Szalony mecz i wielkie emocje do samego końca. Choć w pewnym momencie wydawało się, że jest po zawodach (przyjezdni prowadzili w czwartej kwarcie już 74:63), stało się zupełnie inaczej, gdyż swój plan mieli Michael Ertel i Divine Myles. Zwłaszcza pierwszy z wymienionych trafiał momentami niesamowite rzuty, ale nieraz wydawało się, że walczy w pojedynkę. Zdobył on ostatnie dziesięć "oczek" dla gospodarzy, ale to nie wystarczyło.
Do pewnego momentu w Arenie Toruń trwało bardzo zacięte widowisko, ale jeszcze przed przerwą goście ze stolicy wrzucili wyższy bieg. Świetnie spisywał się Janari Joesaar, a więc były zawodnik Anwilu Włocławek. Rzucił on w tym czasie piętnaście punktów, trzykrotnie trafiając z dystansu. Cała ekipa gości miała jednak w tym elemencie pewne problemy (4/12), ale po dwudziestu minutach i tak prowadziła 52:39.
Wszystko za sprawą naprawdę kiepsko spisujących się gospodarzy. Ci także nie grzeszyli skutecznością zza łuku (3/12), natomiast w głównej mierze ich problemem była zespołowość, a w zasadzie jej brak. Podopieczni Srdana Suboticia w dwadzieścia minut zanotowali siedem asyst, z czego aż cztery Dzimitry Ryuny, a więc zawodnik podkoszowy. Bez jakiegokolwiek kluczowego podania pierwszą połowę zakończył Divine Myles, a jedno miał Michael Ertel.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie "Trening mięśni brzucha… i twarzy". Dziennikarka Polsatu znów pokazała moc
W tym samym czasie dla Dzików Rickey McGill - i to z ławki, w niecałe dziesięć minut gry - zanotował pięć asyst, a cztery dodał Mateusz Szlachetka. Ale po zmianie stron obraz gry uległ zmianie. Choć nie od razu, gdyż przez długie fragmenty Dziki utrzymywały wypracowaną wcześniej przewagę. Torunianie w końcu zaczęli jednak dochodzić do głosu.
Pod wpływem coraz większych emocji trener Krzysztof Szablowski zdjął marynarkę, a gospodarze robili swoje. Główna w tym zasługa Mylesa oraz Ertela, którzy w zsadzie tylko w dwójkę ciągnęli atak "Twardych Pierników". Po trafieniu z dystansu tego drugiego zdobiło się już tylko 78:81, ale McGill ze Szlachetką dali Dzikom nieco oddechu.
Gościom pomógł też faul techniczny dla trenera Suboticia na 3,5 minuty przed końcem. Mimo to wynik pozostawał jednak sprawą otwartą, skoro Myles z Ertelem byli cały czas w gazie. Na posterunku czuwał jednak Jarosław Mokros, który najpierw zablokował Abdula Malika Abu, a następnie dołożył dwa punkty z linii rzutów wolnych.
Myles i Ertel jednak nie odpuszczali, ale przy walce punkt za punkt czas działał na niekorzyść gospodarzy. Ważną akcją był więc blok po drugiej stronie na Mokrosie autorstwa Ryuny. Wtedy swoje zrobił Ertel, ale Mokros zrehabilitował się chwilę później, trafiając zza łuku. Wtedy Ertel znów zdobył punkty i na kilkanaście sekund przed końcem było 90:92.
Obrona torunian pogubiła się jednak pod własnym koszem i piłkę do kosza zapakował nieupilnowany Nick McGlynn, podwyższając prowadzenie gości na 9,5 sekundy przed końcem. Odpowiedzi już nie było i tym samym dwa punkty pojechały do stolicy. Ostatecznie obie drużyny miały identyczną skuteczność z gry (51 procent, 34/67), a przepaść dziliła ich jeśli chodzi o asysty. Ten element Dziki wygrały aż 33-13!
Arriva Polski Cukier Toruń - Dziki Warszawa 90:94 (25:26, 14:26, 24:20, 27:22)
Arriva Polski Cukier: Michael Ertel 34, Divine Myles 24, Abdul Malik Abu 10, Dzimitry Ryuny 7, Viktor Gaddefors 5, Dominik Wilczek 5, Wojciech Tomaszewski 3, Hubert Lipiński 2, Paweł Sowiński 0.
Dziki: Nick Mcglynn 20, Janari Joesaar 18 (10 zb.), Denzel Andersson 13, Mateusz Szlachetka 13, Andre Wesson 9, Rickey McGill 7, Jarosław Mokros 7, Maciej Bender 3, Michał Aleksandrowicz 2, Grzegorz Grochowski 2.