Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.
Serce Katowic. Sala wydziału filologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Ponad 120 osób wierci się nerwowo w ławkach. Za chwilę otrzymają test. Od jego wyników wiele zależy. Dla jednych to walka o pracę, dla innych o marzenia, jeszcze inni kładą na szalę całe swoje życie. Jest sygnał, czas rozpocząć: długopis, kartka, cisza i skupienie.
Jesienią 2018 roku Cesare Benedetti - kolarz grupy zawodowej Bora-Hansgrohe (tej, w której jeżdżą m.in.: Rafał Majka, Peter Sagan, Maciej Bodnar czy Paweł Poljański) przystąpił do egzaminu z języka polskiego. To był kolejny krok ku polskiemu obywatelstwu. Bardzo ważny krok.
"Czuję się dumny, że zostawiłem swoje serce w Polsce"
- Na sali było ponad 120 osób - opowiada mi w jednej z gliwickich kawiarni, gdzie udało nam się spotkać. - Większość to Ukraińcy, którzy przyjechali do Polski za pracą. Było trochę Białorusinów, byli też mieszkańcy Afryki.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Anna Kiełbasińska bez nominacji na Sportowca Roku. "Przykra sprawa"
No i on. Zawodowy sportowiec, dla którego od kilku lat Polska i Gliwice są drugim (choć w tym momencie stopniowanie zupełnie się nie sprawdza) domem. W 2007 roku poznał Dorotę Gregorowicz, medalistkę mistrzostw Polski w kolarstwie, uczestniczkę Giro d'Italia. W 2013 roku wzięli ślub, trzy lata później na świat przyszła ich córeczka - Janina. - Czuję się dumny, że ze swoich związków z Polską i mojej polskiej rodziny. Zostawiłem tutaj serce - mówi Cesare, w właściwie Czarek. - Gdyby tak kiedyś...
Przerywa. Ale nie dlatego, że brakuje mu słowa (świetnie mówi po polsku), że chce coś ukryć. Uśmiecha się. - Gdyby tak kiedyś pojechać w reprezentacji Polski, to byłoby spełnienie moich marzeń - szeptem kończy zdanie.
Piłka po stronie prezydenta RP
Między innymi dlatego rozpoczął procedurę starania się o obywatelstwo. Jako sportowiec nawet przez myśl mu nie przeszło, aby zwrócić się bezpośrednio do prezydenta RP, szukać pomocy u polityków. Gdzie tam. Czarek to skromny gość. - Wszedłem w google, znalazłem procedurę uzyskania polskiego paszportu i zacząłem krok po kroku spełniać wszystkie wymagania - wspomina.
Nie pochwalił się tym w mediach, robił to cicho, kiedy tylko był w Polsce kompletował dokumenty. A to egzamin ze znajomości języka polskiego (zdany bez żadnych problemów, choć do ćwiczeń, które miały go przygotować zajrzał na pięć dni przed testem), a to karta stałego pobytu, a to zdjęcia, a to tłumaczenia dokumentów, a to kolejny wniosek.
21 listopada 2019 roku w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim zakończył procedurę składania wniosku. Teraz piłka leży po stronie urzędników. Zależy jak szybko dokumenty przekażą do Kancelarii Prezydenta RP. Na obywatelstwo można czekać kilka miesięcy, a można i kilka lat. Benedetti ma 32 lata. Jak sam mówi, czuje się doskonale, i fizycznie, i psychicznie: - Chciałbym pojeździć jeszcze cztery, pięć sezonów. Nie rozmawiałem o tym z trenerem polskiej reprezentacji Piotrem Wadeckim, ale może kiedyś przydam się podczas mistrzostw Europy czy świata. Z radością pracowałbym, by lider Biało-Czerwonych wygrał tytuł.
Żołnierz albo pasterz
Nie ma przeciwwskazań, aby Czarek po otrzymaniu polskiego paszportu startował pod naszą flagą. Jako senior startował raz we włoskiej kadrze, w 2015 roku. Jeżeli otrzyma polskie obywatelstwo, złoży odpowiednie dokumenty w Międzynarodowej Unii Kolarskiej, to będzie mógł reprezentować Polskę.
- Nigdy przy swoim nazwisku, które naklejam na ramie roweru nie umieściłem włoskiej flagi - mówi.
