Możliwość rywalizacji w najbardziej prestiżowych rozgrywkach na Starym Kontynencie to wielki krok naprzód dla młodej, powstałej dwanaście lat temu drużyny Khimki Moskwa. Nie byłoby jednak gry w Eurolidze bez łutu szczęścia popartego pracą, ambicją czy wielkimi transferami. Otóż w zeszłym sezonie Khimki przegrało w finale Pucharu Europy z Lietuvosem Rytas Wilno, podczas gdy tylko zwycięzca zgarniał awans do Euroligi. Na szczęście dla moskwian litewska ekipa wygrała również swoje krajowe rozgrywki i dzięki temu otworzyła sobie drogę do elitarnego turnieju, zwalniając jednocześnie miejsce dla drużyny z Rosji poprzez Puchar Europy.
Pomysł stworzenia klubu zlokalizowanego w Obwodzie Moskiewskim powstał w roku 1997 i już od nowego sezonu zespół pod nazwą SCA Ural zadebiutował w rozgrywkach I ligi rosyjskiej, by rok później uzyskać promocję do ekstraklasy - Superligi. Dziewiczy (1998/1999) sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej w Rosji można uznać za udany, gdyż drużyna zagrała w play-off. Ten sam pułap osiągała jeszcze dwukrotnie, a filarami tamtejszej ekipy była przede wszystkich dwójka klasycznych obrońców Sergei Bazarevich - Valery Sizov. Pierwszy z nich miał już wówczas na swoim koncie grę w CSKA, Dynamie czy nawet epizod w Atlanta Hawks, a drugi był mistrzem Europy juniorów.
Wysoką formę drużyna utrzymała przez kolejne sezony i dzięki siódmej pozycji na koniec rozgrywek 2000/2001, w kolejnych mogła zaprezentować swoje umiejętności całej Europie poprzez mecze w Pucharze Koraca. Do ekipy doszedł wówczas m. in. słoweńsko-rosyjski środkowy, mierzący 213 cm Vitali Nosov, którego zresztą w roku 1998 chciał Śląsk Wrocław, lecz zawodnik był zbyt drogi. Wraz z rokiem 2001 zmieniono nazwę - ze SCA Uralu na Euras, lecz transformacja ta wytrzymała tylko rok i przed kolejnym sezonem utworzono Khimki. Zmiana nomenklatury zbiegła się w czasie z największym osiągnięciem w krótkiej, bo zaledwie sześcioletniej historii klubu, czyli wywalczeniem czwartej pozycji na krajowych parkietach. Warto dodać, że złożona z wyłącznie rosyjskich nazwisk ekipa jako jedyna wśród rodzimych drużyn pokonała CSKA na jego parkiecie.
Kolejne rozgrywki miały być więc następnym krokiem w budowie silnego zespołu, lecz okazało się, że mające bazować na swoim wielkim doświadczeniu gwiazdy minionej dekady, takie jak dziesięciokrotnie wybierany na najlepszego rozgrywającego w Superlidze, dwukrotny wicemistrz świata Vasili Karasev, nie świecą już tak jasno. A do tego wyszło na jaw, że młodzi gniewni w postaci chociażby Denisa Ershova czy Igora Zamanskiego muszą się jeszcze sporo nauczyć. Dlatego też w lecie roku 2004 nastąpił przełom w koncepcji budowania zespołu. Po raz pierwszy sięgnięto po obcokrajowców.
W ten sposób do Khimek z Ulkeru Stambuł trafił Melvin Booker, z Olympiakosu przybył ówczesny mistrz świata z reprezentacją Argentyny Ruben Wolkowyski, a kontrakt podpisał także Jose Oscar Torres. Drużyna ta, wzmocniona jak zwykle wieloma koszykarzami rodzimymi, nie zdobyła co prawda medalu w lidze, lecz zajęła trzecie miejsce w Lidze Europejskiej! Dlatego też w kolejnym sezonie kontynuowano podpisywanie kontraktów z zawodnikami spoza Rosji (Gianmarco Pozzecco, Boris Gorenc, Ademola Okulaja) i w sezonie 2006/2007 wreszcie udało się zespołowi wywalczyć pierwszy - brązowy - krążek w historii klubu. Jednocześnie poprawiono rezultat z Ligi Europejskiej, zdobywając wicemistrzostwo tych rozgrywek.
