Ryszard Szurkowski: życie na rowerze

Pochodził z małej wioski pod Wrocławiem i całe swoje młodzieńcze życie jeździł na rowerze. Zmarły w poniedziałek Ryszard Szurkowski - trzykrotny mistrz świata i czterokrotny triumfator Wyścigu Pokoju - stał się największą ikoną polskiego kolarstwa.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Ryszard Szurkowski PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Ryszard Szurkowski
Około setnego kilometra pecha miał Zygmunt Hanusik. W jego rowerze pękła dętka i prysły marzenia o medalu mistrzostw Polski w 1970 roku. - Weź mój, zapasowy! – krzyknął Ryszard Szurkowski.

- Rysiek miał zapasowy rower. Ja byłem z biednego klubu, Górnika Lędziny. Nie było mowy o zapasowym rowerze - opowiada Hanusik. - Puścili mnie na wyścig i powiedzieli, że dam sobie radę, jakoś dojadę. No i taki pech… A Żelaznowski, trener Ryśka, niekoniecznie miał ochotę, żeby oddać mi rower, byliśmy poważnymi rywalami - wspominał zawodnik.

- Nie dam – krzyknął do Szurkowskiego, który w razie gdyby sam miał pecha, zostałby bez roweru. - To mój rower, oddawaj! – odparł zdecydowanym tonem broniący tytułu Szurkowski.

ZOBACZ WIDEO: Czesław Lang o Ryszardzie Szurkowskim: Do samego końca był pozytywny, kochany i dawał radość ludziom

Za chwilę samochód z zapasowym rowerem Szurkowskiego wyprzedził zdecydowanie grupę uciekinierów i zatrzymał się na poboczu. Hanusik przeskoczył na "nowy" rower i pognał na stadion Lechii. Wygrał. Odebrał Szurkowskiemu jego tytuł. To był jeden z najwspanialszych dni w jego karierze sportowej. Szurkowski zajął 5. miejsce. Może stracił szansę na drugi tytuł, ale tych miało nadejść jeszcze wiele.

Po latach Szurkowski pytany o to, którą nagrodę ceni najbardziej, odpowiedział, że nagrodę "fair play", którą dostał od UNESCO za ten fantastyczny gest. A więc nagrodę, której nie planował, którą dał mu los. - On tylko zachował się… po swojemu. To był cały Rysiek - mówił Hanusik.

Szurkowski, gdy odbierał nagrodę w Paryżu, powiedział, że kocha rywalizację: - Pasjonuję się walką, zwłaszcza z równym przeciwnikiem. Wtedy możesz sobie powiedzieć "jesteś lepszy" albo "tym razem on jest górą". Nie ma żadnych niedomówień. Jest w tym sporo z jego osobowości. Przeglądając stare wywiady z nim, można zauważyć, że często mówi o roli drużyny, pomocy kolegów. Jak mało kto rozumiał, że kolarstwo jest najbardziej zespołowym ze sportów indywidualnych. Że na nazwisko mistrza pracuje wielu świetnych kolegów, którzy czasem chowają głęboko do kieszeni swoje aspiracje, żeby mógł on osiągnąć końcowy sukces.

Kto jeździł powoli, ten spóźniał się na lekcje

Rower od dziecka był nieodłączną częścią jego życia. Gdy miał sześć lat, jeździł na starej damce, którą zostawili ewakuujący się z terenów zachodnich Niemcy. Miała więc ona więcej lat, niż urodzony kilka miesięcy po II Wojnie Światowej chłopiec i musiał naprawdę zabawnie wyglądać, gdy starał się dosięgnąć do pedałów. Damka służyła mu jeszcze przez lata.

W malutkim Świebodowie na Dolnym Śląsku, oczywiście nie było mowy o jakiejkolwiek sekcji kolarskiej. Chłopcy głównie grali w piłkę nożną, ale dojeżdżali już wszędzie na rowerach. Tak było przez lata. Na rowerze jeździło się do miasta po zakupy, na rowerze do znajomych i na pocztę. A potem, gdy miał już 15 lat, jeździł do szkoły zawodowej w Miliczu. I tak dzień w dzień. Tu "trenował" pierwsze sprinty, bo kto jeździł powoli, ten spóźniał się na lekcje.

