Szczęście czy umiejętne podejście do władz FIBA? Dobre wyniki czy może organizacja meczów? Tego nikt nie wie, co zadecydowało o fakcie, dzięki któremu Wisła Can Pack Kraków po raz drugi z rzędu otrzymała dziką kartę na występy w elitarnej Eurolidze. Biała Gwiazda co prawda dotarła w ostatnich rozgrywkach aż do wielkiego Final Four, ale w lidze zajęła odległe miejsce. Jak się jednak okazało, klub z Krakowa zaskarbił sobie sympatię władz FIBA i ponownie zagra wśród najlepszych drużyn na Starym Kontynencie. Władze klubu wiedzą, dlaczego dzika karta powędrowała właśnie pod Wawel.
- Za naszą sugestią federacja wzięła pod uwagę ranking klubowy z ostatnich czterech lat. Dzięki grze w Final Four byliśmy w nim wysoko. Dla FIBA liczyło się też ogólne zadowolenie drużyn, które gościliśmy w Krakowie. Dostaliśmy dziką kartę z jednym zastrzeżeniem - przyznał na łamach Gazety Wyborczej Ludwik Miętta-Mikołajewicz, prezes klubu.
O jakim zastrzeżeniu mowa? Chodzi rzecz jasna, jak co roku w wypadku Wisły Can Pack, o halę przy ulicy Reymonta, która nie spełnia wszystkich wymogów FIBA. Na hali i tak trzeba przeprowadzić szybki remont, który umożliwi odpowiednie poszerzenie parkietu, dlatego też trzeba będzie wyburzyć pierwsze rzędy trybun.
Organizacyjnie i kadrowo Wisła Can Pack z pewnością jest gotowa na podjęcie kolejnej rywalizacji w Eurolidze. Włodarze klubu chyba i tak z premedytacją budowali zespół przekonani, że europejska elita ponownie zawita do Krakowa.
Dzięki temu, że Biała Gwiazda otrzymała dziką kartę, Polska będzie miała po raz drugi z rzędu trzech swoich przedstawicieli w żeńskiej Eurolidze. Oprócz Wisły Can Pack rywalizować będą bowiem też Lotos Gdynia i KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wielkopolski.
Losowanie pierwszej fazy rozgrywek odbędzie się 3 lipca w Monachium.