Wielkie pieniądze inwestowane w klub wymagały jednak nowych i coraz większych gwiazd, które miałyby zastąpić dotychczasowe. W ten sposób rozstano się z dotychczasowym architektem sukcesów klubu, trenerem Sergeyem Elevitchem (pracował od roku 1997!), którego zastąpił młody i mający wizję Kęstutis Kemzura. W miejsce starych wyjadaczy pojawili się natomiast kolejni obcokrajowcy, których kusiły sute kontrakty. Sprowadzając do zespołu m. in. Macieja Lampego, Kelly'ego McCarty, Claya Tuckera czy Daniela Ewinga, Khimki wysłało wyraźny sygnał - budujemy nowoczesny zespół, by wreszcie ktoś zdetronizował CSKA. Zapomniano jednak o idei, która przyświecała powstaniu klubu dekadę wcześniej: zamiast wielkich pieniędzy - talent, rozwój i cierpliwość.
Sztuka pokonania CSKA tymczasem nie udała się do dziś i nie ma co ukrywać, że w Obwodzie Moskiewskim zapanowało w latach 2007-2009 lekkie zdezorientowanie. Puchar ULEB okazał się o wiele mocniejszy, niż Liga Europejska i dopiero w zeszłym sezonie drużyna wywalczyła wspomniane 2. miejsce w turnieju po dwóch wcześniejszych porażkach w ćwierćfinale. Z kolei ostatnie trzy lata w krajowej Superlidze przyniosły dwa medale srebrne (2008 i 2009) i jeden brązowy (2007). Nikt już w Khimkach nie pamięta o długofalowym procesie budowania zespołu i spokojnym oczekiwaniu na rozwój wychowanków. Drużyny nie prowadzi Kemzura, którego zastąpił mający wielki autorytet Sergio Scariolo. Jego pomysły zakontraktowania za olbrzymie pieniądze Jorge Garbajosy czy Carlosa Delfino okazały się niewypałami i zmusiły klub do cięć budżetowych.
Zarówno Hiszpan, jak i Argentyńczyk musieli szukać sobie pracy gdzie indziej, tak samo zresztą jak Lampe, który odszedł do Maccabi. Symbolem obecnego zespołu jest więc McCarty. Dla Amerykanina z rosyjskim paszportem to już czwarty sezon w Moskwie i jedynym graczem starszym stażem od niego jest Fridzon. O sile ekipy stanowią ponadto były strzelec La Fortezzy Bolonia Keith Langford, aktualny mistrz Europy Carlos Cabezas, nadzieja reprezentacji Rosji, świetny środkowy Timofey Mozgov oraz duet z Litwy Paulius Jankunas - Robertas Javtokas. Jak jego poprzednicy, tak samo trener Scariolo ma do dyspozycji grono młodych, utalentowanych Rosjan, lecz praktycznie żadnej chęci, by z nich korzystać (poza Mozgovem).
Wydaje się więc, że nic nie zostało już w Khimkach z idei sprzed dwunastu lat. Rodzimi gracze odgrywają coraz mniejszą rolę w zespole, nad zawodnikami czuwa hiszpański trener, a nad nim - pomimo cięć - nadal wielka gotówka hojnych sponsorów powodująca, że w klubie nikt nie myśli o niczym innym, jak o detronizacji CSKA. Oczywiście ambicje są czymś pięknym i warto je mieć, lecz nie ma co ukrywać, że wielu kibiców moskiewskiej drużyny tęskni za czasami, gdy w barwach ukochanego zespołu mogli oglądać wychowanych na własnej piersi najlepszych juniorów, dla których mecz był czymś więcej, niż tylko opłacanym sowicie przymusowym wysiłkiem.