"Obywatel Benedetti". Między Tyrolem a Polską

Newspix / Irek Dorożański / Cesare Benedetti jak tylko ma czas, odwiedza stadion Piasta Gliwice.
Newspix / Irek Dorożański / Cesare Benedetti jak tylko ma czas, odwiedza stadion Piasta Gliwice.

Jako zawodowy kolarz zwiedził praktycznie cały świat: od Hiszpanii po Chiny, od Argentyny po USA. Los chciał, że swój dom odnalazł w Gliwicach. Polska, Śląsk - tutaj czuje się świetnie i marzy o biało-czerwonej fladze przy swoim nazwisku.

W tym artykule dowiesz się o:

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

Serce Katowic. Sala wydziału filologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Ponad 120 osób wierci się nerwowo w ławkach. Za chwilę otrzymają test. Od jego wyników wiele zależy. Dla jednych to walka o pracę, dla innych o marzenia, jeszcze inni kładą na szalę całe swoje życie. Jest sygnał, czas rozpocząć: długopis, kartka, cisza i skupienie.

Jesienią 2018 roku Cesare Benedetti - kolarz grupy zawodowej Bora-Hansgrohe (tej, w której jeżdżą m.in.: Rafał Majka, Peter Sagan, Maciej Bodnar czy Paweł Poljański) przystąpił do egzaminu z języka polskiego. To był kolejny krok ku polskiemu obywatelstwu. Bardzo ważny krok.

"Czuję się dumny, że zostawiłem swoje serce w Polsce"

- Na sali było ponad 120 osób - opowiada mi w jednej z gliwickich kawiarni, gdzie udało nam się spotkać. - Większość to Ukraińcy, którzy przyjechali do Polski za pracą. Było trochę Białorusinów, byli też mieszkańcy Afryki.

ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Anna Kiełbasińska bez nominacji na Sportowca Roku. "Przykra sprawa"

No i on. Zawodowy sportowiec, dla którego od kilku lat Polska i Gliwice są drugim (choć w tym momencie stopniowanie zupełnie się nie sprawdza) domem. W 2007 roku poznał Dorotę Gregorowicz, medalistkę mistrzostw Polski w kolarstwie, uczestniczkę Giro d'Italia. W 2013 roku wzięli ślub, trzy lata później na świat przyszła ich córeczka - Janina. - Czuję się dumny, że ze swoich związków z Polską i mojej polskiej rodziny. Zostawiłem tutaj serce - mówi Cesare, w właściwie Czarek. - Gdyby tak kiedyś...

Przerywa. Ale nie dlatego, że brakuje mu słowa (świetnie mówi po polsku), że chce coś ukryć. Uśmiecha się. - Gdyby tak kiedyś pojechać w reprezentacji Polski, to byłoby spełnienie moich marzeń - szeptem kończy zdanie.

Piłka po stronie prezydenta RP

Między innymi dlatego rozpoczął procedurę starania się o obywatelstwo. Jako sportowiec nawet przez myśl mu nie przeszło, aby zwrócić się bezpośrednio do prezydenta RP, szukać pomocy u polityków. Gdzie tam. Czarek to skromny gość. - Wszedłem w google, znalazłem procedurę uzyskania polskiego paszportu i zacząłem krok po kroku spełniać wszystkie wymagania - wspomina.

Nie pochwalił się tym w mediach, robił to cicho, kiedy tylko był w Polsce kompletował dokumenty. A to egzamin ze znajomości języka polskiego (zdany bez żadnych problemów, choć do ćwiczeń, które miały go przygotować zajrzał na pięć dni przed testem), a to karta stałego pobytu, a to zdjęcia, a to tłumaczenia dokumentów, a to kolejny wniosek.

21 listopada 2019 roku w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim zakończył procedurę składania wniosku. Teraz piłka leży po stronie urzędników. Zależy jak szybko dokumenty przekażą do Kancelarii Prezydenta RP. Na obywatelstwo można czekać kilka miesięcy, a można i kilka lat. Benedetti ma 32 lata. Jak sam mówi, czuje się doskonale, i fizycznie, i psychicznie: - Chciałbym pojeździć jeszcze cztery, pięć sezonów. Nie rozmawiałem o tym z trenerem polskiej reprezentacji Piotrem Wadeckim, ale może kiedyś przydam się podczas mistrzostw Europy czy świata. Z radością pracowałbym, by lider Biało-Czerwonych wygrał tytuł.

Żołnierz albo pasterz

Nie ma przeciwwskazań, aby Czarek po otrzymaniu polskiego paszportu startował pod naszą flagą. Jako senior startował raz we włoskiej kadrze, w 2015 roku. Jeżeli otrzyma polskie obywatelstwo, złoży odpowiednie dokumenty w Międzynarodowej Unii Kolarskiej, to będzie mógł reprezentować Polskę.

