Pomimo problemów z faulami Dwighta Howarda, który na parkiecie spędził 23 minuty Orlando po raz czwarty uporało się z Charlotte Bobcats. Oznacza to, że drużyna Stana Van Gundy'ego zaliczyła swojego pierwszego czteromeczowego sweepa (wygrana w serii bez porażki - przyp. aut.) w historii. - Gdyby ktoś na początku rywalizacji powiedział mi, że nie przegramy ani razu, uznałbym go za szaleńca - stwierdził coach Magic.
W związku z kłopotami lidera inni gracze na czele z Vincem Carterem wzięli się za zdobywanie punktów. Było to bardzo potrzebne, ponieważ Bobcats bardzo chcieli odnieść swoje pierwsze zwycięstwo w playoff. Po pierwszej połowie wygranej 45:43, to miejscowi byli bliżej sukcesu. Magic spokojnie przeczekali napór Charlotte i zaczęli przechodzić do ataku. Po trzypunktowym rzucie Jameera Nelsona na 4:52 przed zakończeniem spotkania przewaga Orlando wynosiła już dziesięć oczek (86:76). To trafienie pogrzebało szanse zespołu Larry'ego Browna na zwycięstwo.
- Przeciwnicy byli lepsi. Wiedzieli jak grać w koszykówkę, jak dostosować się do warunków na parkiecie. My nie doszliśmy jeszcze do tego - powiedział trener przegranej drużyny.
W Bobcats najwięcej punktów (21) zanotował Tyrus Thomas. Taki sam dorobek miał Carter, który był najlepszym strzelcem Magic.
Przewinienia Howarda po raz kolejny umożliwiły dłuższy pobyt na parkiecie Marcinowi Gortatowi. Polak na parkiecie spędził 25 minut. W tym czasie na swoim koncie zapisał 6 punktów (3/5 z gry), zebrał 6 piłek, miał asystę i cztery razy faulował rywali.
Charlotte Bobcats - Orlando Magic 90:99 (25:23, 20:20, 23:28, 22:28)
Charlotte: Tyrus Thomas 21 (9 zb), Gerald Wallace 17, Boris Diaw 13, Raymond Felton 11 (6 as), Stephen Jackson 8 (8 as), Nazr Mohammed 6, Tyson Chandler 6, Larry Hughes 4, D.J. Augustin 4, Stephen Graham 0, Derrick Brown 0.
Orlando: Vince Carter 21, Jameer Nelson 18, Rashard Lewis 17, Matt Barnes 14 (8 zb), Mickael Pietrus 13, Dwight Howard 6 (13 zb), Marcin Gortat 6 (6 zb), J.J. Redick 4, Jason Williams 0, Ryan Anderson 0.
Stan rywalizacji: 4:0 dla Orlando
Awans: Orlando Magic
Milwaukee Bucks po raz drugi z rzędu wygrali z Atlanta Hawks. Oznacza to, że Kozły doprowadziły do wyrównania i wszystko zaczyna się od nowa. - Nie czujemy na sobie żadnej presji. Wszyscy skazują nas na porażkę, a my walczymy, nie odpuszczamy. Fajnie będzie wygrać na wyjeździe i przejąć inicjatywę w serii - powiedział Brandon Jennings, który był jednym z bohaterów Kozłów.
Koszykarzom z Atlanty marzyła się wygrana w Bradley Center. Wówczas byłoby to ich trzecie zwycięstwo, które przybliżałoby ich do kolejnej rundy. Jastrzębie nie były w stanie zatrzymać zdeterminowanych miejscowych. Sporo kłopotów oprócz Jenningsa (23 pkt) sprawiali także Carlos Delfino (22 pkt) i John Salmons (22 pkt). Po trójce tego pierwszego na niespełna cztery minuty do końca Milwaukee prowadziło 97:88. Chwilę później dystans powiększył Jennings.
Podopieczni Mike'a Woodsona nie zamierzali składać broni. W ostatnich dwóch minutach doszli gospodarzy na pięć oczek. Przyjezdni swojej szansy szukali w szybkich przewinieniach, ale koszykarze z Milwaukee zachowali zimną krew.
- Przegrana w tym meczu bardzo nas boli. Nie wykazaliśmy zaangażowania. Dla rywali nie było żadnej straconej piłki, walczyli zaciekle na tablicach. Nasza defensywa zawodzi w kluczowych momentach. Dobrze, że przewaga parkietu jest po naszej stronie. Musimy wygrać u siebie, a potem jakoś pójdzie - skonstatował najlepszy strzelec Hawks (29 pkt) Joe Johnson.
Milwaukee Bucks - Atlanta Hawks 111:104 (28:25, 26:25, 31:24, 26:30)
Milwaukee: Brandon Jennings 23 (6 as), Carlos Delfino 22, John Salmons 22, Ersan Ilyasova 11, Kurt Thomas 9 (9 zb), Dan Gadzuric 7, Luke Ridnour 5, Charlie Bell 0.
Atlanta: Joe Johnson 29 (9 as), Jamal Crawford 21, Josh Smith 20 (9 zb), Mike Bibby 15, Al Horford 8 (8 zb), Maurice Evans 5, Marvin Williams 4, Zaza Pachulia 2, Mario West 0, Jeff Teague 0.
Stan rywalizacji: 2:2
Sporą huśtawkę nastrojów przeżyli kibice w US Airways Center. Miejscowi Suns po ośmiu minutach spotkania przegrywali już 9:23. Gospodarze jednak jeszcze przed końcem tej części pojedynku wrócili do gry. W kolejnej odsłonie Słońca wyszły na prowadzenie, którego nie oddały do samego końca.
Z każdą upływającą minutą przewaga miejscowych rosła. W pewnym momencie Suns mieli o 27 punktów więcej od rywali. Z Blazers po dobrym początku uszło powietrze i nie byli w stanie nawiązać równorzędnej walki z rywalem. Wiele dobrego do gry gospodarzy wnieśli Channing Frye i Jared Dudley. Rezerwowi Phoenix wreszcie spisali się na miarę oczekiwań. Zdobyli odpowiednio 20 i 19 oczek.
Wśród pokonanych wyróżnił się Andre Miller, który uzyskał 21 punktów.
Phoenix Suns - Portland Trail Blazers 107:88 (27:28, 30:19, 27:19, 23:22)
Phoenix: Channing Frye 20 (8 zb), Amare Stoudemire 19, Jared Dudley 19, Steve Nash 14 (10 as), Jason Richardson 13 (8 zb), Leandro Barbisa 7, Goran Dragić 7, Grant Hill 4, Jarron Collins 2, Louis Amundson 2, Dwyane Jones 0, Earl Clark 0.
Portland: Andre Miller 21, LaMarcus Aldridge 17, Jarry Bayless 17, Dante Cunningham 11, Marcus Camby 7 (11 zb), Brandon Roy 5, Martell Webster 5, Nicolas Batum 3, Juwan Howard 2, Jeff Pendergraph 0, Rudy Fernandez 0, Patrick Mills 0.
Stan rywalizacji: 3:2 dla Phoenix