Zacięty konkurs rzutów za trzy! Zadecydował ostatni rzut

Getty Images /  Alex Goodlett / Na zdjęciu: Damian Lillard
Getty Images / Alex Goodlett / Na zdjęciu: Damian Lillard

To był typowy Damian Lillard. Kiedy robi się gorąco, on wznosi się na wyżyny. Tak zrobił także podczas sobotniego konkursu rzutów za trzy, odbywającego się podczas trwającego aktualnie w Salt Lake City Weekendu Gwiazd NBA.

Gwiazdor Portland Trail Blazers był w sporych tarapatach, bo przed ostatnim koszykiem, miał tylko 21 punktów. Ale on potrafi wznosić się na wyżyny, jak mało kto w NBA.

Damian Lillard trafił cztery ostatnie rzuty w finale i zdobył w sumie 26 oczek, wyprzedzając rywala o zaledwie punkt. Gracz Indiana PacersBuddy Hield chwilę wcześniej uzbierał ich 25. Inny zawodnik Pacers Tyrese Haliburton miał jeszcze szansę wyprzedzić Dame'a, ale był od tego daleko, bo wywalczył tylko 17 punktów.

- Kiedy zbliżałem się do ostatnich dwóch pozycji, zacząłem liczyć - mówił Lillard z uśmiechem. - Wiedziałem, że muszę trafić wszystkie rzuty, ale liczyłem, że jestem na dobrej drodze, żeby dogonić przeciwnika. Właściwie to straciłem rachubę. Ale wiedziałem, że muszę po prostu trafiać. Potem spojrzałem w górę i zobaczyłem, że zdobyłem 26 punktów - wspominał 32-latek, który wygrał tegoroczny konkurs rzutów za trzy podczas Weekendu Gwiazd, odbywającego się aktualnie w Salt Lake City.

ZOBACZ WIDEO: Tak wygląda w wieku 35 lat. Zdradziła receptę na niesamowitą figurę

- Ironiczne jest to, że wszystko sprowadziło się do tego, że musiałem się skupić i zagrać świetnie pod sam koniec. Ale, jak powiedziałeś, to typowe. To typowe dla mnie - zwracał się do rozmawiającego z nim dziennikarza zawodnik Blazers.

Oprócz Lillarda, Hielda i Haliburton, którzy awansowali do finału, udział w imprezie wzięli też Jayson Tatum, Tyler Herro, Julius Randle, Lauri Markkanen i Kevin Huerter.

Dla Lillarad ten triumf smakował wyjątkowo. Założył koszulkę z uczelni Weber State położonej około pół godziny jazdy na północ od centrum Salt Lake City, w której spędził cztery lata, z numerem 0 na plecach i przydomkiem "Dolla". Przyniosła mu szczęście, bo został triumfatorem konkursu.

- Mam wrażenie, że wszystko się po prostu ułożyło. Bycie z powrotem tutaj, gdzie chodziłem do szkoły, spędziłem cztery lata. Wspierała mnie rodzina, jest też tu wielu moich przyjaciół. Ludzi, z którymi wciąż mam kontakt - mówił szczęśliwy Lillard, aktualnie jeden z najlepszych koszykarzy na świecie.

Zobacz także:
Śląsk bez Urlepa w Lublinie. Znamy powód
Ten transfer już się spłaca. "To bardzo nie fair"

Komentarze (0)