- Nigdy przy swoim nazwisku, które naklejam na ramie roweru nie umieściłem włoskiej flagi - mówi.

Dlaczego? - Bo ja mentalnie jestem Tyrolczykiem, do Włochów mi daleko - dodaje.

Benedetti urodził się w Rovereto, a dorastał w Ronzo-Chienis, wiosce zamieszkiwanej przez tysiąc ludzi. Jego dziadkowie pamiętali, jak te tereny należały do Austro-Węgier, dopiero w 1918 roku Tyrol trafił do Włoch. - Dla Polaków rok 1918 to odzyskanie niepodległości, dla nas, Tyrolczyków, w pewnym sensie utrata - wyjaśnia.

Cesare interesuje się historią. Jako dziecko często spędzał czas w bunkrach, którymi Tyrol jest naszpikowany. - Chciałem zostać żołnierzem - mówi.

Cesare Benedetti spotkał się z naszym dziennikarzem w jednej z gliwickich kawiarni.
Cesare Benedetti spotkał się z naszym dziennikarzem w jednej z gliwickich kawiarni.

Albo... pasterzem krów, owiec. Bo tym właśnie zajmowali się mieszkańcy w okolicy.

- Umówiliśmy się w kawiarni na 8:30, tak? - nagle zaskakuje mnie pytaniem. - Przyszedłeś o czasie, bo Polakom jest bliżej do Austriaków czy Tyrolczyków. Włoch? Przyszedłby pół godziny później i miał jeszcze wielkie pretensje, że na niego nie poczekałem - śmieje się, ale w tych słowach przekazuje całą prawdę, dlaczego nie do końca po drodze mu ze słoneczną Italią.

Historia - wspólna pasja

Historia połączyła Czarka z Dorotą. Ona studiowała właśnie historię, potem - po zakończeniu kariery sportowej - obroniła doktorat we Włoszech. Napisała książkę o wpływie Watykanu na wolną elekcję w Polsce w XVI wieku ("zaczęła już pisać kolejną" - dodaje kolarz), pracuje obecnie na Uniwersytecie Śląskim, jest bardzo zdolnym naukowcem.

- Ja też uwielbiam poznawać historię poszczególnych regionów, czytać o tym, jak zmieniały się granice, jaki to miało wpływ na ludzi tam mieszkających - mówi Cesare.

Nic dziwnego, jest Tyrolczykiem. Na dodatek mieszka na Śląsku. - O, właśnie - już widać błysk w jego oku. - Tutaj na Śląsku historia jest równie pasjonująca. Zawsze między Polską a Niemcami. Ludzie przez setki lat budowali własną autonomię, coś jak w Tyrolu. W moich rodzinnych stronach. Może dlatego tak dobrze się tutaj czuję?

A czuje się świetnie. Gliwice nie są dla niego ani za duże, ani za małe ("jest przestrzeń, miasto nie jest przeludnione i to mi się podoba" - podkreśla). Na dodatek wyładniały na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Jak cały Śląsk.

W pociągu z kibicami Górnika

- Tak, coś o tym wiem - śmieje się Benedetti.

Pierwszy raz przyleciał do Polski jesienią 2007 roku. Kilka miesięcy wcześniej poznał Dorotę w jednym z barów w Livigno. Oboje byli na zgrupowaniach sportowych. Zaiskrzyło. Dlatego z radością przyjął wiadomość, że jest zaproszony do Gliwic.

Polski fanklub Bora-Hansgrohe wspiera kolarza w jego dążeniu do polskiego paszportu. Kibice przygotowali wymowny baner i hashtag #obywatelbenedetti.
Polski fanklub Bora-Hansgrohe wspiera kolarza w jego dążeniu do polskiego paszportu. Kibice przygotowali wymowny baner i hashtag #obywatelbenedetti.

- Mój tata pracował w latach 70. poprzedniego stulecia trochę w Poznaniu, trochę w Kielcach - mówi. - Budował mleczarnie, ta w Kielcach stoi chyba do dzisiaj. Ale nie opowiadał mi za dużo o Polsce. Dlatego leciałem w ciemno.

Z Pyrzowic przyjechał busem na dworzec kolejowy w Katowicach. - To był jeszcze ten stary budynek z charakterystyczną estakadą i wielkim placem autobusowym - śmieje się.

Jest kulturalny i grzeczny i tylko dlatego nie wspomina, że ten dworzec był tak śmierdzący i tak brudny, że na sam widok robiło się człowiekowi niedobrze (teraz w tym miejscu stoi odnowiony dworzec połączony z galerią handlową, wizytówka nowoczesnego miasta - przyp. red.). Ale to nie był koniec przygód Czarka.

