Początek sezonu w wykonaniu Geoffrey'a Groselle'a, najdroższego zawodnika ligi, był koszmarny. Koszykarz grał mocno poniżej oczekiwań, nie dając drużynie odpowiedniego wsparcia. Spadła na niego, ale też trenera Kamińskiego i klub lawina krytyki. "Po co oni go wzięli?" - pytali poirytowani kibice.
Amerykanin, który od niedawna ma polski paszport, nie przejmował się tymi opiniami, na każdym treningu ciężko pracował, by dojść do optymalnej dyspozycji. I tak też się stało (w 8 z 9 meczów zdobył 10 i więcej punktów). A powrót do formy zbiegł się z debiutem w reprezentacji Polski. To był - jak mówi sam zawodnik - wyjątkowy moment w jego karierze i życiu.
- To był wyjątkowy moment. Długo na niego czekałem. Procedura nadania obywatelstwa nieco trwała, ale warto było czekać. Zgrupowanie kadry przebiegało w bardzo fajnej, przyjaznej atmosferze, zawodnicy dobrze mnie przyjęli, starałem się zapamiętać jak najwięcej zagrywek trenera Igora Milicicia. Nigdy nie zapomnę tego momentu, gdy wybiegłem na parkiet w koszulce reprezentacji Polski - mówi nam Amerykanin Groselle.
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Geoffrey Groselle ma w tym sezonie zaledwie 34-procentową skuteczność z linii rzutów wolnych. Trafił pan tylko 17 z 49 rzutów. To jest koszmarny wynik. Jak to możliwe? Umie pan to wyjaśnić?
Geoffrey Groselle, zawodnik Legii Warszawa i reprezentacji Polski: Wiedziałem, że o to zapytasz. Nawet nie spodziewałem się innego pytania na początek. Myślę, że problem tkwi w głowie. To kwestia mentalna. Tak to już w sporcie jest, że jak wpadasz w dołek, to zaczynasz o tym cały czas myśleć i analizować. Muszę to po prostu wyrzucić z głowy.
Pytam, bo zarówno trener, jak i koledzy podkreślają, że w trakcie treningów trafia pan na niezłej skuteczności z linii rzutów wolnych. "Nie wygląda to tak źle" - mówią. Tak jest?
Tak. To wszystko się zgadza, dlatego podkreślam, że ten problem leży w głowie. Za dużo o tym myślę, brakuje mi tej pewności siebie i luzu, gdy biorę piłkę do ręki na linii rzutów wolnych. Muszę wrócić do dawnych automatyzmów, które działały np. w Enea Zastalu BC.
Lubi pan wracać do czasów gry w Zielonej Górze?
Pewnie, że lubię, bo to był najprawdopodobniej mój najlepszy sezon w karierze. Ale w tym momencie takie "wędrówki" nie mają sensu, bo rozdziały pod tytułem: "Zastal" i "Legia" nie mają ze sobą punktów wspólnych. To zupełnie dwa różne etapy, które trudno ze sobą porównać, więc proszę nie pytaj mnie o to, co było wtedy, a co jest teraz. To nie ma sensu. To są dwa kompletnie odmienne zespoły.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przypatrz się dobrze! Wiesz, kto pomagał gwieździe tenisa?
To jak pan ocenia ten sezon w wykonaniu Legii Warszawa?
Uważam, że w ostatnich tygodniach gramy znacznie lepiej niż miało to miejsce na początku tego sezonu. Nie ma co ukrywać, że start rozgrywek w naszym wykonaniu nie był najlepszy, graliśmy wolno, bez takiej pasji, która być powinna. To nie była taka Legia, jaką chcieli oglądać kibice. Doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Teraz to wygląda lepiej, zwłaszcza pod względem ofensywnym. Uważam, że nasza gra zatrybiła, lepiej się rozumiemy wzajemnie na parkiecie. Piłka zaczyna dobrze krążyć między nami, przez co otwierają się pozycje do rzutu. Są lepsze decyzje, zdobywamy też więcej punktów. Myślę, że czas pracuje na naszą korzyść.
Z pana formą jest podobnie: krok po kroku idzie pan do przodu.
Zgadza się. Na początku było... (chwila zastanowienia) kiepsko. I tutaj wróciłbym do tego, o czym mówiłem wcześniej: kwestia mentalna. Musiałem sobie pewne rzeczy ułożyć w głowie. Myślę, że ten okres jest już za mną. Gdy wychodzę na boisko, czuję się znacznie lepiej niż kilka miesięcy temu. Mam sporo akcji pod koszem, skuteczność jest coraz lepsza. Jeśli zacznę trafiać rzuty wolne, to wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
W Enea Zastalu BC pana skuteczność - w całym sezonie - była na poziomie 63 procent (118/185). Czy nie obawia się pan tego, że rywale teraz będą celowo pana faulowali, by częściej stawał pan na linii rzutów wolnych?
