Magicy przystępowali do tej serii w roli faworyta. To oni dwukrotnie pokonali swoich poprzednich rywali bez straty choćby jednego meczu. Tymczasem w niedzielę Celtowie zagrali jak za dawnych lat i pewnie zwyciężyli wicemistrzów NBA. - To był dla nas dobry sygnał, abyśmy się obudzili - przyznaje Matt Barnes, skrzydłowy Magic.
Jednym z kluczy do wygranej okazała się twarda i nieustępliwa walka w strefie podkoszowej. Kwartet Wallace - Davis - Garnett - Perkins mocno utrudniał życie Dwightowi Howardowi, który zanotował co prawda double-double, lecz wykorzystał ledwie trzy z 10 prób z gry, popełniając na dodatek aż siedem strat.
- Gram przeciwko niemu czysto, ale twardo. Nie wszyscy tak robią - podkreśla Rasheed Wallace, doświadczony gracz C's.
Podopieczni Stana Van Gundy'ego muszą również poprawić skuteczność w rzutach z dystansu. Najlepszej drużynie w "trójkach" nie przystoi bowiem skuteczność 5/22 z pierwszego meczu.
Ekipa z Florydy ma już doświadczenie w odrabianiu strat w play off. Przed rokiem dwukrotnie przegrywała w seriach, aby potem je szczęśliwie zakończyć. Przypomnijmy, że właśnie w rywalizacji z Bostonem było już 3:2 dla Celtów, ale ostatecznie to Magic awansowali do finału konferencji.
- Nikt nie jest doskonały. Byłoby świetnie, gdybyśmy wygrywali zawsze do zera i zdobyli mistrzostwo. Porażki musiały przyjść, ale dobre drużyny potrafią się z tego wydostać. A my jesteśmy dobrą drużyną - zapewnia Rashard Lewis, skrzydłowy Orlando.
Za Magikami przemawiają także statystyki... rywala. Boston rzadko notuje długie serie zwycięstw. Celtics triumfowali już cztery razy z rzędu, co jest ich najlepszą passą od grudnia zeszłego roku.
Mecz numer dwa pomiędzy Orlando a Bostonem w nocy z wtorku na środę o godzinie 2.30 polskiego czasu.