Kolejne zwycięstwo we własnej hali - relacja spotkania PTG Sokół Łańcut- ŁKS Sphinx Łódź

Łańcucka hala po raz kolejny pękała w szwach. Wszystko za sprawą meczu pomiędzy ekipą Sokoła Łańcut, a ŁKS-em Łódź. Łańcucianie, którzy niedawno wrócili do gry po chorobie udowodnili, że są już praktycznie w pełni sił. Pokazali również, że nie lubią przegrywać na własnym terenie i po wyrównanym spotkaniu pokonali podopiecznych Radosława Czerniaka 79:71

Początek meczu to ewidentna dominacja gospodarzy, którzy zaledwie po minucie prowadzili 6:0. Wszystko za sprawą Wojciecha Pisarczyka i Mateusza Nitsche, którym ręka nie zadrżała przy wykonywaniu rzutów za trzy punkty. Goście z Łodzi od samego początku pogubili się na parkiecie. Oddawali wymuszone rzuty, które nie chciały lądować w koszu rywali oraz zbierali faul za faulem. Niemoc podopiecznych Radosława Czerniaka skrzętnie wykorzystywali miejscowi, którzy z akcji na akcję powiększali swoją przewagę. Po raz kolejny dał o sobie znać Nitsche, który wykorzystał akcję 2+1 i po pięciu minutach gry Sokół prowadził 11:0. Wówczas obudzili się przyjezdni i szybko zabrali się za odrabianie strat. Najpierw "za trzy" przymierzył Dariusz Kalinowski, a w kolejnej akcji z półdystansu nie pomylił się Kacper Kromer. Sytuacja na boisku zaczęła robić się nerwowa. Rozpoczęto walkę kosz za kosz, strata za stratę, z której częściej obronną ręką wychodzili łodzianie. Kwartę rzutami osobistymi zakończył Rafał Glapiński. Po dziesięciu minutach gry Sokół Łańcut prowadził 21:14.

Początek drugiej kwarty to festiwal niecelnych rzutów, błędów i strat po obydwu stronach boiska. Niemoc punktową dopiero po trzech minutach dla swoich zespołów przerwali Kromer i Glapiński zdobywając po dwa "oczka" dla drużyny. Po raz kolejny rozpoczęła się walka kosz za kosz, z której coraz częściej zwycięsko zaczęli wychodzić goście. Po rzutach Jakuba Dłuskiego oraz Kromera wyszli nawet na prowadzenie (27:25), jednak nie na długo. Kolejne akcje należały już do łańcucian, którzy chcieli na nowo powiększyć swoją przewagę. Kolejny raz "za trzy" nie pomylił się Wojciech Pisarczyk, a z półdystansu trafił Glapiński. Zespół Sokoła Łańcut zaczął uciekać rywalom, których odpowiedzią na trafienia gospodarzy były... kolejne faule Michała Krajewskiego oraz Dłuskiego. Dzięki ich przewinieniom miejscowi jeszcze bardziej powiększyli swoją przewagę wykorzystując rzuty osobiste. Końcówka pierwszej połowy spotkania to kolejny błędy po obydwu stronach parkietu. Po dwóch kwartach Sokół Łańcut prowadził 39:29.

Dłuższa przerwa podziałała mobilizująco na obydwa zespoły. Drużyny wyszły na parkiet zdeterminowane i pragnące jak najwyższego zwycięstwa. Jednak początek trzeciej odsłony spotkania to kolejne nie trafione rzuty oraz faule u obydwu ekip. Dopiero po dziewięćdziesięciu sekundach gry akcja po akcji zza linii 6,25 przymierzył Szurlej i gra weszła "na właściwe tory". Po raz kolejny rozpoczęła się wojna nerwów, z której tym razem zwycięsko wychodzili gospodarze. Wszystko za sprawą Bartosza Dubiela, który nie mylił się zarówno z półdystansu jak i na linii rzutów osobistych. Łodzianie za odrabianie strat wzięli się nieco później. Wykorzystali mały kryzys łańcucian, którzy w połowie kwarty jakby stanęli - nie wpadał im praktycznie żaden rzut, a sędzia odgwizdywał faul za faulem. Na korzyść przyjezdnych z półdystansu punktowali Bartłomiej Szczepaniak oraz Krzysztof Morawiec. Przewaga zespołu Sokoła Łańcut zaczęła topnieć. Na minutę przed końcem kwarty na nowo obudzili się łańcucianie. Po raz kolejny punktowali Glapiński i młodszy z braci Pisarczyków. Po trzech odsłonach meczu gospodarze prowadzili 58:51.

Kto myślał, że emocje się skończyły był w kolosalnym błędzie. Pierwsze minuty ostatniej części spotkania to kolejne faule i straty zarówno po stronie miejscowych jak i przyjezdnych. Dopiero po trafieniu za trzy punkty Kalinowskiego rozpoczęła się na boisku pogoń za zwycięstwem. Po czterech punktach Daniela Walla łodzianie poczuli, że mogą jeszcze wygrać mecz i zabrali się prężnie do pracy. Na nic się to jednak zdało, ponieważ łańcucianie nie mieli ochoty na oddanie upragnionej Victorii. Cztery punkty z rzędu na konto drużyny dopisał Chromicz, a Glapiński po raz kolejny nie pomylił się przy osobistych. Przyjezdni walczyli jednak do końca - z półdystansu trafili Kromer i Wall. Łańcucianie jednak nie stawali. Kolejne "oczka" na konto drużyny dołożyli jej najlepsi strzelcy - Wojciech Pisarczyk oraz Glapiński. Na minutę przed końcem i przy stanie 72:66 za piąte przewinienie z boiska "spadł" Wall, a kibice zgromadzeni na łańcuckiej hali zaczęli fetować kolejne zwycięstwo. Mecz dwoma "oczkami" zakończył kapitan sokołów. Łańcucka hala po raz kolejny pozostała "niezdobytą twierdzą". Tym razem podopieczni Dariusza Kaszowskiego pokonali ŁKS Sphinx Łódź 79:71.

PTG SOKÓŁ ŁAŃCUT - ŁKS Sphinx ŁÓDŹ 79:71(21:14; 18:15; 19:22; 21:20)

Sokół: R. Glapiński 20, W. Pisarczyk 18 (2x3), B. Dubiel 12, I. Chromicz 10 (1x3), M. Nitsche 10 (1x3), J. Szurlej 9 (2x3), T. Fortuna 0, J. Balawender 0, Ł. Paul 0

ŁKS: D. Wall 24 (2x3), D. Kalinowski 13 (3x3), K. Kromer 10, J. Dłuski 11, K. Morawiec 5 (1x3), P. Trepka 4, B. Szczepaniak 4, M. Krajewski 0, F. Kenig 0, T. Pisarczyk 0

Źródło artykułu: