Mateusz Stępień: Porażka z AZS-em Koszalin była waszą czwartą z rzędu, a dziesiątą w tym sezonie. Jak oceniłby pan ten mecz?
- Dramat. Chciałbym przede wszystkim przeprosić naszych kibiców, sponsorów, zarząd i w ogóle wszystkich, którzy oglądali ten mecz, jeśli można go tak nazwać. Nie wiem, co tu się dzieje. Nie powinienem mówić takich rzeczy, ale my nie jesteśmy już nawet na dnie. To jest coś gorszego. I nie możemy z tego wyjść. Nie ma żadnych pozytywów. A co do spotkania, to wyglądało ono tragiczne, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Przed nami jeszcze jeden mecz w tej rundzie, a później cała rewanżowa. Musimy usiąść i zastanowić się co zrobić. Bo tak jak teraz, po prostu być nie może. To co gramy, to jakiś skandal.
Dostrzega pan choćby małe czynniki, które mogą zwiastować poprawę obecnej sytuacji?
- Wydawało mi się, że są. Z niektórymi zawodnikami coś się jednak dzieje. Jak komuś nie chce grać się w tym klubie, niech się pakuje i jedzie do domu.
Powie pan, kogo konkretnie ma na myśli?
- Nie, nie chciałbym tego mówić. Aby ten klub był tu, gdzie jest teraz, a gram w nim od kilku lat, dołożyłem jakąś swoją cegiełkę. Jeśli komuś się to nie podoba i chce to niszczyć, to do widzenia.
A jak oceniłby pan sytuację, która miała miejsce w czwartej kwarcie. 3 i pół minuty przed jej końcem, po dobrej w pana wykonaniu trzeciej części meczu, szykowany był pan do zmiany. Były wtedy 4 oczka straty do rywala. Za chwilę jednak trener przywołuje pana do siebie, a na parkiet wpuszcza dopiero półtorej minuty przed końcem meczu, kiedy wasza różnica do AZS-u wynosi już 10 punktów.
- Nie będę w ogóle tego komentował. Trener próbuje robić wszystko, co w jego mocy, stosuje różne ustawienia. Później do końca one nie wychodzą i jest problem. Na chwilę obecną mamy w składzie trzech doświadczonych Polaków. Ciężko jest z pozycjami, bo na naszych są też inni, którzy też w tym czasie powinni grać. I jest kłopot z "połapaniem" tego. Sam też nie zagrałem najlepszych zawodów, trafiłem jakieś dwie trójki, doszliśmy wtedy rywala na "styk", ale jestem zawiedziony swoją postawą. I nie mam zamiary tłumaczyć się swoimi kontuzjami. Od poniedziałku musimy się wziąć do ciężkiej pracy, a przynajmniej ci, którzy tego chcą. Przed nami jeszcze dużo meczów. W tej chwili wydaje mi się że walczymy o życie, o utrzymanie. Niektórzy trochę wybili nam play-offy z głowy.
Pan dobrze się już czuje po przebytych kontuzji i chorobie?
- Nie jestem jeszcze sprawny na 100 proc. Ale jest na tyle dobrze, że mogę normalnie trenować i grać. Mam zaległości treningowe i stąd bierze się moja dyspozycja, która raz jest lepsza, raz gorsza. Wahania formy po takim okresie bez treningów, jaką miałem, są jednak normalne. Mam nadzieję, że już od naszego przyszłego spotkania złapię lepszą, stabilniejszą dyspozycję.
Wracając do meczu. W trzeciej kwarcie miało miejsce spięcie pomiędzy panem, a Tedem Scottem. Odepchnął go pan. O co chodziło?
- To już zostanie między nami. Było małe nieporozumienie. Musimy to załatwić między sobą. Po meczu nie było tego sensu ruszać na gorąco. Przykro mi, że coś takiego miało miejsce. Górę wzięły emocje, i jego, i moje. Coś takiego nie może się dziać.
Waszym kolejnym przeciwnikiem będzie Polonia Warszawa, z którą zmierzycie się za tydzień na wyjeździe. Celem jest zwycięstwo, ale czy w obecnej sytuacji jest ono realne?
- Na pewno tak. Z każdym przeciwnikiem, no oprócz Asseco Prokomu, w pewnych momentach prezentowaliśmy się naprawdę nieźle. Jest to jednak tylko kilka minut, i z zespołu, który fajnie gra, nagle robi się drużyna juniorów, czy streetball'owców, którzy nie wiem, co tu w ogóle robią. Nie wiem skąd to się bierze. Musimy wyrzucić to z naszych głów, a napięte sytuacje w drużynie naprawić. Ten zespół nie funkcjonował od początku i dalej się w tym grzebiemy.