Po cichu myślał już o "prawdziwym" rowerze, czechosłowackiej "favoritce". Rodzice nie należeli do zamożnych, dlatego niekoniecznie byli gotowi spełnić zachciankę syna. Ale ten się uparł. Zbierał dwa lata, dorabiał na posadzie wiejskiego listonosza. I w końcu rower kupił. Był to rower za duży, kompletnie niedopasowany do jego wzrostu. Dodatkowo nie dawał się napompować. Ryszard wściekał się, złorzeczył i prawie złamał pompkę, aż do czasu, gdy odkrył, że rower ma odkręcane wentyle. Potem czekała go kolejna niespodzianka. Łańcuch był za luźny, nic nie działało tak jak w normalnym rowerze. Jak na tym jeździć? Z czasem odkrył, jak działają przerzutki i okazało się, że rower był jednak wart swojej ceny. Nie rozstawał się z nim. Powoli zaczynał jeździć w lokalnych wyścigach i odnosić pierwsze sukcesy, ale gdy przyszło powołanie do wojska, nie było mowy o żadnym klubie sportowym. Jego rówieśnicy, których już wypatrzyli specjaliści od sportu, mogli liczyć na "powołanie" do Legii Warszawa. Szurkowski poszedł do jednostki w Radomiu, gdzie musiał odsłużyć wojsko jak każdy.

Dowódca zdziwił się, gdy młody żołnierz poprosił go o możliwość "oddalania się z jednostki" w wolnych chwilach. Ale że Szurkowski nie sprawiał problemów, a przy okazji chciał pojeździć na rowerze, to zgodę dostał. Od tej pory młody każdą wolną chwilę wykorzystywał jednak na poznawanie widoku asfaltu na podradomskich szosach. Często podłączał się do trenującej grupy kolarskiej. Trener grupy, Ryszard Swat był pełen uznania dla chłopca, dlatego włączył go na pół etatu do klubu, a gdy ten zakończył służbę wojskową, zaproponował przeprowadzkę do Radomia na stałe. "Stworzymy ci warunki, jakich nigdzie indziej nie dostaniesz" - namawiał.

Ale Szurkowski wolał wrócić w rodzinne strony. Dołączył do grupy Dolmel. Brat zawodnika Czesław Szurkowski zapewniał, że razem z Ryśkiem szukali w książce telefonicznej numerów telefonów do klubów we Wrocławiu i okolicach i oferowali usługi młodego zawodnika. Dolmel postanowił spróbować. Trener Mieczysław Żelaznowski zapewniał, że wiedział, o kogo chodzi, bo wcześniej wypatrzył zawodnika na okolicznych szosach.

Szurkowski dołączył do Dolmelu Wrocław na kolejne 10 lat. Był rok 1968 i wkrótce miała się zacząć era wielkich sukcesów zawodnika, o którego istnieniu rok wcześniej nikt w świecie sportu nie wiedział.

Pokonał kadrowiczów, ale na igrzyska nie pojechał

- Źródło sukcesu Ryśka? Myślę, że on przede wszystkim kochał trening. Po prostu uwielbiał jeździć na rowerze. Dla wielu z nas to był normalny trening, można powiedzieć zawód. Dla niego to była wielka pasja. Mógłby nie schodzić z roweru - opowiada nam Zygmunt Hanusik. - Pamiętam, jak byliśmy z kadrą gdzieś w Bułgarii. To był ciężki dzień i myśmy z chłopakami powiedzieli, że na dziś wystarczy. Siedliśmy na trawce, gadaliśmy, piliśmy dobre wytrawne winko… a on pojechał jeszcze 200 kilometrów. 200! Jak dziś o tym myślę, to nie mogę uwierzyć.

Rodził się wielki talent. W marcu 1968 roku w Prudniku wygrał ze sporą przewagą mistrzostwa Dolnego Śląska, wprawiając w zdumienie ekspertów kolarskich. Zresztą, świadczyć mogą o tym cytaty z ówczesnych wydań "Przeglądu Sportowego" i katowickiego "Sportu" - obie gazety zgodnie napisały, że zwyciężył niejaki "Surkowski". Postanowiono jednak sprawdzić zawodnika z kadrowiczami. Na kilka miesięcy przed igrzyskami olimpijskimi w Meksyku selekcjoner Henryk Łasak przetestował Szurkowskiego w wyścigu pod Starachowicami. Szurkowski szarżował i uciekł całej czołówce, ale w pewnym momencie ruszył za nim Hanusik. Wszyscy byli pewni, że etatowy kadrowicz pokona co prawda zaledwie rok młodszego, ale znacznie mniej doświadczonego zawodnika. A jednak Hanusik nie dał rady.

