Małopolski bój dla Limanowej - relacja z meczu Wisła Kraków - MKS Limanowa

Spotkania Wisły Kraków z MKS-em Limanowa to gwarantowana walka i ambicja z obydwu stron. Było nie było, są to bowiem mecze derbowe. Nie inaczej było w niedzielę, a losy zwycięstwa ważyły się do ostatniej minuty. Wygrali goście, którzy wykazali się większym spokojem w wykańczaniu swoich akcji oraz lepszą skutecznością.

Ojcem sukcesu zespołu z Limanowej był Piotr Kwadrans. Doświadczony koszykarz od początku dobrze kierował poczynaniami swojej drużyny i to głównie jego punkty dały gościom szybkie prowadzenie 15:5. A że Kwadrans brylował też w defensywie, więc po niespełna ośmiu minutach gry MKS prowadził w Krakowie 25:13 i wyraźnie dominował na parkiecie. Zanosiło się więc na łatwą wygraną i nudny mecz, tym bardziej, że wiślacy łapali mnóstwo przewinień. Okazało się, że nie pozwolił na to najskuteczniejszy zawodnik spotkania, Jakub Dwernicki. Głównie po jego punktach po I kwarcie goście wygrywali już "tylko" 28:20.

Podrażniona ambicja krakusów zaprocentowała na początku drugiej odsłony gry. Tym bardziej, że zespołowi gości bez wątpienia pokrzyżowało plany zejście Kwadransa, którego trener Andrzej Adamek musiał oszczędzać, gdyż szybko otrzymał on trzy przewinienia. Osłabiony MKS po 15 minutach prowadził już tylko 33:31, a że goście gdzieś zatracili swoją skuteczność i w tej kwarcie zdobyli ledwie 7 punktów, więc do przerwy wynik brzmiał 35:31. Z całego dorobku Wisły do przerwy aż 20 punktów zdobył wspomniany Dwernicki.

Choć na początku III kwarty znów udało się odskoczyć gościom (41:33), to agresywna defensywa, często na całym boisku, dała Wiśle efekty. Na 12 minut przed końcem meczu znów mieliśmy remis (45:45), a przedostatnia kwarta zakończyła się ostatecznie jednopunktowym prowadzeniem gospodarzy (50:49).

Na nic zdało się mocne mobilizowanie się wiślaków przed ostatnią odsłoną spotkania. Do gry wrócił bowiem Kwadrans i choć grał ostrożniej, aby nie łapać kolejnych przewinień, to już sama jego obecność mocno wzmocniła ekipę z Limanowej. Na parkiecie trwała jednak bardzo wyrównana walka, bo na każdy punkt gości, odpowiadali gospodarze. To zapowiadało emocjonującą końcówkę.

Na niespełna pięć minut przed końcem MKS odskoczył na pięć punktów (62:57), ale trafienia z dystansu Konrada Pilcha i Mateusza Kępki dały ponownie prowadzenie Wiśle. Zanosiło się na to, że te dwie "trójki" jeszcze mocniej podbudują gospodarzy, ale okazało się inaczej. Nerwową końcówkę lepiej wytrzymali goście, a dokładniej Michał Kindlik oraz Piotr Kindlik. Pierwszy sam trafił "za trzy", a drugi celnie dwa osobiste i znów to goście prowadzili 69:65. Kolejne dystansowe próby wiślaków nic nie dały, a że kolejny osobisty trafił Kwadrans, więc rzut rozpaczy, równo z syreną, Kępki dał już tylko zmniejszenie porażki.

Wisła przegrywa więc na inaugurację, ale też statystyki tego meczu nie kłamią. Nawet pomimo tego, że wiślacy aż 10-krotnie trafiali z dystansu i lepiej zbierali, to fatalnie wyglądały ich próby rzutów z bliższych odległości. Z 25% skutecznością takich prób ciężko wygrywać bowiem jakikolwiek mecz. Stąd i inauguracyjna porażka Wisły, no i ogromna radość gości.

Wisła Kraków - MKS Limanowa 68:70 (20:28, 11:7, 19:14, 18:21)

Wisła Kraków: Dwernicki 22 (5), Pająk 16, Kępka 10 (2), Pilch 8 (2), Czepiec 7, Orlicki 3 (1), Banach 2, Inglot 0, Haszczak 0, Dudziewicz 0, Piech 0.

MKS Limanowa: M. Kindlik 19 (3), P. Kindlik 15 (1), Kwadrans 12 (1), Stecko 10, Włodarczyk 9, Sarota 5, Schlage 0, Olczyk 0, Hasior 0.

Komentarze (0)