Michał Fałkowski: Trzeci mecz i trzecia nieznaczna porażka. Złoty medal oddala się coraz bardziej...
Nikola Jovanović: Niestety, w każdym meczu brakuje nam naprawdę niewiele, ale to Asseco Prokom jest górą. Co mogę więcej powiedzieć...
Prowadziliście do 37 minuty, potem jednak rywal zdecydowanie zdominował wydarzenia na parkiecie. Dlaczego?
- Przede wszystkim całą drugą połowę graliśmy bez Rasharda (Sullivana - przyp. M.F.) i Mujo (Tuljkovicia) i to na pewno miało wpływ na naszą grę. Mujo doznał kontuzji i jestem niemalże pewien, że nie zagra w kolejnym spotkaniu, a tak naprawdę uraz ten nie pozwoli mu grać w koszykówkę przez kilka najbliższych tygodni (obecnie wiadomo już, że koszykarz nadciągnął więzadła w kolanie i uszkodził w łopatkę a jego przerwa w grze może potrwać nawet do trzech miesięcy - przyp. M.F.).
W sobotę na parkiet wybiegnie jednak Rashard Sullivan, który nie został ukarany dłuższą dyskwalifikacją za niesportowy faul w czwartek. Jak pan oceni postawę swojego kolegi z zespołu?
- Nie chciałbym oceniać zachowania Rasharda, ale faktem jest, że mówiłem mu, że to jest finał i trzeba być przygotowanym na wszystko. Także na to, że rywal będzie próbował kogoś sprowokować, kogoś zdenerwować. Mnie też prowokowano przy różnych sytuacjach, ale to jest element sportu i trzeba mieć tego świadomość. Najważniejsze, jednak, że Rashard zagra w sobotę, bo jego pomoc w walce na tablicach jest dla nas nieoceniona.
Bez wspomnianego duetu znacznie zawęziła się wam rotacja w czwartek...
- W finale gramy przeciwko euroligowemu zespołowi i nie jest możliwe pokonać ich bez dwóch podstawowych koszykarzy, a przecież w drugiej połowie za faule spadli jeszcze Alex (Dunn) i Bartek (Bartłomiej Wołoszyn). Najbardziej brakowało nam jednak Mujo, który rozgrywał kapitalny mecz w pierwszej połowie. Rzucił 14 punktów i grał bardzo energicznie, bardzo dynamiczne a swoją zawziętością pobudzał nas do walki.
Czyli można powiedzieć, że przegraliście, gdyż wobec okrojonego składu nie byliście w stanie sprostać rywalowi pod względem fizycznym?
- Oni mają zdecydowanie większą możliwość rotacji. Dłuższa ławka rezerwowych zawsze odgrywa znaczącą rolę. Trener Pacesas może rotować składem praktycznie bez przerwy. Gdy jeden zawodnik jest zmęczony, złapie faule albo dozna kontuzji, wówczas natychmiast wchodzi za niego drugi koszykarz i nie widać zmiany jakości gry. U nas niestety jest inaczej. Nawet jakby grali wszyscy zawodnicy to i tak mamy krótszą ławkę od Prokomu, ale te kontuzje i faule tylko nas dobiły. Na pewno więc miało to istotny wpływ.
Ponownie zabrakło przysłowiowego jednego celnego rzutu z gry więcej lub jednej zbiórki...
- Nic dodać, nic ująć, ale taki jest sport. Jeśli zapytasz kogokolwiek z mojej drużyny, każdy powie ci to samo: brakuje nam jakiegoś maleńkiego detalu, szczegółu. Jednego kroku, który przyniósłby nam radość. I ciągle nie udaje się nam postawić tej kropki nad i...
Trzy mecze przegrane w samej końcówce. Ma na to wpływ fakt, że Prokom jest zdecydowanie bardziej doświadczonym zespołem, ogranym w Eurolidze. W Anwilu tylko pan i Andrzej Pluta mieliście okazję grać w swoim życiu w finale.
- Tak, ja grałem w Serbii raz, a Andrzej z tego co wiem kilka razy tutaj w Polsce, więc może rzeczywiście jest to kwestia doświadczenia? Ale z drugiej strony, do wygrywania meczów potrzeba czegoś więcej, niż tylko doświadczenia. Trzeba woli walki, ambicji, talentu, doświadczenia również i dopiero ta cała mieszanka daje końcowy efekt. Dlatego nie stwierdzę jednoznacznie, że zabrakło nam akurat doświadczenia. Mam nadzieję, że w sobotę okaże się, że można wygrywać i z bardziej ogranym rywalem.
Jaka jest więc recepta Anwilu na sukces w czwartym meczu finałowej rywalizacji?
- Na pewno nie zamierzamy się poddać. Z prostej przyczyny - we wcześniejszych trzech meczach byliśmy bardzo blisko zwycięstwa i chcemy udowodnić przede wszystkim sobie, ale także naszym fanom, że jesteśmy w stanie pokonać wielki Asseco Prokom. Wyjdziemy na parkiet i będziemy się bić o każdą piłkę.
Zwycięstwo Asseco oznacza jednak dla Anwilu koniec sezonu...
- Musimy wierzyć w to, że jest 0-0. Musimy przestawić się na takie myślenie, bo tylko to może dać nam upragnione zwycięstwo. Anwil jako klub, wszyscy pracownicy, ale także Anwil jako kibice i również Anwil, jako my, zawodnicy - wszyscy zasługujemy na to by pokonać gdyńską drużyną. Musimy zapomnieć o tym, że przegrywamy 0-3. Ciężko pracowaliśmy cały sezon i uważam, że finał zakończony wynikiem 0-4 byłby dla nas czymś niesprawiedliwym. Dlatego jestem dość pewny, że pokonamy Prokom w sobotę.
W całej finałowej serii jest pan jednym z najjaśniejszych punktów Anwilu. W czwartek spudłował pan jednak bardzo ważny rzut w końcówce...
- Przede wszystkim nie uważam, że gram jakoś specjalnie dobrze. A co do rzutu... Przez całą sportową karierę uczyłem się jak podejmować trudne decyzje, gdy wynik jest na styku, czas ucieka i trzeba oddać decydujący rzut. I muszę powiedzieć, że zdecydowana większość z tych prób wpadła do kosza. Tym razem jednak się nie udało. To zawsze głupio wygląda, gdy ktoś tłumaczy się na swój temat, ale na swoją obronę muszę powiedzieć, że ja nie byłem wtedy zmęczony. Ja byłem umarły ze zmęczenia. I dlatego też nie zebrałem również bardzo ważnej piłki w końcówce meczu. Wyskoczyłem, ale Jagla okazał się skuteczniejszy i zdobył punkty. To jest koszykówka, rywal także chce wygrać i robi wszystko by tego dokonać. Złoty medal to bardzo silna motywacja.