Ubiegły sezon zaczął się dla Kupczaka doskonale - w grudniu 2015 roku w Lillehammer wygrał serię prowizoryczną, którą z powodu późniejszych problemów z pogodą zaliczano jako właściwą serię skoków. Polak ruszał więc na trasę biegu jako pierwszy i choć nie utrzymał tej pozycji, to i tak zaskoczył wszystkich obserwatorów kombinacji norweskiej. Wkrótce później doznał jednak kontuzji barku, przez którą stracił praktycznie całą resztę sezonu.
- Ubiegłej zimy Szczepan został szybko wykluczony z jakichkolwiek startów, a nawet z treningów biegowych - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Mateusz Wantulok, trener reprezentacji Polski. - Rehabilitacja trwała prawie trzy miesiące. Po tym okresie próbowaliśmy jeszcze startować, ale były to starty pojedyncze, a Szczepan i tak skarżył się na ból w barku. Po sezonie konieczna była więc kolejna rehabilitacja. Po badaniach okazało się też, że Szczepan ma spore zaległości w treningu wytrzymałościowym. Trzeba było więc je nadrabiać, ale podczas letniej Grand Prix ponownie upadł i kontuzja braku mu się odnowiła. Stracił więc następne dwa miesiące treningów.
W bieżącym sezonie Kupczak nie zdobył jeszcze punktów Pucharu Świata. Podobnie jak dawniej lepiej radzi sobie na skoczni. Na trasach biegowych wychodzą zaległości związane ze straconymi letnimi miesiącami. - Cały czas u Szczepana są duże braki w treningu wytrzymałościowym. Myślę, że jedyną szansą jest zachowanie spokoju. Jego skoki są coraz lepsze. Forma może jeszcze nie jest na najwyższym poziomie, ale się stabilizuje. W zawodach pojawiają się dobre skoki, nawet jeśli Szczepan ma pecha do wiatru. Uważam, że jego forma biegowa będzie się poprawiać ze startu na start. Jako jedyny z naszej trójki nie wykonywał latem cięższych treningów, więc jego forma budowana jest startami. Na przełomie stycznia i lutego powinien być w stanie nawiązywać walkę z rywalami. Wtedy powinien już chwytać się biegnącej grupy, utrzymywać się w niej i walczyć o punkty na trasie - twierdzi trener Wantulok.
ZOBACZ WIDEO: Wojciech Fortuna: zrozumiałem, że w Zakopanem nie ma dla mnie miejsca