Łasak był zszokowany, że nowicjusz pokazał miejsce w szyku kadrowiczom. A jednak nie dał się przekonać trenerowi Dolmelu Żelaznowskiemu i nie zabrał młodego na igrzyska. Tak jakby uznał, że był to zwykły "fart początkującego". Po latach przyznał, że żałuje tej decyzji. Ale wtedy miał do tego prawo. Przecież i sam Szurkowski długo nie mógł zrozumieć swojego fenomenu. Dziś starsi kibice kojarzą go jako człowieka, który słynął z bogatego słownictwa, błyskotliwych wypowiedzi, udzielanych zawsze z uśmiechem. Szurkowski był taką gwiazdą, o jakiej marzyli Polacy. Każdy, kto wsiadał na rower, z automatu stawał się Szurkowskim. Wychowało się na nim całe pokolenie przyszłych kolarzy.

- Każdy, kto zaczynał w tamtym czasie, chciał być jak Szurkowski i jeździć jak on – wspominał Lech Piasecki, wielki polski mistrz, uczeń Ryszarda. Ale to wszystko z czasem. Bo jeszcze w 1970 roku, gdy wygrał swój pierwszy Wyścig Pokoju, wydawał się być zszokowanym tym wszystkim, co dzieje się dookoła niego. Ludzie zbierający się tłumnie pod hotelem, skandujący jego nazwisko, to było nie do pomyślenia dla młodego zawodnika, który dopiero co roznosił listy w podwrocławskiej wiosce.

"Arktyczna próba, która musiała przynieść klęskę"

Na pewno wpływ na wzrost jego formy miał fakt, że z czasem do treningu doszła świadomość, wielka mądrość. Jeszcze w 1969 roku zajął drugie miejsce na Wyścigu Pokoju. Oczywiście był to wielki sukces dla początkującego zawodnika ale sam Szurkowski wiedział, że mogło być lepiej. Zgubił go brak doświadczenia. Chciał być wszędzie, ścigał każdego uciekiniera z peletonu, angażował się we wszystkie akcje, musiał być wszędzie na trasie, gdzie coś się działo. Kosztowało go to utratę sił i porażkę z Francuzem Jean Pierrem Danguillaume. Wyciągnął wnioski. Zaczął powoli zmieniać się w mistrza taktyki, wykorzystywania słabości rywali i korzystania z pomocy kolegów. Wygrywał dzięki nim, oni dzięki niemu zajmowali miejsca lepsze niż kiedykolwiek.

Dzięki temu wygrał Wyścig Pokoju w 1970 i 1971 roku. Jechał mądrze, taktycznie, dopracowywał szczegóły, jak choćby jazdę na czas. W 1971 roku wygrał w Pradze decydujący etap, właśnie indywidualną jazdę na czas. A przecież jeszcze rok wcześniej uważano to za jego słabą stronę. To też pokazało, jak ciężko nad sobą pracuje. Nikt już nie miał wątpliwości, że mamy do czynienia z wielkim sportowcem. Nawet jeśli rok później zajął dopiero 17. miejsce. Pozbawiony mających problemy najlepszych rodaków, musiał walczyć przeciwko całej stawce kolarzy, z których każdy marzył, by go pokonać.

Maciej Biega pisał: "Bardzo często o wiele łatwiej jest w sporcie wygrywać, niż zachować twarz w obliczu kataklizmu. Ta twarz Szurkowskiego była najpierw wykrzywiona zawziętością, potem naznaczona zmęczeniem, wreszcie ściągnięta rezygnacją. Nieszczęsny etap lodowatego deszczu i wichury z Gery do Karlovych Varów. Defekt Ryszarda, zbiorowy krzyk w peletonie, który zareagował jak koń ukłuty ostrogą. Przeciwko niemu rzucili się wszyscy. Czy mógł mieć szansę samotny kolarz omiatany stężonym lodem w pojedynku ze zjednoczonym zespołem? Szans nie miał, ale przez czterdzieści kilometrów, przez całą nieznośnie długą godzinę trwał dramat beznadziejnej pogoni. Widziałem Szurkowskiego na setkach wyścigów, ale nigdy nie wydał mi się tak prawdziwym sportowcem, jak podczas tej arktycznej próby, która musiała przynieść klęskę".

