Łodzianie wygrali z wiceliderem I ligi z Radomia, choć przegrywali niemal przez całe spotkanie, a na pierwsze prowadzenie wyszli dopiero w dogrywce.
- Rzeczywiście nie poszło wszystko tak, jak planowaliśmy. Popełnialiśmy zbyt dużo strat i gra nie układała się najlepiej. Mocno graliśmy jednak od początku w obronie i wiedzieliśmy, że zmęczymy tym przeciwnika i będzie on musiał w końcu osłabnąć. Przyniosło to efekt i w końcówce my graliśmy swoje, a rywale osłabli - mówi kapitan ŁKS-u Piotr Trepka.
Gospodarze mieli szansę wygrać już w normalnym czasie, bez konieczności gry w dogrywce, gdyż przy remisowym wyniku, mieli możliwość przeprowadzenia ostatniej akcji. Nie udało się w niej jednak zdobyć punktów na wagę zwycięstwa.
- W ostatniej akcji czwartej kwarty zagraliśmy tak, żeby przede wszystkim nie dać przeciwnikowi piłki. Ważniejsze niż zdobycie punktów było to, żeby Rosa nie miała możliwości przeprowadzenia swojej akcji. Graliśmy więc do ostatnich sekund, nie udało się wypracować pozycji do rzutu, ale tak jak mówię, podstawą było to, że nawet przy nieudanej, ale długiej akcji, mieliśmy dogrywkę. Gdybyśmy rzucali wcześniej, mogliśmy się nadziać jeszcze na kontrę gości i porażkę po czterech kwartach - wyjaśnia Trepka.
Kapitan ŁKS-u mówi, że o wynik dogrywki był spokojny już po kilkudziesięciu sekundach, gdy jej wynik otworzył Michał Krajewski.
- W dogrywce najczęściej jest tak, że kto rzuci pierwsze punkty, ten wygrywa. Ta sztuka udała się Michałowi Krajewskiemu z osobistego i już wtedy wiedziałem, że będzie dobrze - podkreśla Trepka.