, z mediów dowiaduje się, że będziemy organizatorem MŚ. Hm... Pobiegłem do laptopa i okazało się, iż 18 września o godzinie 21 Banaszek rozesłał maila z prośbą o zmianę decyzji. Nie wiem, czy ktokolwiek odpowiedział na jego prośbę, ja nie, ale mistrzostwa wziął.
- Wdepnąłeś pan w gów… Tutaj wszystko śmierdzi - usłyszałem od jednego z rozmówców. - To nie jest tak, że Banaszek jest tym złym, a Piątek aniołkiem. To nie jest czarno-biały świat. W związku jest wiele innych problemów. Tajemnicze przetargi na odżywki, brak zakupu nowego sprzętu, brak jakiejkolwiek wizji szkoleniowej.
Piątek zwraca uwagę na problemy ze sztandarowym do tej pory programem polskiego kolarstwa. "Narodowy Program Kolarstwa" - tym ta dyscyplina wyróżniała się na tle innych. - Rok 2017 uważam za częściowo stracony. Zdobędziemy wyraźnie mniej medali niż przed rokiem. Trzeba coś z tym jak najszybciej zrobić, abyśmy w Tokio znów mogli się cieszyć z sukcesów. Kwalifikacje olimpijskie rozpoczynają się już w przyszłym roku - podkreśla Piątek.
- To nie jest tak, że Andrzej Piątek jest jedynym autorem tej jakże cennej inicjatywy. On tak to przedstawia, ale prawda jest inna - twierdzi z kolei Skarul. - Żal mi tego programu. Tegoroczna liczba medali (sporo mniejsza niż przed rokiem, na razie 17 - stan na 22 września) jest dowodem, że coś nie działa, jak powinno.
Z naszych informacji, Piątek był już w ministerstwie i przedstawił swój punkt widzenia na całą sytuację. Ministerstwo nie potwierdza tych informacji, ale... - Jeżeli chodzi o kwestie szkoleniowe, to oczywiście każdy związek sportowy ma w tym zakresie zgodnie z prawem pełną autonomię. Tym niemniej niepokoi nas sytuacja w Polskim Związku Kolarskim, tym bardziej że ta dyscyplina już dawno nie miała tak dobrej passy. Mówię zarówno o wynikach sportowych, jak i finansach. Przypomnę, że niedawno udało się też pozyskać silnego sponsora - spółkę Orlen - dlatego aktualna sytuacja jest bardzo niepokojąca. Będziemy tę sytuację bardzo dokładnie monitorować - mówi rzecznik Anna Ulman.
Jakubiak na odsiecz
Co dalej? Jak zakończy się zamieszanie? Z tego, co nam udało się potwierdzić w trzech w miarę niezależnych źródłach, są dwa rozwiązania.
Pierwsze: minister sportu zaproponuje, aby stanowisko sekretarza generalnego w PZKol objęła Elżbieta Jakubiak, była minister sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i szefowa gabinetu Lecha Kaczyńskiego. Miałaby zająć się głównie rozliczeniami na linii związek - ministerstwo. - Minister Bańka potrzebuje zaufanej osoby od finansów - usłyszeliśmy. - Osoby, która nie pozwoli na jakiekolwiek niekontrolowane przecieki gotówki.
Nowym dyrektorem sportowym (za Piątka) miałby zostać ktoś ze środowiska. Między innymi pojawia się nazwisko Wacława Skarula (byłego prezesa PZKol, selekcjonera reprezentacji).
A co, jeżeli Banaszek nie zaakceptuje takiego rozwiązania? - Wtedy minister wprowadzi do związku zarząd komisaryczny - mówi nasz informator. - Prezes PZKol tak naprawdę jest pod ścianą, nie ma wyjścia. I nie uratuje go nawet ewentualny medal Michała Kwiatkowskiego podczas niedzielnego wyścigu elity mistrzostw świata w Bergen. Jak wróci z Norwegii, to natychmiast zostanie wezwany do ministerstwa sportu. I raczej orderu nie odbierze.
Usłyszeliśmy też opinię, że Banaszka mają uratować kwity na Piątka, które podobno krążą w związku. Podobno, bo... - Podczas ostatniego zarządu został nam przedstawiony ekspert wynajęty z jednej z prywatnych firm, który ma znaleźć takie dokumenty - wspomina Jasionek. - Podobno jego praca kosztuje krocie. Tysiące złotych! Zapytałem po co wydajemy pieniądze na taką kontrolę, skoro zupełnie niedawno przechodziliśmy audyt finansowy, który nic nie wykazała. No i z tego wynika, że kwitów nie ma, one dopiero są poszukiwane. Prezes obiecał do końca września je pokazać. Trzymam go za słowo.
Kibicom pozostaje się cieszyć, że cała afera szerokim łukiem omija reprezentantów, którzy obecnie walczą w mistrzostwach świata, w norweskim Bergen.