Maciej Mikołajczyk: Jak rozpoczęła się twoja przygoda z kolarstwem?
Bartosz Huzarski: Wszystko zaczęło się, gdy byłem w siódmej klasie szkoły podstawowej. Wtedy ówczesny trener i prezes klubu kolarskiego z Sobótki zorganizowali spotkanie z młodzieżą, na którym między innymi opowiadali o kolarstwie, pokazali nam rowery oraz zaprosili chętnych na trening. Poszedłem i tak już pozostało.
Co uznajesz za swój największy dotychczasowy sukces w karierze?
- Ciężko jest wybrać jakiś najważniejszy, gdyż ciągle udaje mi się zdobyć coś, co przebije wszystkie poprzednie osiągnięcia, choć z drugiej strony nie wiadomo jakich priorytetów się trzymać. Na pewno bardzo ważny był mój pierwszy kontrakt, ponieważ otworzył mi drzwi do zawodowego kolarstwa. Następnie wygrałem etap na wyścigu pokoju, co również uważam za swój wielki sukces, a szczególnie cieszy mnie sposób w jaki tego dokonałem. Po wejściu Tour de Pologne do cyklu Pro-Tour dwukrotnie zwyciężyłem w klasyfikacji górskiej, co wówczas przebijało wszystkie dotychczasowe moje osiągnięcia. Ale po podpisaniu kontraktu z grupą ISD stanąłem na starcie jednego z wielkich tourów, Giro d’Italia, który na dodatek obchodził swoje setne urodziny. Myślę, że sam udział w takiej imprezie jest dla każdego kolarza wielkim wyróżnieniem. Po drodze przetrwałem jeszcze wszystkie złe chwile, na które złożyły się między innymi problemy finansowe, czy kontuzje, więc może właśnie walka w tych najcięższych chwilach jest moim największym sukcesem. To, że się nigdy nie poddałem i wciąż kolarstwo sprawia mi wielką radość, a także moim bliskim, którzy bardzo mocno mi kibicują.
Wiadomo już, że wystartujesz w Tour de Pologne. Jaki jest dla Ciebie tegoroczny cel w tym wyścigu? Czy planujesz po raz kolejny wygrać klasyfikację górską?
- Wiem, że w tym roku stać mnie naprawdę na wiele. Mam dobre warunki, aby odpowiednio przygotować się do tego wyścigu i siedzi on w mojej głowie już od dłuższego czasu. TdP jakoś mi sprzyja, bo zawsze odgrywałem tam znaczącą rolę. W tym roku chciałbym się skupić na klasyfikacji generalnej i pokusić się o przynajmniej jedno etapowe zwycięstwo. Jeśli powiem, że moim celem jest skończenie tego wyścigu w pierwszej trójce, to chyba zbytnio się nie wygłupię, gdyż wiem, że jest to realne.
Co sądzisz o zawodnikach, którzy zostali przyłapani na dopingu. Powinni otrzymywać dożywotnią dyskwalifikację, czy dwuletnia spokojnie wystarczy?
- Myślę, że wszyscy sportowcy powinni być objęci takimi samymi kryteriami badania i karania. Dlaczego ja muszę informować WADĘ, gdzie jestem z dokładnością do jednej minuty? Czemu mam mieć minimum siedem niezapowiedzianych kontroli w ciągu roku i być objęty programem paszportu biologicznego? Nie mówcie mi proszę, że inne dyscypliny są aż tak święte. Jaka powinna być kara? Nie wiem, bo nie mi to oceniać, ale moim zdaniem w tych czasach zawodnik przyłapany na dopingu powinien sam zrezygnować z dalszej rywalizacji.
Czemu twoim ulubionym dniem tygodnia jest poniedziałek? To przecież pierwsza doba po weekendzie.