Dlaczego? - Bo ja mentalnie jestem Tyrolczykiem, do Włochów mi daleko - dodaje.
Benedetti urodził się w Rovereto, a dorastał w Ronzo-Chienis, wiosce zamieszkiwanej przez tysiąc ludzi. Jego dziadkowie pamiętali, jak te tereny należały do Austro-Węgier, dopiero w 1918 roku Tyrol trafił do Włoch. - Dla Polaków rok 1918 to odzyskanie niepodległości, dla nas, Tyrolczyków, w pewnym sensie utrata - wyjaśnia.
Cesare interesuje się historią. Jako dziecko często spędzał czas w bunkrach, którymi Tyrol jest naszpikowany. - Chciałem zostać żołnierzem - mówi.
Albo... pasterzem krów, owiec. Bo tym właśnie zajmowali się mieszkańcy w okolicy.
- Umówiliśmy się w kawiarni na 8:30, tak? - nagle zaskakuje mnie pytaniem. - Przyszedłeś o czasie, bo Polakom jest bliżej do Austriaków czy Tyrolczyków. Włoch? Przyszedłby pół godziny później i miał jeszcze wielkie pretensje, że na niego nie poczekałem - śmieje się, ale w tych słowach przekazuje całą prawdę, dlaczego nie do końca po drodze mu ze słoneczną Italią.
Historia - wspólna pasja
Historia połączyła Czarka z Dorotą. Ona studiowała właśnie historię, potem - po zakończeniu kariery sportowej - obroniła doktorat we Włoszech. Napisała książkę o wpływie Watykanu na wolną elekcję w Polsce w XVI wieku ("zaczęła już pisać kolejną" - dodaje kolarz), pracuje obecnie na Uniwersytecie Śląskim, jest bardzo zdolnym naukowcem.
- Ja też uwielbiam poznawać historię poszczególnych regionów, czytać o tym, jak zmieniały się granice, jaki to miało wpływ na ludzi tam mieszkających - mówi Cesare.
Nic dziwnego, jest Tyrolczykiem. Na dodatek mieszka na Śląsku. - O, właśnie - już widać błysk w jego oku. - Tutaj na Śląsku historia jest równie pasjonująca. Zawsze między Polską a Niemcami. Ludzie przez setki lat budowali własną autonomię, coś jak w Tyrolu. W moich rodzinnych stronach. Może dlatego tak dobrze się tutaj czuję?
A czuje się świetnie. Gliwice nie są dla niego ani za duże, ani za małe ("jest przestrzeń, miasto nie jest przeludnione i to mi się podoba" - podkreśla). Na dodatek wyładniały na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Jak cały Śląsk.
W pociągu z kibicami Górnika
- Tak, coś o tym wiem - śmieje się Benedetti.
Pierwszy raz przyleciał do Polski jesienią 2007 roku. Kilka miesięcy wcześniej poznał Dorotę w jednym z barów w Livigno. Oboje byli na zgrupowaniach sportowych. Zaiskrzyło. Dlatego z radością przyjął wiadomość, że jest zaproszony do Gliwic.
- Mój tata pracował w latach 70. poprzedniego stulecia trochę w Poznaniu, trochę w Kielcach - mówi. - Budował mleczarnie, ta w Kielcach stoi chyba do dzisiaj. Ale nie opowiadał mi za dużo o Polsce. Dlatego leciałem w ciemno.
Z Pyrzowic przyjechał busem na dworzec kolejowy w Katowicach. - To był jeszcze ten stary budynek z charakterystyczną estakadą i wielkim placem autobusowym - śmieje się.
Jest kulturalny i grzeczny i tylko dlatego nie wspomina, że ten dworzec był tak śmierdzący i tak brudny, że na sam widok robiło się człowiekowi niedobrze (teraz w tym miejscu stoi odnowiony dworzec połączony z galerią handlową, wizytówka nowoczesnego miasta - przyp. red.). Ale to nie był koniec przygód Czarka.
- W Katowicach wsiedliśmy z Dorotą do podmiejskiego pociągu do Gliwic. Trafiliśmy akurat na kolejkę ligową i skład był wypełniony kibicami Górnika Zabrze jadącymi na mecz. Działo się! Śpiewy, uderzanie w ściany, było naprawdę gorąco.