Ten dramatyczny opis jednego z największych dziennikarzy sportowych oddaje niezwykły charakter Szurkowskiego, sportowca absolutnie niezwykłego, nie poddającego się nigdy, nie kłaniającego się nikomu. Szurkowski doznał wówczas druzgocącej klęski, a jednak wrócił. W 1974 i 1975 roku wygrywał jeszcze dwukrotnie Wyścig Pokoju, ale największy sukces osiągnął w 1973 roku w Barcelonie.

Mistrzowski manewr Polaków

2 września w stolicy Katalonii kolarze ścigali się w 40-stopniowym upale. 200 zawodników z 30 państw, w tym Polacy. Wyścig prowadziła czwórka. Szurkowski i Stanisław Szozda, Duńczyk Verner Blaudzun i Francuz Bernard Bourreau. Polacy dyktowali ostre tempo, szarpali raz po raz, starali się osłabić rywali, ale ci trzymali się Szozdy, jakby byli przymocowani do jego roweru niewidzialną liną.

Gdy do mety zostały zaledwie 2 kilometry, Szozda zjechał ostro na prawą stronę, ściągnął za sobą rywali, zwolnił a wtedy Szurkowski zaatakował z lewej i wyrwał do przodu z niespotykaną wcześniej siłą. Jakby miał gdzieś ukryte dodatkowe źródło energii na ten właśnie taktyczny manewr.

Przeciwnicy kompletnie się tego nie spodziewali i nie byli w stanie już wykrzesać z siebie sił na kontratak. Zresztą, już nie było czasu, koniec trasy tuż, tuż. Szurkowski wjechał na metę jako pierwszy, Szozda pół minuty za nim na drugim miejscu. Trzy dni wcześniej obaj, jeszcze z Lucjanem Lisem i Tadeuszem Mytnikiem, zdobyli złoto jako drużyna. To powtórzyli dwa lata później w Belgii.

Trzy tytuły mistrza świata, 4 wygrane Wyścigi Pokoju, 12 tytułów mistrza Polski, 2 srebrne medale olimpijskie to jego największe sukcesy. Na pewno zabrakło Szurkowskiemu w kolekcji złota olimpijskiego, ale nigdy chyba nikt specjalnie głośno o tym nie mówił. Stał się synonimem kolarza. Po zakończeniu kariery odnosił też sukcesy jako trener kadry narodowej. Zawodnicy byli wpatrzeni w niego jak w obrazek i to dawało im sukces. Za jego czasów Lech Piasecki wygrał Wyścig Pokoju.

- Kiedyś z okazji jego urodzin wrzuciłem nasze wspólne zdjęcie z mistrzostw świata w Giavera del Montello, gdzie wygrałem. Napisałem wtedy, że zawsze chciałem być taki jak on. Mój idol z lat młodości, rywal i kolega z peletonu, trener, przyjaciel, wielki mistrz - Ryszard Szurkowski. Myślę, że te słowa odzwierciedlają to, kim był dla nas Rysiek – wspominał Piasecki w rozmowie z "Super Expressem".

Smutny finisz

Ostatnie lata były dla Szurkowskiego dramatyczne. W 2001 roku w ataku na World Trade Center zginął jego syn, 31-letni Norbert. W 2020 roku zmarł przedwcześnie drugi z jego synów, zaledwie 26-letni Wiktor. W tym czasie Ryszard znajdował się już w ciężkim stanie, bo w 2018 roku w wyniku kraksy podczas amatorskiego wyścigu kolarskiego w Kolonii doznał poważnych obrażeń. Miał wtedy 72 lata. Sparaliżowany wylądował na wózku inwalidzkim. Długo nie chciał o tym informować opinii publicznej. W końcu uruchomiono zbiórkę na jego rehabilitację.

Niedawno okazało się, że dopadła go choroba nowotworowa. Trafił do szpitala w Radomiu, bo w Warszawie, w czasach pandemii, żadna placówka nie chciała go przyjąć. Przeszedł operację, jednak szybko wdało się zapalenie płuc. Zmarł w poniedziałek, 1 lutego, rano.

Do końca pozostawał optymistą, mimo dramatów, jakie go spotkały, nie stracił nic z niezwykłego poczucia humoru.

- Co pan najbardziej zapamiętał ze swojej kariery? – zagadnął go kiedyś dziennikarz. - Widok przedniego koła roweru – odparł Szurkowski.

ZOBACZ Marian Woronin: Młodzi dziś wolą piłkę nożną od biegania

ZOBACZ Jacek Wszoła: Wielki most donikąd

Czy Ryszard Szurkowski jest największym polskim kolarzem w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×