Świetne widowisko stworzyli zawodnicy Orlando Magic i Los Angeles Lakers. Dostarczyli oni kibicom emocji i pięknej, sportowej walki. Więcej powodów do radości mieli jednak koszykarze z Florydy, którzy zwyciężyli zeszłorocznych Mistrzów NBA.
- Każdy z nas chciał wygrać. Mieliśmy to wypisane na twarzach - powiedział Vince Carter.
Jeziorowcy, którym w ostatnim czasie wybitnie nie idzie przez chwilę prowadzili tylko w pierwszej kwarcie (12-10). Później do głosu doszli miejscowi. Magic mający w swoich szeregach dobrze grającego Vince'a Cartera przejęli inicjatywę i pomimo usilnych starań przyjezdnych nie oddali jej do końca spotkania.
W Lakers ciężar gry na swoje barki wziął nie kto inny jak Kobe Bryant, ale defensorzy rywali na czele z Mattem Barnesem (obydwaj nie szczędzili sobie brudnych zagrań) robili wszystko co w ich mocy, aby uprzykrzyć życie Czarnej Mambie. Lider Jeziorowców rzucił 34 punkty, ale miał skuteczność poniżej 50 procent (12/30 - przy.aut.).
Całe spotkanie wyglądało jak pojedynek w finałach NBA. Nie inaczej było w końcówce, kiedy to koszykarze z Miasta Aniołów goniący cały czas Orlando zbliżyli się do Magic na 94-95. Początkowo wydawało się, że po rzucie Bryanta na 12 sekund przed końcem będzie remis, ale zawodnik z LA nadepnął na linię i sędziowie zmienili swoją decyzję i dali przyjezdnym dwa punkty. Jedyną nadzieją ekipy Phila Jacksona były faule. Na linii stanął Carter. Spudłował pierwszą próbę, ale druga była już skuteczna. Dziewięć sekund szans mieli Lakers. Piłka znalazła się w rękach Bryanta, ale ten nie był w stanie umieść piłki w koszu z półdystansu.
Szesnaście minut na parkiecie spędził Marcin Gortat. Jego występ był udany. W ataku był bezbłędny (3/3) i zdobył sześć punktów. Do tego dołożył tyle samo zbiórek i dwa bloki. Szczególnie ten na Pau Gasolu był przedniej marki.
Defensywie Toronto Raptors po nocach śnić się będzie Thaddeus Young. Gracz Sixers zaaplikował kanadyjskiemu teamowi 32 punkty. - Miałem świetny dzień. Koledzy świetnie wyprowadzali mnie na pozycje, natomiast ja trafiałem - stwierdził bohater Szóstek.
Raps nie pomógł nawet powrót po urazie kostki Chrisa Bosha. Toronto zwyczajnie było słabsze od rozpędzonych zawodników z Filadelfii, którzy w kluczowych momentach zachowali czujność. Tak było na przykład w czwartej kwarcie, kiedy po trójce Jose Calderona przewaga gości stopniała do sześciu oczek. Sixers jednak szybko odpowiedzieli akcjami Louisa Williamsa i Jrue Holiday'a (dwukrotnie), dzięki czemu odskoczyli na 107-94. Dla Toronto była to strata nie do odrobienia.
Szóstki dzięki zwycięstwu w Kanadzie przerwały serię pięciu porażek z rzędu.
Orlando Magic - Los Angeles Lakers 96-94 (31-24, 21-24, 22-16, 22-30)
(Carter 25, Nelson 15 (9zb, 7as), Howard 15 (16zb) - Bryant 34 (7zb, 7as), Gasol 20 (11zb), Fisher 11)
Toronto Raptors - Philadelphia 76ers 101-114 (24-24, 23-31, 28-34, 26-25)
(Jack 20 (9as), Bosh 12 (12zb), Bargnani 11, Belinelli 11 - Young 32, Holiday 21 (7zb, 6as), Iguodala 16 (10as))
Detroit Pistons - Houston Rockets 110-107 OT (29-20, 28-35, 25-31, 20-16, d. 8-5)
(Prince 29 (10zb), Hamilton 22 (8as), Jerebko 16 (8zb) - Martin 27, Brooks 25 (7as), Scola 20 (15zb))
Boston Celtics - Washington Wizards 86-83 (19-25, 19-19, 24-22, 24-17)
(Allen 25, Pierce 17, Rondo 15 (7as) - Thornton 24 (11zb), Blatche 23 (9as), McGee 13)
Sacramento Kings - Oklahoma City Thunder 102-108 (25-26, 27-31, 27-24, 23-27)
(Evans 24 (7as), Landry 20 (8zb), Garcia 14 - Durant 27 (8zb), Westbrook 21 (8zb), Harden 14)
Denver Nuggets - Portland Trail Blazers 118-106 (34-21, 32-28, 23-26, 29-31)
(Anthony 30, Smith 22 (7as), Billups 21 - Bayless 24, Miller 19, Aldridge 16 (7zb))