Michał Fałkowski: Pańskie imię i nazwisko, choć nigdy oficjalnie, przewijało się w kontekście Anwilu Włocławek w tegorocznej przerwie letniej...
Paul Miller: Akurat nie mam pojęcia, o czym informowały media. Od siebie mogę powiedzieć tylko, że mój agent i Anwil rozmawiali w sprawie przedłużenia kontraktu.
Od początku mówiło się, że znacznie podniósł pan swoje wymagania finansowe względem poprzedniego sezonu...
- Cóż, każdy sukces ma swoje skutki. Po tak dobrym sezonie to chyba oczywiste, że moje oczekiwania pod względem pensji wzrosły. To nie jest jednak tak, że nie podpisałem kontraktu z Anwilem bo nasze drogi rozeszły się w kontekście finansów. Bardzo chciałem w tym roku podpisać umowę z klubem, który rywalizowałby na parkietach Pucharu Europy. Trudno jest z polskiej ligi przejść bezpośrednio do Euroligi, więc postawiłem na drugie najbardziej prestiżowe rozgrywki w Europie.
Stwierdził pan, że rozmawiał z Anwilem, a przecież ten nie gra w Pucharze Europy...
- Anwil po prostu wyraził zainteresowanie przedłużenia umowy, ale ja zdecydowałem się przeczekać ten moment, licząc cały czas, że pojawi się propozycja z klubu grającego w pucharach. I tak też się stało, choć muszę przyznać, że czekając na konkretną ofertę, z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej zdenerwowany. Takowa pojawiła się dopiero w październiku.
Można odnieść wrażenie, że gdyby nie trudna sytuacja kadrowa Anwilu pod koniec sezonu, co przełożyło się na wiele minut na parkiecie dla pana, nie byłoby transferu do tak silnego klubu, jakim jest Triumph Lubierce.
- Odpowiem tak - to oczywiste, że mój transfer do Rosji wyniknął tylko i wyłącznie z tego, że pod koniec sezonu grałem dobrze. Ja grałem dobrze, klub grał dobrze i ostatecznie udało się nam zakończyć sezon na świetnym, trzecim miejscu. Byłem i jestem bardzo dumny z tego sukcesu. Anwil dał mi szansę na zaprezentowanie tego, jak naprawdę jestem w stanie grać i mogę powiedzieć, że rozwinąłem skrzydła pod koniec sezonu. A czy to stało się tylko dlatego, że byłem jedynym centrem czy z powodu kontuzji innych graczy, to już jest mniej ważne. Ja wychodziłem na parkiet po to, by grać jak najlepiej.
W Anwilu grał pan po trzydzieści minut i więcej, praktycznie bez możliwości zmiany. W Triumphie taka sytuacja będzie niemożliwa, gdyż zespół ten dysponuje większą ilością koszykarzy. To lepsze warunki czy gorsze?
- Najlepsze kluby Europy nie mają pięciu czy siedmiu podstawowych koszykarzy rotacji, a 10 czy nawet 12. I wszyscy, nawet juniorzy, mają takie same szanse na grę w pierwszym składzie. A wszystko z jak największym pożytkiem dla zespołu. Dlatego myślę, że nie muszę grać trzech kwart w każdym meczu. Wystarczy, że będę czuł się ważnym ogniwem drużyny i kiedy będę na parkiecie, będę wykorzystywany w odpowiedni sposób.
Mniejsza ilość minut to jednak, hipotetycznie, słabsze statystyki...
- Niczego poważnego jeszcze w koszykówce nie osiągnąłem, by móc dyktować jakiekolwiek warunki. To ja muszę dostosowywać się do okoliczności. Wierzę, że wybór Triumphu był trafny i opłaci mi się w kontekście tego, jak i następnych sezonów. Poza tym, każdy kto nie gra dla zespołu, a interesują go własne statystyki, długo w tym fachu nie pociągnie.
Przychodząc do Włocławka, zastąpił pan Alexa Dunna. Wie pan kto teraz jest podstawowym środkowym Anwilu?
- Tak, słyszałem o tym, że Alex powrócił do Włocławka (śmiech). To świetny koszykarz i myślę, że obie strony zyskają na tym ruchu. Oczywiście sytuacja sama w sobie może wydawać się dziwna, bo ciągle zamieniamy się miejscami, ale przecież po co szukać dalej, jak można bliżej? Anwil zna Alexa, z tego co wiem trener Griszczuk również, więc w jakim celu mieliby sprowadzać do zespołu kogoś zupełnie nowego, kto musiałby uczyć się od podstaw taktyki oraz sposobu prowadzenia drużyny przez trenera. Nie ma co ryzykować. Wierzę, że Alex świetnie odnajdzie się w Anwilu, który będzie z niego zadowolony.
Jakie przyjdą do głowy panu skojarzenia, gdy za jakiś czas ktoś powie "Anwil"?
- Brązowy medal - to przede wszystkim. Sukces ten to był kulminacyjny moment całego sezonu, taka kropka nad "i". Na pewno długo nie zapomnę również ludzi, z którymi się zżyłem i razem stanowiliśmy fajną paczkę. Co ciekawe, z Anwilem będę kojarzył bardzo ciężkie treningi, jakich nie przeżyłem nigdzie indziej. Mówię oczywiście o początku sezonu i treningach u Zmago Sagadina. Słoweniec praktycznie nas zamordował ćwiczeniami wytrzymałościowymi, bez piłki czy później taktycznymi z piłką. Choć faktem jest, że dzięki temu pod koniec sezonu byliśmy w fantastycznej dyspozycji fizycznej i właściwie to nie czuliśmy jakiegoś większego zmęczenia po trudnym meczu. Ale co się napociliśmy na początku, to nasze (śmiech)
Przechodząc do Triumphu Lubierce - zdążył pan zagrać już w dwóch meczach i o ile debiut nie wypadł najlepiej, w kolejnym spotkaniu to pan rozdawał karty.
- Zgadza się. Mój pierwszy mecz w barwach rosyjskiej drużyny wypadł przeciwko Enisey Krasnojarsk, ale ja wówczas dopiero dopasowywałem się do różnic czasowych i odbyłem tylko dwa treningi z zespołem, więc nie byłem dobrze przygotowany do spotkania i nie mogłem liczyć na więcej, niż kilka minut. Cztery dni później jednak, przeciwko Spartakowi Sankt Petersburg, rzuciłem już 16 oczek oraz miałem po cztery zbiórki i asysty. Wyszedłem na parkiet już od pierwszych sekund, więc czułem się pewnie i robiłem po prostu to, co do mnie należy.
O co walczy Triumph w tym sezonie?
- Chcemy wygrać każde najbliższe spotkanie, na razie mamy bilans 3-0 więc jest się z czego cieszyć. Rosyjska Superliga to jedne z najbardziej zbilansowanych rozgrywek w całej Europie, więc o jakikolwiek sukces w postaci medalu będzie bardzo ciężko. Dlatego nie zakładamy sobie dalekosiężnych celów, ale po prostu walczymy w każdym meczu. W Pucharze Europy natomiast chcemy przede wszystkim wygrać swoją grupę, choć będzie to szalenie trudna sztuka. W końcu takie samo założenie mają w Walencji, Nancy czy Vrsacu.