Warunek teścia
Nie uciekł gdzie pieprz rośnie, pokochał Śląsk, a dzisiaj mógłby wielu mieszkańcom tego regionu opowiadać o zwyczajach, o historii, o jedzeniu. Poznaje śląskie miejscowości, drogi, lasy spędzając (zwłaszcza jesienią) wiele godzin na rowerze. 100-200 km wokół Gliwic. Jest co poznawać. Czasami wyskoczy w stronę Wisły, Szczyrku, Bielska-Białej. - Jak potrzebuję powspinać się po górkach - dodaje. - Dlatego nie tylko z historycznego, ale i sportowego punktu widzenia Gliwice są naprawdę idealnym miejscem.
Legenda głosi, że nauczył się mówić po polsku, bo ojciec Doroty powiedział mu, że jak chce się ożenić z jego córką, to nie ma innego wyjścia. - Zarzeka się teraz, że żartował, ale myślę, że coś w tym było - śmieje się Czarek.
Co ciekawe, polskiego w większym stopniu nauczyli go Polacy pracujący w zespole Bora-Hansgrohe (między innymi Bartosz Huzarski) niż jego przyszła żona. Z nimi po prostu spędzał więcej czasu podczas kolarskiego sezonu. Uczył się sumiennie, bo nie tylko chciał spełnić życzenie przyszłego teścia, ale również poznać kulturę naszego kraju. A bez znajomości języka ani rusz.
Jest poliglotą. Potrafi dogadać się po włosku, polsku, niemiecku i angielsku. Trochę rozumie hiszpański.
Koniec Pantaniego, początek Benedettiego
Bywa na meczach piłkarskich aktualnego mistrza Polski - Piasta Gliwice. Zdarza mu się spotykać i rozmawiać m.in. z Gerardem Badią czy Jorge Feliksem, hiszpańskimi piłkarzami, którzy grają w Piaście. Ma kontakt z rzecznikiem klubu - Karolem Młotem - który jest wielkim fanem kolarstwa. - Lubię odwiedzić stadion w Gliwicach, dobrze się tam czuję - przyznaje Czarek.
Jako mały dzieciak - oprócz chęci zostania żołnierzem czy pasterzem - marzył właśnie o karierze piłkarskiej. - Jak każde dziecko we Włoszech grałem w piłkę - wspomina. - Chodziłem na zajęcia do AC Val di Gresta, gdzie trenerem był mój tata. I co jeszcze ciekawsze, ten klub miał dokładnie takie same barwy jak... Piast Gliwice.
5 czerwca 1999 roku pojechał do Madonna di Campiglio, aby przyjrzeć się kolarzom startującym w Giro d'Italia. Miał 12 lat, jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że tego samego dnia, skoro świt, do pokoju hotelowego Marco Pantaniego - legendarnego kolarza - weszli lekarze i służby antydopingowe. Poziom hematokrytu przekraczał dopuszczalną wartość. Zawodnik został zdyskwalifikowany na dwa tygodnie. To był początek jego końca.
Dla małego Cesarego to był z kolei początek. Pokręcił się w miasteczku startowym, zrobił sporo zdjęć, przybił piątkę wielu kolarzom. - I tego dnia zrozumiałem, że chcę zostać kolarzem - uśmiecha się.
Niedokończona rozmowa
Z Benedettim umówiłem się na godzinne spotkanie, bo przed nim był mniej więcej czterogodzinny trening. A w listopadzie słońce wcześnie zachodzi. Rozmawialiśmy ponad dwie godziny i z obawy o to czy trening uda się przeprowadzić, zakończyliśmy zdając sobie sprawę, że niewiele porozmawialiśmy tak naprawdę o sporcie. O jego sukcesach (zwycięstwo etapowe w Giro 2019), o jego ciężkiej pracy w peletonie, o roli w zespole Bory.
- Umówmy się, że jak już zadebiutujesz w reprezentacji Polski, jak będziesz miał udział w sukcesach naszych kolarzy, to spotkamy się i dokończymy rozmowę właśnie pod kątem sportowym - mówię.
- Zgoda - usłyszałem w drzwiach. Czarek popędził do domu, gdzie czekał na niego ukochany rower.