Chcę, żeby wszędzie było mnie pełno - rozmowa z Michałem Ignerskim, nowym skrzydłowym Besiktasu Stambuł

- Najbardziej ciężko, to było mi zrezygnować z ligi hiszpańskiej - mówi w wywiadzie dla SportoweFakty.pl Michał Ignerski, który po czterech latach gry w ACB, najlepszych rozgrywkach w Europie, postanowił opuścić Półwysep Iberyjski. Od nowego sezonu będzie występował w Besiktasie Stambuł.

Mateusz Stępień: Po czterech sezonach w Hiszpanii, zamienił pan ACB na ligę turecką i Besiktas Stambuł. Trudno było podjąć decyzję o tym?

Michał Ignerski: Chyba najbardziej ciężko, to było mi zrezygnować z ligi hiszpańskiej. Miałem trzy oferty od innych drużyn, ale ani warunki, ani ich pozycja mi nie odpowiadały. Kryzys dotknął koszykówkę, niestety ACB też, dlatego większość ekip musiała zmniejszyć swoje budżety, nawet o 40 proc. Najbardziej nastawiałem się na rozgrywki we Włoszech. Propozycja ze Stambułu przyszła trochę niespodziewanie. A Besiktas, to klub z ogromnymi tradycjami, walczący o najwyższe pozycje. Liga turecka nie jest tak wyrównana, jak ta w Hiszpanii, ale ma wiele świetnych zespołów. Poza tym, ciekawi mnie kultura tamtych stron świata i niesamowite emocje, jakie kibice przeżywają podczas meczów.

Z jednej strony opuścił pan najlepsze rozgrywki w Europie i stracił finansowo na kontrakcie, ale z drugiej, zagra pan w lepszym klubie, niż poprzednio, z perspektywą występów w europejskich pucharach. Opłaca się więc taki transfer?

- Pozycja Besiktasu w lidze tureckiej jest wyższa, niż chociażby młodego Lagun Aro (poprzedni klub Ignerskiego - przyp.red) w ACB, ale tych klubów nie da się porównać na takiej podstawie. W zeszłym sezonie wygrywaliśmy z Unicają Malaga, Gran Canarią, Joventutem i Regal Barceloną, a z Realem Madryt w dwóch meczach ulegliśmy minimalnie. Chciałbym, abyśmy z zespołami o podobnej klasie byli w stanie zwyciężać i w nowych rozgrywkach. Osobiście liczę na lepszy rok, niż ten poprzedni. Wiem, co muszę zrobić, aby tak się stało. Z optymizmem patrzę w przyszłość.

Kiedy wybiera się pan do Turcji, by ustalić ostatnie szczegóły?

- Wyjeżdżam we wtorek. Kontrakt już podpisałem, ale aby się on uprawomocnił, muszę jeszcze przejść badania lekarskie. Poza tym, razem z dzieciakami idę do nowej szkoły…tureckiej (śmiech).

Mówiło się, że także włoski Benetton Treviso jest zainteresowany pozyskaniem pana. Rzeczywiście tak było?

- Prowadziliśmy bardzo zaawansowane rozmowy i trochę właśnie przez Benetton musiałem odrzucić inne propozycje. Liczyłem, że dojdziemy do porozumienia i szybko zakończymy negocjacje. Wszystko zaczęło się jednak przeciągać i wtedy przyszła konkretna oferta z Besiktasu. Nie chciałem dłużej czekać, bo zazwyczaj nie kończy się to dobrze.

Z jakimi oczekiwaniami przystąpi pan do nowego sezonu?

- Chcę znów być koszykarzem, którego wszędzie jest pełno, który bierze udział w meczu na wiele sposobów, a nie tylko skupia się na rzucaniu za trzy. Chciałbym też, byśmy stworzyli zespół grający o najwyższe cele. Taki, który bije się o to w lidze i europejskich pucharach.

Operacja prawego przedramienia, o której powiedział pan niedawno, że odkładał ją osiem lat, ale doszło do niej wreszcie tego lata, może utrudnić panu dobry start w nowym klubie?

- Przekładałem ją ze względu na reprezentację. W ręku miałem kawał metalu i osiem śrub. Z roku na rok ból się nasilał. I skończyło się na tym, że zamiast godziny, zabieg trwał aż sześć. Jedna śruba została mi na pamiątkę (śmiech). Ta operacja wybiła mnie rytmu, który miałem przez ostatnie lata. Przygotowania do sezonu rozpoczynałem z kadrą - w lipcu. Teraz będzie inaczej. Może odbije się to mojej formie właśnie na początku nowych rozgrywek i będzie on nieco słabszy. Ale są też plusy: dzięki tej przerwie dużo odpocząłem, no i nie czuję już bólu, jaki mi towarzyszył.

Przez ten zabieg nie zagrał pan w reprezentacji podczas tegorocznych eliminacji do ME 2011, które ostatecznie zakończyły się niepowodzeniem. O awans do EuroBasketu kadra będzie musiała walczyć w dodatkowych barażach za rok. Jak oceni pan te kwalifikacje?

- Jest świeżo po meczu. I powiem, że jestem wściekły z braku pewnego miejsca na ME. Ale nie mam do nikogo pretensji. Gdybym grał razem z chłopakami, to mógłbym je mieć, ale tylko do siebie. Te eliminacje przegraliśmy w głowach, bo pod względem fizycznym i patrząc na nasz skład na papierze, na pewno nie byliśmy gorsi. Ludzie będą teraz wytykać palcami i krytykować, ale może to niepowodzenie nie jest winą tych, co biegali na parkiecie i siedzieli na ławce…

Jednym z liderów reprezentacji jest Thomas Kelati, który występuje na tej samej pozycji, co pan. Gdy powróci pan do składu kadry, zwiększy się konkurencja na miejsce dla niskiego skrzydłowego. Dla narodowego zespołu, to dobrze, że dwóch tak klasowych zawodników będzie o to walczyć.

- Thomas może grać też na "dwójce", a ja czasami jestem wystawiany jako silny skrzydłowy, więc myślę, że będziemy dobrze rozumieć się na parkiecie. Bardzo cenię Thomasa i chciałbym, abyśmy zagrali razem w kadrze w przyszłości. I raczej nie będę z nim rywalizował, ale oczekuje tego od kogoś innego, bo bez tego człowiek nigdy nie da z siebie 100 proc.

Komentarze (0)