To nie tak miało być - mówią po spotkaniu z Kotwicą Kołobrzeg, sympatycy i zawodnicy PGE Turowa Zgorzelec. Rzeczywiście, "Czarodzieje z Wydm" byli przez wszystkich skazywani na pożarcie. Podopieczni Pawła Blechacza słabo spisali się w Starogardzie Gdańskim, i trudno było od nich oczekiwać triumfu nad kolektywem Sasy Obradovicia. Ale niespodzianka stała się faktem. Gracze przygranicznego klubu zanotowali drugą porażkę w tym sezonie, w dodatku w fatalnym stylu. Nie da się ukryć, że zespół ten dotychczas zawodzi. Turów po raz kolejny miał walczyć o najwyższe laury, czyli o zdetronizowanie Asseco Prokomu Gdynia. Jednak z taką grą to zadanie wydaje się wręcz niemożliwe.
Aktualnie najlepiej prezentuje się Michael Wright. Amerykanin, który w przeszłości grał w Śląsku Wrocław, znakomicie wkomponował się do zgorzeleckiego teamu. Bardzo szybko stał się jego liderem, i potwierdził, iż posiada wielkie umiejętności. Nie zmieniła tego nawet kontuzja, której doznał kilka miesięcy temu. To właśnie ona sprawiła, że wartość rynkowa tego zawodnika znacząco spadła, i dzięki temu Turów był w stanie sprowadzić go w swoje szeregi. Był to przysłowiowy strzał w "dziesiątkę", gdyż pod koszem jest niczym wielkim heros, u którego znaleźć piętę Achillesową jest wielkim wyczynem. - Mike jest wielkim zawodnikiem, i gra bardzo dobrze dla nas. Jest to jeden z naszych najskuteczniejszych graczy, w dodatku najlepiej zbierający. Myślę, że właśnie teraz jest on największym atutem - komplementuje Willie Deane.
Znacznie lepszej postawy oczekiwano również od dwóch innych obcokrajowców. Mowa oczywiście o Justinie Gray'u i Deane. Obaj póki co zawodzą, mniej lub bardziej. 25-letni Gray jest co prawda drugim strzelcem drużyny, ale bardzo słabo wywiązuje się on z roli rozgrywającego. Zamiast kreować partnerów, stwarza sobie pozycje rzutowe. Nie tego oczekiwano od tego koszykarza. Jeszcze gorzej spisuje się 29-letni Deane. W jego poczynaniach brak pewności siebie, a przede wszystkim znacznie lepszej skuteczności. Miał on być wielkim strzelcem, tymczasem zniknął on gdzieś w szarzyźnie ligowej. - Bycie wiodącym snajperem drużyny nie jest dla mnie istotne. Moim głównym priorytetem jest pomaganie ekipie w wygrywaniu, i wykonywanie zadań poleconych mi przez trenera. Uważam, że jestem w wysokiej formie, ale obecnie próbuje przyzwyczaić się do ligi polskiej oraz kolegów z zespołu - tłumaczy były zawodnik Lukoilu Akademik Sofia.
Jednak najbardziej zaskakuje, oczywiście in minus, postawa rodzimych koszykarzy. Włodarze Turowa sprowadzili w swoje szeregi kilku znanych i cenionych Polaków. Wszyscy jednak zawodzą. Adam Wójcik świetnie rozpoczął nowy sezon, ale z meczu na mecz odchodził coraz bardziej na drugi plan. Identycznie wygląda sytuacja z Robertem Witką. Warto jednak zwrócić uwagę, że nawet pierwsze całkiem dobre występy nie są zbyt miarodajne. Ich przeciwnikami były bowiem ekipy, które będą się biły o utrzymanie w ekstraklasie. A jak wiadomo mają one wielką dziurę pod koszem. Większe nadzieje pokładano również w Pawle Leończyku i Krzysztofie Roszyku. Postawa Polaków niewątpliwie w wielkim stopniu wpływa na końcowe wpadki zgorzeleckiego teamu. Od wspomnianych zawodników znacznie lepiej w Kołobrzegu zaprezentował Michał Chyliński, który z zespołem trenuje dopiero od tygodnia. Wszak to pokazuje, że tę drużynę czeka jeszcze mnóstwo pracy, by stworzyła ona naprawdę silny kolektyw.
Oczywiście nie bez winy jest także Sasa Obradović. Serbski szkoleniowiec póki co nie poskładał elementów układanki w całość. Wydaje się, że zespół opiera swą grę na zagranicznych koszykarzach, a za nimi wielka przepaść. W dodatku aż nadto eksploatowany jest Wright, który w pierwszej połowie zwykle miażdży rywali, ale już w drugiej znacznie obniża swoje loty. Nadal jednak wielkim atutem wicemistrzów Polski pozostaje obrona. Ekipa ze Zgorzelca traci średnio tylko 61 punktów na mecz. Tym samym można dojść do wniosku, iż to właśnie ofensywa jest największym mankamentem Turowa.
- To jest koszykówka, a czasem po prostu nie udaje się zagrać tak dobrze, ale uważam, że nie byliśmy odpowiednio skoncentrowani. To co oni zrobili to było nic - to było to czego my nie zrobiliśmy - próbuje zachować stoicki spokój Deane. Trudno się jednak zgodzić z Amerykaninem. O ile jedną wpadkę, w Sopocie, można jeszcze zrozumieć, o tyle druga porażka wyjazdowa z rzędu, skłania do rozważań i wyciągnięcia odpowiednich wniosków.
Koszykarzy Turowa dopiero czeka rywalizacja z najsilniejszymi zespołami. Asseco Prokom Gdynia ma w swym składzie wiele gwiazd, z Qyntelem Woodsem na czele. Anwil Włocławek, który podobnie jak mistrzowie Polski, wciąż jest niepokonany, choć ma krótką ławkę solidnych zmienników, radzi sobie całkiem nieźle. W takiej formie ekipę ze Zgorzelca czeka niezwykle trudna przeprawa, która może się zakończyć kolejnymi porażkami. Czy Obradović poskłada wszystko w całość? Czy uda mu się odmienić Turów? Czy nawiąże sukcesami do swojego imiennika, Sasy Filipovskiego?