- Kiedy ścigałem się w klubie KKS Ślęża Sobótka, poniedziałek był zawsze dniem wolnym od treningów. Nie jest tak teraz, ale po ciężkim weekendzie to właśnie w poniedziałek budzę się rano we własnym łóżku z poczuciem braku pośpiechu. To w ten dzień tygodnia wyjeżdżam na trening spóźniony w stosunku do swojego wewnętrznego harmonogramu, gdyż wreszcie traktuję go jak najbardziej na luzie, bo właśnie wtedy schodzi ze mnie ciśnienie po ostatnich startach. Dlatego ja wyjątkowo lubię poniedziałek, choć podoba mi się również film "Nie lubię poniedziałku" (śmiech).
Od pewnego czasu ponownie jeździsz w ekipie Pro-Continental…
- I znowu jestem w prawdziwie zawodowym peletonie. Ponownie startuję w wyścigach, które oglądają tysiące ludzi, którym chce się przyjść na linię startu, mety, czy gdzieś na trasę, więc wiem dla kogo się ścigam. Poza tym staje w szranki z ludźmi, których jeszcze niedawno widywałem jedynie na ekranie Eurosportu. Rywalizuję w wyścigach, na których jest bardzo wysoki poziom, który automatycznie podnoszę również u siebie.
Czy lubisz tak jak Marcin Sapa zabierać się do ucieczek, czy może wolisz spokojnie jechać w stronę mety razem z peletonem?
- To zależy od etapu. Są takie, na których zabieranie się do ucieczek nie ma większego sensu, gdyż z góry wiadomo, że będzie finisz z grupy. Ale nie brakuje też takich etapów, na których ucieczka ma szansę dojechać do mety albo kolarze jadący w niej mogą dla siebie sporo ugrać. Mam tu na myśli zwłaszcza koszulkę w grochy, czy cenne sekundy do klasyfikacji generalnej touru. W każdym bądź razie podoba mi się, gdy na etapie coś się dzieje. Ogólnie lubię atakować i zabierać się w ucieczki, ale jak już wspomniałem wcześniej - staram się wybierać takie, które mogą mi jak najwięcej dać.
Co sądzisz o powrocie na szosę Lance’a Armstronga?
- Myślę, że to dobrze dla kolarstwa. Armstrong jak magnes przyciąga uwagę kibiców, mediów, a co za tym idzie sponsorów. To człowiek legenda, a do tego świetny biznesmen. Jego powrót ma pomóc głównie fundacji Livestrong i myślę, że ten cel jak najbardziej jest spełniany.
Kto jest dla Ciebie największym wzorcem w świecie kolarstwa?
- Z pewnością Miguel Indurain - kolarz niesamowity, wszechstronny i bardzo ułożony. Ale to taki wzór, który niestety ciężko naśladować, ponieważ jego poziom sportowy był po prostu niemożliwy do osiągnięcia . Na pewno dużo pomogli mi moi koledzy z dotychczasowych grup, w których jeździłem. Zawsze podpatrywałem lepszych i od każdego starałem się zaczerpnąć, co najlepsze. Stafiej, Lewandowski, Zamana, Brożyna, Piątek, Wadecki, czy teraz Cioni, Grivko lub Visconti. To też są moje wzorce, które podpatrywałem lub nadal to robię, aby stać się po prostu lepszym.
Z pewnością śledzisz wyniki, a może nawet i przebieg Wielkiej Pętli. Jak typujesz tegorocznego zwycięzcę? A kogo chciałbyś, aby wygrał TdF?
- Myślę, że wygra Contador, gdyż po czasówkach większych szans nie ma już Cadel Evans. Jeśli ktokolwiek miałby Hiszpanowi w tym przeszkodzić, to jest to Armstrong, choć Amerykanin ciągle powtarza, że to właśnie Contador jest najlepszy, ale być może to jedna z jego gierek, w których jest bardzo dobry. Ja osobiście jestem za tym młodszym .
Jak podsumujesz swój występ na Mistrzostwach Polski?