- W Katowicach wsiedliśmy z Dorotą do podmiejskiego pociągu do Gliwic. Trafiliśmy akurat na kolejkę ligową i skład był wypełniony kibicami Górnika Zabrze jadącymi na mecz. Działo się! Śpiewy, uderzanie w ściany, było naprawdę gorąco.

Warunek teścia

Nie uciekł gdzie pieprz rośnie, pokochał Śląsk, a dzisiaj mógłby wielu mieszkańcom tego regionu opowiadać o zwyczajach, o historii, o jedzeniu. Poznaje śląskie miejscowości, drogi, lasy spędzając (zwłaszcza jesienią) wiele godzin na rowerze. 100-200 km wokół Gliwic. Jest co poznawać. Czasami wyskoczy w stronę Wisły, Szczyrku, Bielska-Białej. - Jak potrzebuję powspinać się po górkach - dodaje. - Dlatego nie tylko z historycznego, ale i sportowego punktu widzenia Gliwice są naprawdę idealnym miejscem.

Legenda głosi, że nauczył się mówić po polsku, bo ojciec Doroty powiedział mu, że jak chce się ożenić z jego córką, to nie ma innego wyjścia. - Zarzeka się teraz, że żartował, ale myślę, że coś w tym było - śmieje się Czarek.

Co ciekawe, polskiego w większym stopniu nauczyli go Polacy pracujący w zespole Bora-Hansgrohe (między innymi Bartosz Huzarski) niż jego przyszła żona. Z nimi po prostu spędzał więcej czasu podczas kolarskiego sezonu. Uczył się sumiennie, bo nie tylko chciał spełnić życzenie przyszłego teścia, ale również poznać kulturę naszego kraju. A bez znajomości języka ani rusz.

Jest poliglotą. Potrafi dogadać się po włosku, polsku, niemiecku i angielsku. Trochę rozumie hiszpański.

Koniec Pantaniego, początek Benedettiego

Bywa na meczach piłkarskich aktualnego mistrza Polski - Piasta Gliwice. Zdarza mu się spotykać i rozmawiać m.in. z Gerardem Badią czy Jorge Feliksem, hiszpańskimi piłkarzami, którzy grają w Piaście. Ma kontakt z rzecznikiem klubu - Karolem Młotem - który jest wielkim fanem kolarstwa. - Lubię odwiedzić stadion w Gliwicach, dobrze się tam czuję - przyznaje Czarek.

Cesare Benedetti lubi przyjeżdżać na Tour de Pologne. Wyścig organizowany przez Czesława Langa (z prawej).
Cesare Benedetti lubi przyjeżdżać na Tour de Pologne. Wyścig organizowany przez Czesława Langa (z prawej).

Jako mały dzieciak - oprócz chęci zostania żołnierzem czy pasterzem - marzył właśnie o karierze piłkarskiej. - Jak każde dziecko we Włoszech grałem w piłkę - wspomina. - Chodziłem na zajęcia do AC Val di Gresta, gdzie trenerem był mój tata. I co jeszcze ciekawsze, ten klub miał dokładnie takie same barwy jak... Piast Gliwice.

5 czerwca 1999 roku pojechał do Madonna di Campiglio, aby przyjrzeć się kolarzom startującym w Giro d'Italia. Miał 12 lat, jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że tego samego dnia, skoro świt, do pokoju hotelowego Marco Pantaniego - legendarnego kolarza - weszli lekarze i służby antydopingowe. Poziom hematokrytu przekraczał dopuszczalną wartość. Zawodnik został zdyskwalifikowany na dwa tygodnie. To był początek jego końca.

Dla małego Cesarego to był z kolei początek. Pokręcił się w miasteczku startowym, zrobił sporo zdjęć, przybił piątkę wielu kolarzom. - I tego dnia zrozumiałem, że chcę zostać kolarzem - uśmiecha się.

Niedokończona rozmowa

Z Benedettim umówiłem się na godzinne spotkanie, bo przed nim był mniej więcej czterogodzinny trening. A w listopadzie słońce wcześnie zachodzi. Rozmawialiśmy ponad dwie godziny i z obawy o to czy trening uda się przeprowadzić, zakończyliśmy zdając sobie sprawę, że niewiele porozmawialiśmy tak naprawdę o sporcie. O jego sukcesach (zwycięstwo etapowe w Giro 2019), o jego ciężkiej pracy w peletonie, o roli w zespole Bory.

- Umówmy się, że jak już zadebiutujesz w reprezentacji Polski, jak będziesz miał udział w sukcesach naszych kolarzy, to spotkamy się i dokończymy rozmowę właśnie pod kątem sportowym - mówię.

- Zgoda - usłyszałem w drzwiach. Czarek popędził do domu, gdzie czekał na niego ukochany rower.

Źródło artykułu: