Żaden z podstawowych graczy Orlando nie przebywał na parkiecie więcej niż 29 minut. To nie wynik problemów z faulami, ale ogromnego prowadzenie zespołu z Florydy nad Atlantą Hawks. W końcu mógł sobie pograć Dwight Howard, który w serii przeciwko Charlotte Bobcats łapał faule jakby na zawołanie. Superman zdobył 21 punktów, 12 zbiórek i pięć bloków. Grał na luzie, zachwycał efektownymi wsadami i łatwymi wejściami pod kosz. Nic do powiedzenia nie mieli Zaza Pachulia czy Al Horford.
43-punktowe zwycięstwo to jedno z najbardziej okazałych w historii play off, jeśli chodzi o pierwsze mecze w serii. - To żenujące. Oni nas zawstydzili - nie przebierał w słowach Mike Bibby, który wraz z kolegami muszą szybko wyciągnąć wnioski i przygotować się na mecz numer 2, który już w czwartek.
W pierwszej kwarcie nic nie zapowiadało na taki pogrom. Jastrzębie nie odstawały od rywali, nawet kilkukrotnie wychodziły na nieznaczne prowadzenie. Wszystko załamało się jednak w drugiej odsłonie. 17 punktów z rzędu w wykonaniu gospodarzy rozpędziło potężną machinę, która nie zatrzymała się już do samego końca. Atlanta w dwie kwarty uciułała ledwo 21 oczek, podczas gdy Magia aż 50!
- To był fatalny mecz w naszym wykonaniu. Chciałbym wiedzieć, co tu się wydarzyło - mówił jakby z niedowierzaniem Mike Woodson, trener Hawks. Zgoła inaczej o wtorkowym występie może powiedzieć Marcin Gortat. Polak w ciągu 19 minut miał dziewięć punktów (4/6 za 2, 1/1 za 1), sześć zbiórek i dwie asysty.
Orlando Magic - Atlanta Hawks 114:71 (25:23, 28:10, 32:11, 29:27)
Orlando: Dwight Howard 21 (12 zb), Vince Carter 20, Jameer Nelson 19, J.J. Redick 10, Rashard Lewis 9, Marcin Gortat 9, Mickael Pietrus 8, Brandon Bass 6, Matt Barnes 4, Ryan Anderson 4, Jason Williams 2, Anthony Johnson 2.
Atlanta: Josh Smith 14, Zaza Pachulia 12, Joe Johnson 10, Marvin Williams 8, Jeff Teague 8, Jamal Crawford 5, Al Horford 4, Maurice Evans 4, Mike Bibby 2, Mario West 2, Jason Collins 2, Joe Smith 0.
Stan rywalizacji: 1:0 dla Orlando
Po raz ósmy z rzędu w play off Utah Jazz wyjeżdża z Los Angeles bez żadnego zwycięstwa. Jazzmani przegrali w meczu numer 2 głównie z powodu kapitalnej postawy Jeziorowców pod koszami. Podopieczni Phila Jacksona wygrali walkę na deskach 58:40, zdobywając aż 64 punkty z pola trzech sekund. Złożyły się na to trzy double-double w wykonaniu Gasola, Bynuma i Odoma. Co więcej, obrońcy tytułu mieli też 13 bloków.
- Nasi wysocy gracze zaprezentowali kilka świetnych zagrań. Każdy z nich zagrał naprawdę dobrze - chwalił swoich podkoszowych Phil Jackson, trener Lakers. W historii kalifornijskiego klubu rezultat 2:0 oznaczał niemalże pewny awans do kolejnej rundy. Działo się tak w 40 z 41 przypadków. Czy teraz może być inaczej?
- Nie potrafiliśmy sobie poradzić z ich zbiórkami. Myślę jednak, że moi zawodnicy grail twardo i starali się pozostać w meczu jak najdłużej - powiedział Jerry Sloan, którego podopieczni zbliżyli się do przeciwnika w ostatniej odsłonie na cztery oczka. 26 punktów i 11 zbiórek zapisał na swoim koncie najlepszy wśród pokonanych Paul Millsap.
Teraz rywalizacja przenosi się do Salt Lake City, gdzie rozegrane zostaną dwa spotkania. Pierwsze już w sobotę. Być może do składu Jazz wróci Andrei Kirilenko, który wciąż boryka się z urazem łydki. Rosjanin niewątpliwie pomógłby swojej drużynie, szczególnie w defensywie.
Los Angeles Lakers - Utah Jazz 111:103 (27:23, 31:23, 29:31, 24:26)
Los Angeles: Kobe Bryant 30 (8 as), Pau Gasol 22 (15 zb), Andrew Bynum 17 (14 zb), Ron Artest 16, Lamar Odom 11 (15 zb), Jordan Farmar 6, Derek Fisher 5, Shannon Brown 4, Luke Walton 0, Josh Powell 0.
Utah: Paul Millsap 26 (11 zb), Carlos Boozer 20 (12 zb), C.J. Miles 20, Deron Williams 15, Wesley Matthews 14, Kyle Korver 4, Kyrylo Fesenko 2, Kosta Koufos 2, Ronnie Price 0.
Stan rywalizacji: 2:0 dla Los Angeles