Robiłem to, czego wymaga trener - wywiad z Rashardem Sullivanem, środkowym Anwilu Włocławek

Dzięki podniebnym lotom i efektowym wsadom, Rashard Sullivan szybko stał się ulubieńcem włocławskiej publiczności. W sobotę nie miał zbyt wielu szans na zaprezentowanie swoich umiejętności ofensywnych, wszak pod koszem mocował się z gwiazd ligi - Michaelem Wrightem z PGE Turowa Zgorzelec . Po meczu to jednak środkowy Anwilu miał powody do zadowolenia, o których opowiedział portalowi SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Anwil pokonał PGE Turów ponieważ...

Rashard Sullivan: Dwa słowa - Andrzej Pluta (śmiech). Nasz kapitan w końcówce zrobił coś po prostu fantastycznego i oddał dwa wielkie rzuty, których wielu koszykarzy by nie trafiło. Jestem pełen podziwu dla niego.

Pierwsza z akcji była w kontrze, druga zaś to pewien schemat. Tak miało być, że w końcówce rzuty oddawać miał Pluta?

- Na pewno to była jedna z opcji. Nigdy nie wiesz co z tego, co zaplanuje trener, uda ci się zrealizować na parkiecie. Przecież rywal doskonale wiedział o tym, że to właśnie Andrzej najprawdopodobniej będzie tym zawodnikiem, który będzie oddawał najważniejsze rzuty, a mimo to nie potrafili mu w tym przeszkodzić. Teraz to już jednak nie ma większego znaczenia. Dwa punkty zdobyte, to znaczy, że osiągnęliśmy cel. A kto i w jaki sposób to sprawa mniejszego kalibru.

Jakie inne elementy doprowadziły do zwycięstwa Anwilu? W czym byliście lepsi od przeciwnika?

- Nie bacząc na wynik spotkania, twierdzę, że zagraliśmy nieźle w obronie. 73 punkty to może być dużo i mało, ale sądzę, że w tym meczu Turów zdobył ”tylko” 73 oczka, a nie aż. W ataku mogło być trochę lepiej, bo kilka rzutów nie wpadło, a powinny, bo w tak trudnym i bardzo wyrównanym spotkaniu każde trafienie może być na wagę zwycięstwa. Bardzo pomogli nam fani, którzy po raz pierwszy w tym sezonie stawili się tak licznie i tak głośno nas wspierali. To właśnie ich wiara i doping sprawiał, że byliśmy w stanie każdorazowo doganiać rywala, gdy ten uciekał nam na kilka punktów.

Właśnie o to chciałem zapytać. Prowadzenie w tym meczu zmieniało się jak w kalejdoskopie. Z czego to wynikało?

- Zarówno my, jak i goście graliśmy dzisiaj falowo, raz lepiej, raz gorzej, ale to chyba było spowodowane faktem, że kiedy jeden zespół trochę odskakiwał, drugi brał się w garść i zacieśniał obronę. Spotkały się dwie bardzo dobre drużyny, bo Turów z pewnością ma większy potencjał, niż pokazuje to ich bilans w lidze.

Turów swoją grę opiera przede wszystkim na ofensywnych umiejętnościach Michaela Wrighta. Ciężko było kryć tego zawodnika? Rzucił 23 punkty...

- Nie do końca. Wiesz, to nie jest tak Michael rzuca punkty z niczego. Jego drużyna ufa mu w stu procentach i praktycznie w każdej akcji próbuje dostarczyć mu piłkę pod kosz. Więc kiedy masz kilkanaście prób w meczu, to cześć z nich musisz wykończyć skutecznie. Myślę, że jego siła polega na tym, iż grając jednocześnie bardzo fizycznie i sprytnie, potrafi wymuszać dużo fauli i bardzo dobrze radzi sobie na linii rzutów wolnych.

Jakby pan zatem ocenił swoją postawę na tle Wrighta?

- Mówiąc o swojej postawie, muszę zacząć przede wszystkim od tego, że dzisiaj to nie ja miałem zdobywać punkty ani odgrywać kluczowe role. W zespole jest wielu świetnych koszykarzy, którzy rzucają lepiej ode mnie. Poza Andrzejem, bardzo mecz rozegrał Alex (Dunn - przyp. M.F.), nieźle radził sobie Szubi (Krzysztof Szubarga), który przecież nie grał z nami w dwóch czy trzech ostatnich meczach z powodu kontuzji. A dziś nie było po nim widać tej przerwy i radził sobie naprawdę nieźle.

Powróćmy jednak do pańskiej samooceny...

- Cóż, no powiedźmy, że grałem nieźle. Bez żadnych fajerwerków, po prostu solidnie na tablicach i nieźle w defensywie, czyli robiłem to, czego przede wszystkim wymaga ode mnie trener.

Zebrał pan sześć piłek, trochę poniżej pańskiej średniej, a Anwil po raz kolejny w sezonie przegrał walkę na tablicach...

- Na szczęście dla nas, Turów nie potrafił przełożyć tego na punkty. Często ponawiali akcje, ale szwankowała im skuteczność albo to my po prostu uniemożliwialiśmy im łatwe zdobywanie punktów. Owszem, zbiórki musimy poprawić, ale teraz cieszmy się tylko ze zwycięstwa.

Nie poskakał pan sobie w tym meczu. Zabrakło efektownych wsadów, na które tak bardzo zawsze czeka Hala Mistrzów...

- Haha, zgadza się (śmiech). Szkoda, że tego dzisiaj nie było tego za dużo, chyba tylko jeden wsad, bo muszę powiedzieć, że sprawia mi to wielką satysfakcję. Choć z drugiej strony muszę przyznać, że mam lęk wysokości... No dobra, nie mam, tylko żartowałem (śmiech).

Obecnie macie bilans 10-1, który jest jednym z najlepszych klubu w ostatnich latach. Chyba lepiej być nie mogło?

- Lepiej by było, gdyby było 11-0, ale nie bądźmy zbyt pazerni (śmiech). Faktem jest, że lepiej dopiero może być, bo przecież za tydzień gramy z Prokomem w ich hali i na pewno będzie to bardzo trudny i bardzo ważny mecz. Zobaczymy, czy stać nas na zwycięstwo w meczu z euroligowym zespołem. Ja liczę, że zagramy dobre zawody.

Komentarze (0)