Nie mam żadnych obaw. Poza tym: jaki mam na to wpływ, co robią rywale? Ja robię swoje. Tak jak mówiłem wcześniej: moja gra zaczyna ewoluować w dobrą stronę, jest coraz więcej elementów, które są trudne do powstrzymania. Mam na myśli "pompki", na które udaje mi się nabierać rywali. Myślę, że z biegiem czasu będzie tego jeszcze więcej.
Ale na początku nie było tak kolorowo z pana dyspozycją i punktami. Była spora krytyka pod pana adresem, ale też trenera Kamińskiego i Legii. "Po co oni go wzięli?" - pytali poirytowani kibice. Dochodziły do pana takie głosy?
Powiem ci szczerze: słyszałem te głosy, ale starałem się od nich odciąć, nie przejmować się nimi i robić swoje na treningach i w trakcie meczów. Miałem wiele rozmów z trenerem Kamińskim i szefostwem klubu. Za każdym razem słyszałem to samo: "Geff, wierzymy w ciebie, ciężko pracuj, a forma na pewno przyjdzie". Mieli rację. Myślę, że ta cierpliwość popłaciła. Ale też chciałbym powiedzieć jedną rzecz.
Proszę bardzo.
Nie dziwię się kibicom, że mówili o mojej grze i całego zespołu złe rzeczy. Nie oszukujmy się, ale graliśmy poniżej oczekiwań. Byliśmy kiepscy. Ale też starałem się uciekać od tych opinii. Nie byłem zbytnio aktywny w mediach społecznościowych, zresztą przez całą karierę postępowałem w podobny sposób. Nie chodzi o to, że lekceważę fanów, ale wiesz, że często ludzie coś mówią, a nie do końca mają wiedzą, jak to wygląda w rzeczywistości. Poza tym, gdy ci idzie, to wszyscy się wychwalają pod niebiosa, a gdy jesteś w słabszej dyspozycji, to od razu jesteś "najgorszy". Przekonałem się o tym przez wiele lat.
Pana dobra forma zbiegła się z debiutem w reprezentacji Polski. Można te dwie kwestie łączyć ze sobą?
To jest dobre pytanie. Faktycznie po powrocie z kadry zacząłem grać lepiej. W 5 z 6 meczów miałem powyżej 10 punktów, dwa razy zanotowałem też double-double (raz 17 zbiórek). W meczu z Enea Astorią miałem co prawda tylko dwa punkty, ale za to aż osiem asyst. Nie szło mi wtedy w ataku, ale starałem się pomóc drużynie w inny sposób.
Po każdym meczu analizuje pan swoje statystyki?
A teraz ja zadam pytanie: który koszykarz tego nie robi? Jeśli ktoś mówi, że tego nie robi, to po prostu "ściemnia". Nie wierz w to (śmiech). Myślę, że to całkiem naturalne zachowanie. Nie ma w tym nic dziwnego, że trenerzy i zawodnicy patrzą i analizują statystyki.
Jakie emocje pan odczuwał w momencie debiutu w reprezentacji Polski?
To był wyjątkowy moment. Długo na niego czekałem. Procedura nadania obywatelstwa nieco trwała, ale warto było czekać. Zgrupowanie kadry przebiegało w bardzo fajnej, przyjaznej atmosferze, zawodnicy dobrze mnie przyjęli, starałem się zapamiętać jak najwięcej zagrywek trenera Igora Milicicia. Nigdy nie zapomnę tego momentu, gdy wybiegłem na parkiet w koszulce reprezentacji Polski. To było wyjątkowe.
Pamięta pan pytanie jakie zadał Łukaszowi Koszarkowi, gdy razem graliście w Zielonej Górze?
Pewnie! Brzmiało mniej więcej tak: "hej, czy i jak mógłbym uzyskać polski paszport?" Pożartowaliśmy sobie trochę i ja o tej sprawie kompletnie zapomniałem. Wyleciało mi to z głowy. Ale pewnego dnia Łukasz przyszedł do szatni i z poważną miną na twarzy zapytał: "Jak zapatrujesz się na uzyskanie polskiego obywatelstwa?". Byłem w szoku. Federacja podjęła działania, za co chciałbym bardzo serdecznie podziękować. Obie strony są podekscytowane możliwością współpracy. A ja z Łukaszem znów jestem w jednej drużynie. Super, bo to świetny gracz i człowiek.
Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
Bójka w barze i jazda pod prąd. Teraz mógł trafić do Polski
Głośny powrót do Polski. Trener Stali odsłania kulisy
Sporo w niego zainwestowali. W Polsce stał się gwiazdą
Żan Tabak go skreślił. Tak przyjął jego decyzję