- To się nazywa precyzja szwajcarskiego zegarka - śmiał się na mecie w Montpellier uradowany Fabian Cancellara (Saxo Bank), który o 0,22 s wyprzedza w klasyfikacji generalnej Lance'a Armstronga.
- To świetny wyścig. Liderzy innych ekip są teraz wystarczająco daleko w klasyfikacji generalnej - opowiada trzeci w "generalce" Alberto Contador. - Myślę, że nasza dzisiejsza jazda jest odpowiedzią na to, co wydarzyło się wczoraj [w poniedziałek]. Udowodniliśmy, że jesteśmy zespołem. Jest wiele spekulacji, bo ludzie nie rozumieją wszystkiego - wyjaśnia mistrz Hiszpanii w jeździe na czas.
Dzień wcześniej Contador i liderzy najważniejszych grup zostali za czołówką, która wytworzyła się po wykorzystaniu przez ekipę Columbia, a wraz z nią m.in. Armstronga, bocznego wiatru nad Morzem Śródziemnym.
- Popo i Klodi nas napędzali - mówi Armstrong o Popowyczu i Klödenie. - Utrzymywali tempo kiedy Alberto oddawał zmianę - posyła komplement w stronę kolegi. Contador wyraził natomiast żal, że Armstrongowi zabrakło setnych sekund do żółtej koszulki.
Levi Leipheimer, kompan Teksańczyka, powiedział nawet, że był to jeden z największych highlights w jego życiu. - Nie moglibyśmy zrobić tego bez zjednoczonego i zaangażowanego zespołu. To marzenie, by wygrać drużynową jazdę na czas w Tour de France - mówi drugi z Amerykanów w Astanie.
Cancellara dowodzi
- Mieliśmy pozostać spokojni w pierwszej części, nie spinać się za szybko - tłumaczy Cancellara, mistrz olimpijski taktykę Saxo Bank na etap w Montpellier. - Pracowałem więcej niż inni: miałem najdłuższe zmiany. Starałem się jednak nie przyspieszać, nie spocić zespołu. Widziałem innych, bo inaczej nie miałbym dzisiaj tej koszulki - wyjaśnia.
W kolejnych dniach, jeszcze w tym tygodniu w Tour de France nadchodzą Pireneje i zadaniem Cancellary będzie teraz pomoc braciom Schleck. - Jeżeli jutro [w środę] będzie ucieczka, to nie wiem co zrobimy. Columbia jest bardzo mocna, ale inne zespoły mogą nie chcieć pracować w peletonie. To jest kwestia, którą będziemy musieli podnieść. Wszystko będzie zależało od ekip sprinterów - mówi.
Cav nie wierzy
Według Marka Cavendisha, zwycięzcy dwóch poprzednich etapów, jego zespół Columbia jest tam, gdzie powinien być. - To nieprawdopodobne co się dzieje. To wykracza poza moje sny. Pracowałem tak mocno, by przygotować się do Tour de France, a teraz mam na sobie zieloną koszulkę - w swoim stylu emocjonuje się mistrz sprintu z wyspy Man.
- Dla nas najważniejszą sprawą było, by dojechać w grupie. Nie wygraliśmy, ale pomogliśmy sobie nawzajem - wyjaśnia. - Czy jesteśmy zawiedzeni? Niezbyt, bo jesteśmy tam, gdzie sądziliśmy. Początek dystansu był bardzo techniczny i uaktywnił wszystkich członków zespołu to tego, aby przetrwać tę część - relacjonuje po stracie przez Columbię niemal minuty na 39-kilometrowym odcinku.
Niebezpieczna trasa
Wtorkowe zmagania zaczęła hiszpańska ekipa Caisse d'Epargne. - Wystartowaliśmy jako pierwsi i nie mieliśmy żadnego odniesienia czasu - mówi Óscar Pereiro, triumfator Touru sprzed trzech lat i niespodziewanie niedesygnowany lider swojego zespołu. - Uzyskaliśmy jednak znakomity czas - mówi o siódmej pozycji.
- Wyścig był trudny i techniczny, a poza tym relatywnie niebezpieczny. Na szczęście uniknęliśmy upadków. Na pewno było spektakularnie i zadowoliliśmy publiczność - mówi Hiszpan Pereiro.
Celu nie spełnił niemiecki Milram, który uzyskał piętnasty czas. Nie tylko o wynik jednak chodziło. - Nie uniknęliśmy na tej trudnej trasie wypadków. Może nie byliśmy wystarczająco skupieni na pewnych partiach tego odcinka. Nasze przygotowanie atletyczne było jednak dobre, ale upadki zburzyły nasz rytm i straciliśmy czas - opowiada Linus Gerdemann, który spadł na 45. pozycję w klasyfikacji generalnej.
Na dwunastej pozycji ukończyła jazdę ekipa Quick Step. Jako jedyni wyjechali na trasę w ósemkę, bo dzień wcześniej nie przystąpił do etapu w Marsylii Jurgen van de Walle. - To zawsze handicap, że ma się jednego zawodnika mniej - mówi Sylvain Chavanel, faworyt Francuzów.
- Trudno było na trasie zarządzać, bo mimo, że mamy gości, którzy potrafią rozprowadzić na finiszu Boonena, to jak się ich nieco przyciśnie nie dają rady. Osobiście byłem dzisiaj w tarapatach. Mój start do Touru jest bardziej cichy niż w ubiegłym roku, ale za to teraz czuję się lepiej - tłumaczy była gwiazda Cofidisu.