- Jeśli chodzi o Mistrzostwa Polski, to tak naprawdę nastawiałem się jedynie czasówkę. Wiedziałem, że na wspólnym nie mam żadnych szans, bo stając samemu naprzeciw trzem dobrze zgranym grupą niewiele mogę zdziałać. Dlatego nastawiłem się na jazdę na czas, ponieważ tam przypadku nie ma. Trzeba mocno cisnąć i pojechać dobrze taktycznie. Analizując swoje czasy z tymi z zeszłego roku wiem, że zrobiłem wielki postęp i bardzo się z tego cieszę. Pomimo braku szczególnych przygotowań do mistrzostw kraju, to udało mi się we wspomnianej konkurencji wywalczyć srebrny medal. Więcej wyciągnąć się po prostu nie dało. W tamtym roku przegrałem z Maćkiem Bodnarem o prawie 2’30”, a teraz do wygranej zabrakło mi raptem trzydziestu dwóch sekund.
Sylwester Szmyd w jednym z wywiadów przyznał, że woli być pomocnikiem w drużynie niż jej liderem…
- Na liderze ciąży zdecydowanie większa presja i odpowiedzialność przed wszystkim kolegami z drużyny, którzy przecież tak ciężko dla niego pracują, dlatego bez pewności, że wygram na sto procent, ja też w liderowanie bym się nie pchał.
Mam wrażenie, że w kolarstwie w porównaniu z innymi dyscyplinami sportu zapomina się o osobach, które zajmują drugie miejsca na różnych etapach, czy też w klasyfikacji generalnej tourów.
- W sumie najważniejszy jest właśnie zwycięzca. To nie jest mecz tenisa, ale wyścig, o którego wygranie walczy prawie dwustu zawodników i faktycznie pamiętamy tylko o tych, którzy wygrywali. Drugie miejsce choć również jest bardzo dobre, to niestety szybko zostaje zapomniane.
Jak ocenisz poziom naszego kolarstwa (nie tylko szosowego)?
- Myślę, że kolarstwo MTB ma się bardzo dobrze. Nieźle również radzą sobie torowcy, którzy liczą się na świecie i choć może nie wygrywają, to są naprawdę w światowej czołówce. Szosa – tu nie ma za bardzo co komentować, bo raczej każdy wie, że akurat ten rodzaj kolarstwa w Polsce przechodzi niemały kryzys.
Opowiedz o warunkach atmosferycznych. Mają one jakieś szczególne znaczenie? Zmieniają przebieg rywalizacji na trasie? W jakich ty czujesz się najlepiej, a podczas których najłatwiej jest oderwać od peletonu?
- Oczywiście, że warunki pogodowe mają bardzo duży wpływ na rywalizację podczas wyścigu. W czasie wietrznych etapów grupa rwie się na mniejsze grupki i wtedy najłatwiej zgubić najgroźniejszych konkurentów albo samemu stracić właśnie do nich cenne sekundy. Doskonale było to widać podczas pierwszych etapów tegorocznego Tour de France. Kiedy natomiast pada, to jest ślisko, co bardzo sprzyja kraksom , które również są niebezpieczne i mogą nieco wypaczyć wyniki rywalizacji, ale zarówno deszcze jak i wiatr dokuczają wszystkim i są częścią tego sportu. Niejednokrotnie zdarza się, że podczas jednego wyścigu etapowego jeździmy podczas upałów, a na następny dzień podczas deszczowych etapów górskich marzniemy przy pięciostopniowej temperaturze i z takimi warunkami również musimy sobie radzić. Tak więc pogoda ma bardzo duży wpływ na przebieg rywalizacji.
Zastanawiałeś się może kiedyś, co zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?
- Na pewno nie rower (śmiech). Prędzej coś co pomogło by mi przetrwać - może pudełko zapałek i ostry nóż.
Czego życzyć Ci na koniec?
- Oczywiście połamania kół!