Patryk Kurkowski - Teoria Chaosu: Zgorzeleckie seppuku

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Powiedzieć, że PGE Turów Zgorzelec w minionym sezonie zawiódł, to powiedzieć tyle, co nic. Tutaj nie ma mowy o łagodnym traktowaniu, trzeba nazywać rzeczy po imieniu - to była katastrofa sygnowana przez Jana Michalskiego i Waldemara Łuczaka. Włodarze zburzyli piękny, gigantyczny budynek, bo źle postawili fundamenty.

W tym artykule dowiesz się o:

Turów Zgorzelec przez trzy lata próbował zdetronizować Asseco Prokom (wcześniej Prokom Trefl). Nie udało się ani razu, bo trójmiejski zespół zawsze miał w zanadrzu wielką gwiazdę, która potrafiła ich poprowadzić. Zresztą cała drużyna wyrastała ponad szarość naszej ligi, ale nie za każdym razem w pełni to wykorzystywała.

Pod egidą wręcz mistycznego i obecnie bardzo pożądanego przez kibiców w Zgorzelcu, Sasy Filipovskiego Turów grał poukładaną, twardą koszykówkę. Kiedy po feralnym incydencie w Koszalinie odszedł, nad przygranicznym klubem pojawiły się czarne chmury i nie zdołał ich przepędzić Paweł Turkiewicz, który również musiał się nasycić srebrem. Na początku tak uwielbianym, a przed rokiem wręcz znienawidzonym.

Ale miniony sezon pokazał, w jakim kierunku zmierza Turów. Sponsorowany przez Polską Grupę Energetyczną zespół, czyli za państwowe pieniądze, sięgnął dna. Wprawdzie tym dnem nie był spadek, ani też pozycja w dolnej części tabeli, lecz jak inaczej nazwać piąte miejsce, w obliczu wielkich marzeń o zdetronizowaniu gdyńskiej maszynki do robienia złota.

Winiono już zawodników za to, że nie przykładali się tak, jak powinni do swojej pracy. Inni skupiali się na osobie trenera, którego z wybitnym Filipovskim łączyło tylko imię. Sasa Obradović w Zgorzelcu nie jest już mile widziany, choć o jego wielkich umiejętnościach zapewniał sam Marcin Gortat. Jego podopieczni nie tworzyli kolektywu i aż strach pomyśleć, jakie wyniki osiągaliby zgorzelczanie gdyby nie Michael Wright.

Tym samym oskarżono już wszystkich, prócz tych na których spoczywa największa odpowiedzialność. Jan Michalski (prezes klubu) oraz Waldemar Łuczak (dyrektor sportowy), wciąż ignorują wszechobecną krytykę, udają że to nie ich dzieło. A przecież to wszystko było przez nich sygnowane. To do nich należały najważniejsze głosy w każdej sprawie. To oni zatrudnili Obradovicia, a następnie wypalonego Andrieja Urlepa. To oni zakontraktowali niektórych zawodników, zanim zdążyli poznać myśl szkoleniową nowego trenera.

Koniec końców to oni zasłużyli na największą krytykę, która ku mojemu zdziwieniu w mediach ich omija. Ale najgorsze jest to, że nikt nie ma na tyle odwagi, by się przyznać do popełnionych błędów. Zamiast tego znaleziono kozłów ofiarnych, czyli graczy i Obradovicia.

Państwowe pieniądze poszły więc w błoto, bo klub zamiast być zarządzany profesjonalnie, ponownie wrócił do amatorszczyzny, której kibice mają już dość. Konsekwencje takich działań były olbrzymie - katastrofalny wynik w Tauron Basket Lidze, słabe występy w Pucharze Europy i drastyczny spadek poparcia wśród sympatyków zgorzeleckiej drużyny.

Włodarze Turowa Zgorzelec popełnili więc seppuku, a kibice będą w przyszłości ich kaishaku.

Źródło artykułu: